Obudzenie się o 6.30 w poniedziałek, aby wrócić do szkoły po feriach było praktycznie niewykonalnym zadaniem. Gdy tylko dźwięk budzika dobiegł do moich uszu, machinalnie ruszyłam ręką, żeby włączyć drzemkę i przewróciłam się na drugi bok. Nie zdążyłam nawet dobrze zamknąć powiek, a po moim pokoju ponownie rozległ się ten irytujący dźwięk. Wyłączyłam budzik i leniwie zrzuciłam nogi z brzegu łóżka. Zmusiłam się do wstania z ciepłego posłania i pójścia do kuchni, gdzie przygotowałam sobie płatki z mlekiem. Jedną ręką jadłam śniadanie, a w drugiej trzymałam telefon. Na widok czekającej na mnie wiadomości od Stefana, na moją twarz wkradł się uśmiech. Od momentu jego wyjazdu praktycznie każdą wolną chwilę poświęcałam na pisanie z nim. Przyzwyczaiłam się już do tego.
Odstawiłam pustą już miskę do kranu i wróciłam do swojego pokoju, żeby przygotować się do spędzenia kilku godzin w męczarniach w instytucji, którą zwą szkołą.
Kiedy znalazłam się pod klasą, zauważyłam Oliwię rozmawiającą z wianuszkiem wzajemnej adoracji. Nie było wśród nich Karoliny, więc swobodnie mogłam do nich podejść i spróbować wkręcić się w rozmowę, która jak prawie zawsze dotyczyła skoków.
Ich aktualnym tematem były zbliżające się zawody w Zakopanem. Każda z nich opowiadała, jak to bardzo chciałaby wtedy tam być. To przypomniało mi, że powinnam w końcu zacząć rozmowę na ten temat z rodzicami. Stefan obiecał wysłać mi dwa bilety na to wydarzenie, dzięki czemu będziemy mogły z Oliwią zająć najlepsze miejsca. Nie musiałam go prosić o dodatkowy bilet, sam zaproponował żebym kogoś zabrała. Wybór nie mógł paść na nikogo innego, jak na moją przyjaciółkę. Jeszcze nic jej nie mówiłam, bo wiedziałam, że dużo w tej sprawie zależy od moich rodziców. Niby powinni się zgodzić, ale co gdyby jednak nie? Nie chciałam niepotrzebnie robić Oliwii złudnych nadziei. Obiecałam sobie, że dzisiaj po powrocie do domu na pewno poruszę ten temat z rodzicami.
Zadzwonił dzwonek i wszyscy weszliśmy do klasy. Mimo że w planie była teraz matematyka, nasza wychowawczyni zdecydowała, że przeznaczy tę godzinę na sprawy organizacyjne. Ponoć miała dla nas jakieś ważne informacje.
Po kilkunastu minutach dowiedziałam się, że w związku ze zbliżającą się okrągłą rocznicą powstania mojej szkoły, moja klasa została wybrana do zorganizowania części artystycznej tej uroczystości. Przed moją klasą stanęło wyzwanie w postaci wystawienia musicalu opartego głównie na podstawie disneyowskiego "Herkulesa". Nie za bardzo uśmiechało mi się branie udziału w czymś takim.
-Scenariusz jest gotowy, pozostało tylko wyznaczenie osób do poszczególnych ról.- zakomunikowała wychowawczyni i rozdała każdemu po egzemplarzu, żebyśmy najpierw mogli zapoznać się z treścią.
Szybko omiotłam wszystkie kartki wzrokiem i doszłam do wniosku, że może to nie będzie takie złe, jak wydawało mi się na początku.
Kiedy kilka pierwszych ról zostało obsadzonych, przyszła kolej na znalezienie odtwórczyni jednej z głównych bohaterek- Meg. Nie umknęło to mojej uwadze, że w tamtym momencie większość głów była zwrócona w moją stronę.
-Laura?- powiedziała pytająco nauczycielka, czekając na moją reakcję.
-Bardzo chętnie- odpowiedziałam i założyłam niesforny kosmyk włosów za ucho. Lubiłam śpiewać, wiedziała o tym cała klasa, więc skoro uważają, że sprawdzę się w tej roli, to pozostaje tylko się cieszyć.Przez czas przydzielania pozostałych ról przeglądałam się dokładnie swoim kwestiom. W scenariuszu nie mogło zabraknąć piosenki, w której Meg rozwodziła się nad tym czy kocha, czy jednak nie kocha Herkulesa. A to i tak od początku widać jaką jest prawda.
Mieliśmy dwa miesiące na przygotowanie musicalu, więc w tym czasie powinniśmy to idealnie dopracować.
Dzwonek oznajmiający przerwę przerwał moje dalsze czytanie scenariusza. Wstałam, spakowałam swoje rzeczy i wyszłam na korytarz. Przede mną jeszcze kilka, ale niestety już normalnych lekcji.
Po ostatniej godzinie nauki wyszłam ze szkoły i skierowałam się na parking, gdzie w samochodzie czekała na mnie mama. Wsiadłam do środka i zastanawiałam się czy nie wykorzystać tego momentu, kiedy jesteśmy tylko we dwie, na rozmowę na temat nurtujący mnie od samego rana. Droga do domu była na tyle długa, że spokojnie powinnam zdążyć rozwinąć temat.
-Mamo, bo chciałam Ci coś powiedzieć... Pamiętasz mojego kolegę, którego spotkałaś jak wróciliście wcześniej od pani Mai?- zaczęłam niepewnie. Musiałam tak to opisać, żeby wiedziała jaką konkretnie sytuację miałam na myśli.
-No tak, pamiętam. Wydawał się znajomy, ale nie powiedziałaś nawet jak mu na imię.- odpowiedziała, cały czas skupiając się na drodze.
-Właśnie o to mi chodzi, bo nic dziwnego, że wydawał ci się znajomy. Ma na imię Stefan.- powiedziałam z niemieckim akcentem, żeby mogła domyślić się, że nie jest Polakiem. Z dalszą częścią zdania czekałam aż mama zatrzyma się na czerwonym świetle, a gdy to już zrobiła, spojrzała w moją stronę.
- Kraft.- dodałam odrobinę ciszej, kiedy nawiązałam z nią kontakt wzrokowy. Najpierw było widać, że intensywnie się nad czymś zastanawia. Potem jej twarz zdradziła konsternacje i wielkie zdziwienie, więc tylko przytaknęłam głową, bo domyślałam się, o czym właśnie myśli.
_____________________Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przeprosić Was za tak długą nieobecność. Szczerze mówiąc nie miałam jakoś weny na kontynuację :( Plan jest, ale trzeba to wszystko jeszcze elegancko ubrać w słowa..... Ale jakoś trwające obecnie konkursy działają zachęcająco, więc całkiem niedługo możecie się spodziewać następnych części;)
CZYTASZ
Let's fly together || Stefan Kraft
FanficSą chwile, w których twoje ego nie pozwala ci myśleć racjonalnie i wybiera własną ścieżkę działania. Działania, jakie przerodzi się w przypadek, który nie miał prawa się wydarzyć. A może jednak pozwoli Ci odnaleźć właściwą drogę, którą powinnaś podą...