Draco:
- Potter, czekaj! Potter! - krzyczę, ale on oczywiście ma mnie gdzieś.
Jeśli on powiedział "teraz", to tak musi być, ale jak ja mówię, żeby się ruszył, to tylko macha ręką. To będzie mnie musiał tam zaciągnąć. Chłopak nadal idzie i nawet nie myśli o jakimkolwiek zatrzymywaniu się. Zaraz, coś jest... nie tak. Przecież...
- Potter, kurwa stój! - czarnowłosy odwraca się, będąc już w znacznej odległości ode mnie.
- Widzisz to?
- Przestała działać...?
- C-chyba tak. - odpowiadam niepewnie.
Zapada głucha cisza. Stoimy, jak dwa kołki wpatrując się w siebie.
- No i dobrze, bo już bym dłużej z tobą nie wytrzymał. - syczy wściekle, ale nie krzyczy.
- Ja też.
- No i fajnie!
- Świetnie! - obydwaj odwracam się i każdy rusza w swoją stronę. Zmierzam do wyjściowych drzwi. Otwieram je niemal kopnięciem i od razu dostaję lodowatym wiadrem w twarz. Cały świat zmienił się w jedną wielką kulę waty. Wszystko jest pokryte grubą warstwą puchu. Siadam na kamiennej ławce, nieco odmiatając śnieg. Czuję się... To... Nawet nie wiem jak się czuję. Dziwnie. Tak, zdecydowanie dziwnie. Jakoś tak zdążyłem się już do niego przyzwyczaić; do ciągłej paplaniny nad uchem, do wrednych komentarzy, do durnych pytań i jeszcze głupszych odpowiedzi, do wrzasków, do śmiechu... Teraz jest mi jakoś tak... Przywykłem i już. Wreszcie możemy wrócić na dawną, wojenną ścieżkę. Już nie będę musiał więcej wdawać się w te idiotyczne dyskusje, kłócić się o wszystko, robić co jaśnie panu się podoba... Mógłbym wyliczać tak w nieskończoność. Będzie tak, jak zanim Nietoperzowi odjebało. Z przyjaciółmi będę normalnie rozmawiać, bez uważania na każde słowo, żeby nie usłyszał. Będę robić to, co mi się podoba, bez pytania o zgodę, czy proszenia, aby ruszył dupsko. Już prawie zapomniałem co to znaczy, być wolnym. Zamykam oczy i wdycham głęboko mroźne powietrze. Jaka cisza - tylko ja i moje myśli. Potter nawet jak śpi, to nie jest cicho.
- Draco!
Nie jest mi dane napawać się spokojem, bo już ktoś nie może beze mnie wytrzymać. Odwracam się i zauważam biegnących do mnie przyjaciół.
- Gdzie masz płaszcz? Chcesz zamarznąć? - pyta Pansy.
- Przyszliście wypominać mi, że jest zimno i będę chory? Nie jesteście moimi starymi.
- Spokojnie, coś ty taki wkurzony? Potter wpadł do dormitorium wkurwiony jak mało kiedy, bez ciebie!
- Naprawdę? No nie zauważyłem.
- Nie cieszysz się, że to koniec tego gówna?
- Cieszę.
- To co robimy?
- Co za różnica.
- Chyba żartujesz! Musimy to oblać!
- Wiesz która jest godzina?
- No i co z tego?! Nie ma innej opcji!
- Dobra, a jak masz zamiar wyjść ze szkoły?
- A kto tu mówi o wychodzeniu? - mówi sugestywnym tonem Blaise.
Znając jego zwyczaje i w ogóle jego całego ma w pokoju taki zapas Ognistej, że moglibyśmy tam siedzieć cały tydzień. W sumie co mi szkodzi się najebać? Ostatnim razem byłem z Potterem... On mi ewidentnie czegoś tam dosypał, żeby mi kurwa nie wiadomo co zrobić. Blaise'a i Pansy się tak nie boje, chociaż ta druga nie jest zrównoważona psychicznie. Przystawia się do mnie odkąd pamiętam, a ja odkąd pamiętam ją ignoruję. Ta "przyjaźń" jest co najmniej dziwna, aczkolwiek czasem się przydaje.
- To idziemy? - podnoszę się z ławki.
Przyjaciele kiwają w odpowiedzi głowami i kierują się ponownie do szkoły. Tak dawno z nimi nie rozmawiałem, tak naprawdę. Potter zabrał mi trzy miesiące życia. Przecież to skandal tracić mój cenny czas na takiego kretyna, jak on! Nawet nie wiedzieć kiedy dochodzimy od kamiennej ściany w lochach.
- Czysta krew. - mówi Pansy, a ściana zaczyna się odsuwać, ukazując przejście do pokoju wspólnego. Gdy tylko tam wchodzę słyszę śmiech i głośną rozmowę.
- Proszę, proszę, któż to?
- Zamknij się, Smith! - syczy Blaise.
Przyjaciele patrzą na mnie, czekając aż coś powiem. Odwykłem od wyzywania Pottera.
- Nie dałeś rady wrócić sam?
- Tak, jestem tak zszokowany, że klątwa uznała, że nie jesteś dzieckiem. Może stwierdziła, że dzieci są bardziej rozwinięte umysłowo.
- Stul pysk! - rzuca wściekle.
- Nie będzie mi rozkazywał taki ktoś jak ty... Chodźcie, szkoda na nich ryj strzępić.
Odwracam się ostentacyjnie na pięcie i odchodzę w stronę dormitoriów. Do pokoju Zabini'ego i kilku innych Ślizgonów wchodzę oczywiście bez pukania, ale nie zastaję tam nikogo.
- Ale mu przygadałeś...
- Aż poczerwieniał ze złości. - śmieje się Parkinson.
- Poczerwieniał... - powtarzam raczej do siebie niż do nich.
Kiedyś wyzywanie czarnowłosego sprawiało mi przyjemność, a jego wściekłość była po prostu miodem na moje serce, ale teraz jakoś tego nie czuję. Za to jego słowa... Wcale wiele nie powiedział, ale to jakoś tak we mnie trafiło, przebiło moją tarczę ochronną. Jest mi jednocześnie niedobrze, a jednocześnie słabo. Coś jakby dusi mnie od środka. Chyba będę chory.
- Głowa mnie boli, nie dzisiaj. - mówię przyjaciołom i opuszczam ich.
CZYTASZ
Fixed relation [DRARRY]
FanfictionLudzie nastawieni przeciw sobie już w dzieciństwie do końca muszą się nienawidzić, bo tak ma być. Ale w pewnym momencie okazuje się, że tak naprawdę łączy ich zupełnie coś innego. Czy przyzwyczajenie wygra z przeznaczeniem? Zobaczcie sami. Od raz...