Harry:
- Jak dobrze cię widzieć Harry! - niemal biegnie z uśmiechem na twarzy Lucjusz. - Draco. - mówi zimno i rzuca mu znudzone spojrzenie.
Z nim jest kurwa coś nie tak. Ja jestem dla niego nikim, sierotą, którą musiał z jakiegoś powodu się zajmować, a Malfoy to jego syn, ta sama krew, to samo zachowanie, no po prostu jak kopia, ale i tak to ja jest tu ten lepszy. Zawsze byłem.
- Chodź Harry, bo się przeziębisz. - a twój syn?! Pewnie, miej go w dupie. Nie żeby mi yo przeszkadzało, ale to jest jakieś takie głupie. Lucjusz zachowuje się, jakby blondyn w ogóle nie istniał. Podążam za starszym Malfoy'em, rzucając na młodszego okiem. Jego twarz przybrała kamienny, lodowaty wyraz, którego szczerze powiem dawno nie widziałem, w zasadzie to od trzech, no prawie czterech miesięcy. Był albo wściekły, albo się śmiał, ale nie taki. Jak on musi się czuć, kiedy własny ojciec woli jakiegoś tam Pottera, a nie jego? Zaraz, a co mnie to obchodzi? Nic mi to przecież nie obchodzi. Własny ojciec ma go gdzieś, bo jest tak parszywą kanalią. Chociaż da sie go znieść. Potrafi nie zachowywać się wrednie.
- Jak w szkole, Harry?
- Jak zawsze. Wszyscy tak samo durni. Ale to, co zrobił Snape, przekracza wszelkie granice.
- Severus?
- Nexus netci...
- Nie rozumiem.
- Ja i... on... - jego oczy momentalnie robią się dwa razy większe. Patrzy n mnie tak, jakbym właśnie zdradził mu jakiś sekret.
- Nie rozumiem, jak Severus mógł zrobić coś takiego... Muszę z nim porozmawiać.
- Z tym wariatem nie da się rozmawiać.
- Harry, on nie jest naszym wrogiem.- mów za siebie. Z resztą już nie ważne, zaklęcia przestało działać.
- Ale już nie działa?
- Nie. - odpowiadam sucho. Nie mam ochoty o tym więcej rozmawiać. Jeśli on zacznie o wszystko pytać chyba będę zmuszony wymazać mu pamięć.
- Chodź na obiad.
- A... ?
- Draco? - kiwam głową.
- Wie, gdzie jest jadalnia. - fakt. To jego dom, chociaż w zasadzie ja znam go wcale nie gorzej. Poza tym chłopak gdzieś zniknął. Pewnie był zmęczony, albo nie chce mnie oglądać ani sekundy więcej niż to konieczne...
- Coś się stało? Masz minę, jakby ktoś umarł. - momentalnie otrząsam się z amoku. Dlaczego tak mnie obchodzi, co on robi i dlaczego nie ze mną? Czemu jestem z tego powodu smutny? Przecież to tylko fretka! Wszystko wina Snape'a. Gdyby nie on byłoby jak dawniej, a tak muszę się od nowa przyzwyczajać, że blondyn nie chodzi za mną krok w krok, że go przy mnie nie ma, że nie wrzeszczy na mnie, że nie kłóci się, że nie śmieje się z moich durnych pytań, że... że go nie ma. Gdyby nie ten czarnowłosy kretyn nie miałbym teraz takich problemów. Podążam za Lucjuszem do jadalni. Jestem pewien, że w środku czeka już na mnie Narcyza. W zasadzie to nigdy nie przepadała za mną, a już na pewno nie tak bardzo jak jej mąż. Ona jednak ciągle miała syna. W sumie Draco spędzał z nią większość czasu w dzieciństwie, kiedy nie chciał być wyzywany przez ojca, albo mnie. Zarz co ja...?! Jaki Draco?! Cholerny Lucjusz! Malfoy! To jest kurwa Malfoy! Raz już powiedziałem w tym roku do niego "Draco", ale to były całkowicie inne okoliczności. Wtedy uratował mi życie... Co prawda tłuczek to była jego sprawka, ale mógł po prostu pozwolić mi się zabić. Zastanawiam się, co ja bym zrobił. Pozwoliłbym mu umrzeć. Chyba nie. Nie jestem mordercą. Poza tym... Nic poza tym! Nie będę ludzi zabijał! Jeszcze pójdę za to siedzieć i na co mi to?
- Harry, możesz usiąść. - uświadamiam sobie, że cały czas stoję, jakbym był jakiś niespełna rozumu, a sądząc po minie Lucjusza, już dosyć długo. Omiatam komnatę wzrokiem. Nic się nie zmieniło. Ściany nadal są nienagannie białe, podłoga nadal idealnie czarna i lśniąca niczym tafla wody. Na środku nadal stoi duży, mahoniowy stół, a wokół niego rzeźbione krzesła. Jest tak, jak zawsze - idealnie i zimno. Zimno... cecha charakterystyczna tego domu. Nawet ogień w kominku jest tutaj zimny. Zacząłem to zauważać dopiero niedawno, ale średnio mi to przeszkadza. W końcu wychowałem się tutaj i sam taki jestem. Potrafię utrzymywać kamienną twarz i zamrażać spojrzeniem. Jednak przy stole nie dostrzegam blondynki.
- Gdzie Narcyza? - twarz mężczyzny przybiera nieco przygnębiony wyraz, ale nie jest to zbyt głębokie uczucie. Myślę, że przybrał taką minę, bo chce mi powiedzieć, coś smutnego, co zapewne niezbyt go smuci. To całe ich małżeństwo było chyba z samej góry zaplanowane, a on nie darzy jej żadną większą sympatią, o czymś takim, jak "miłość" nie wspominając.
- Narcyza jest chora... ciężko... Magomedycy nie potrafią jej wyleczyć.
- Och... - to jedyne co jestem w stanie powiedzieć. Czy on przez to rozumie, że ona umiera? I mówi to tak spokojnie? Nawet mi jest przykro, bo w końcu jest dla mnie prawie jak matka. Zaraz matka?! Draco! Jak on musi się czuć?! Jedyna osoba w tym domu, która nie miała go kompletnie gdzieś, nie wyzywała, a przynajmniej nie przy mnie, nie wrzeszczała, nie wyśmiewała... Ale co ja mogę? Nic nie poradzę, poza tym on mnie nie cierpi, więc tylko go wkurzę. Siadam do stołu kiedy skrzaty zaczynają przynosić coraz to nowe potrawy. Jakoś średnio jestem głodny, a właściwie wcale. Nakładam pierwszej lepszej rzeczy na talerz i zaczynam grzebać w niej widelcem. Nie ma szans, żebym coś zjadł. Nie mogę przestać o nim myśleć. Biedny Draco... Za kilka dni Święta, a on dowiaduje się, że matka umiera... To chyba jedyna chwila, w której cieszę się, że moi rodzice nie żyją. Już nigdy nie będę cierpiał przez ich odejście, bo w końcu ich nie poznałem. Jednak sądzę, że warto byłoby cierpieć za kogoś, kto cię ko...
- Mogę już iść? - czuję, że dłużej tu nie wytrzymam. Serce bije mi tak, jakby zaraz miało stanąć. Niedobrze mi.
- Ale nic nie zjadłeś?
- Mogę?
- Oczywiście. - szybkim ruchem odsuwam krzesło i niemal biegiem opuszczam komnatę. Przemierzając długi korytarz, kieruję się do swojego pokoju. Jestem tak roztrzęsiony, że ledwo otwieram drzwi. To jednak boli. Fakt, że nawet nie pamiętam własnych rodziców boli. Nigdy ich nie poznam... Zaciska mocno pięści i walę nimi w ścianę. Kostki dłoni zaczynają mnie niesamowicie piec, po czym dostrzegam sączącą się po moich palcach krew. Musiałem. Czasem tak już mam. Razem z tym bólem wszystko ze mnie schodzi. Idę do łazienki, żeby zmyć krew. Nikt nie musi tego widzieć, a zwłaszcza Lucjusz. Takie coś odbiega od idealnego zachowanie, a on takich rzeczy nie lubi. Jednak ja zawsze zachowywałem się... cóż... daleko mi było od perfekcji, ale Draco... Dlaczego ja nazywam go po imieniu?! Jeszcze tak do niego powiem i tyle z tego będzie. Ciekawe jak on się trzyma? Co on musi teraz czuć? Nawet nie chcę wiedzieć... Chcę... Chcę mu pomóc, ale nie mam pojęcia jak. Jak wróg ma mu pomóc? Najlepiej byłoby wyleczyć Narcyzę, ale skoro Magomedycy nie potrafią... Po chwili uświadamiam sobie, że już od kilku minut trzymam ręce w zlewie, w którym zebrała się spora ilość krwi. Odkręcam wodę i zmywam ją, po czym wyciągam różdżkę i leczę rany. Gdyby można było tak zrobić z każdą chorobą... Jak widać istnieją sytuacje beznadziejne, z których nie ma wyjścia. Wychodzę z łazienki i siadam w fotelu przy kominku. Wbijam ślepo spojrzenie w padający na zewnątrz śnieg. Wciąż nie mogę przestać myśleć o blondynie. Musi przeżywać teraz piekło... Zapewne sam... Czuję, jakby to była moja wina. Przecież ja jej nic nie zrobiłem. Nie życzę jej śmierci. Uspokój się, Potter! Co ci się dzieje?! Jesteś jakiś porąbany! Jeszcze rozmawiasz ze sobą! No br... Z rozmyślań wyrywa mnie pukanie do drzwi.
- Proszę!
- Paniczu, pan Malfoy prosi na kolację.
- Kolację już?
- Dochodzi już siódma. - tak długo tu siedzę? Fakt, za oknem zrobiło się już ciemno. Jak mogłem tego nie zauważyć?
- Paskudek, a młody Malfoy?
- Pan o nim nie wspominał.
- Dobrze, możesz iść.
- Dziękuję, Paniczu. - jak on mógł o własnym synu zapomnieć, do cholery?! Błyskawicznie wstaję z fotela i nim drzwi zamykają się za skrzatem przemykam przez nie. Nie mam pojęcia, co mu powiem, ale jeść musi. Staję przed drzwiami, nieopodal mojego pokoju. Serce zaczyna szybciej mi bić. Biorę jednak głęboki wdech i szybkim ruchem otwieram drzwi. Omiatam pokój wzrokiem. Wygląda prawie tak samo jak mów. Ostatni raz byłem tu... kilkanaście lat temu. Dopiero po chwili dostrzegam skuloną postać na łóżku.
- Jeśli przyszedłeś mnie wyśmiać, proszę bardzo. - jego głos jest cichy, a jednocześnie chwiejny i niepewny. Miałem mu powiedzieć, żeby szedł na kolację, ale... Gdy tak na niego patrzę, robi mi się smutno. Kierowany sam nie wiem czym, zaczynam się do niego zbliżać. Siadam na łóżku. Chłopak zakrywa oczy dłonią. Trzęsie się. Zapewne też płacze. Ten widok w jakiś sposób mnie... boli. Płacz wcale nie jest dobrą rzeczą. Przeze mnie nigdy nie płakał, raczej ciskał wszystkim. Chcę go jakoś pocieszyć, ale kompletnie nie wiem co mam zrobić.
- Draco... - zaczynam cicho, a chłopak błyskawicznie podnosi się i wtula we mnie.
Odruchowo obejmuję go i mocno ściskam. Po chwili słyszę przytłumiony płacz i czuję, jak wraz z nim w moich oczach pojawiają się łzy. Z trudem wciągam powietrze. Zaczynam delikatnie gładzić chłopaka po plecach, nadal mocno go do siebie przytulając.
- Csii... Nie płacz. - szepczę mu wprost do ucha. Czuję zaciskające się na mojej koszuli dłonie.
Boli go. Boli w cholerę myśl, że za chwilę ktoś tak bliski może nie żyć.
- Jestem tu. Nie płacz. - sam nie wiem, skąd takie słowa przychodzą mi na język. Dlaczego ja to mówię?! Nagle blondyn odrywa się ode mnie. Jego oczy są czerwone, a na policzkach widać dwa, lśniące ślady.
- Te...raz mnie wy...śmiejesz czy dop...iero w szkole? - mówi urywanie,a kolejne krople spływają wydrążonymi już ścieżkami.
- Co ty opowiadasz? Nigdy w życiu.
- Proszę bardzo, jeszcze ty mnie dobij.
- Draco, przestań. Nie jestem aż takich chujem, żeby śmiać się z czegoś takiego. Proszę cię, nie płacz. - podnoszę rękę i ocieram jedną ze srebrnych kropli.
- Dlaczego?! - ponownie wtula się we mnie i mocno mnie obejmuje, a ja robię to samo. - Kurwa dlaczego?! - krzyczy, ale raczej nie do mnie. Krzyczy do... świata. Tak bardzo chciałbym móc mu teraz powiedzieć, że będzie dobrze... Nie będzie, bo życie jest chujowe.
Zapada cisza. Czuje, że chłopak się uspokaja, ale zajmuje mu to sporo czasu.
- Powinieneś się przespać. - patrzy na mnie już mniej czerwonymi oczami. Ma piękne oczy. Wyglądają jak dwa stalowe księżyce.
- Zos...taniesz ze mną? N... nie...
- Zostanę. - widzę, że to co chce powiedzieć, sprawia mu wiele trudności. Przecież już nie raz z nim spałem, a lepiej będzie, żeby nie był teraz sam. Kładę się obok niego, szczelnie przykrywając go kołdrą. Patrzy wyczekująco i po chwili okrycie ląduje także na mnie. Układam głowę na poduszce, nie spuszczając z niego wzroku. Poduszka pachnie liliami i... chyba świeżym, zimowym powietrzem... Pachnie nim, a to zdecydowanie jeden z przyjemniejszych zapachów. Przymykam powieki i czuję, że blondyn przysuwa się bliżej mnie, wtulając się w moją klatkę piersiową.
- Dziękuję. - szepcze. To jedno słowo sprawia, że jakieś dziwne ciepło rozlewa się po całym moim ciele. Łzy napływają mi do oczu. Nie mam pojęcia, co on ze mną zrobił, ale wiem, że serce bije mi zdecydowanie szybciej.
- Dobranoc, Draco. - to jedyne, co potrafię powiedzieć. Chyba od dziś oficjalnie spodobało mi się jego imię._________
To powinno się wam spodobać, a więc czekam na opinie i do następnego! Poza tym chciałam jeszcze podziękować za wszystkie wyświetlenia, o gwiazdkach już nie wspominając. Wiem sama po sobie, że dla was taka gwiazdka, czy komentarz to nic, ale dla autora to najlepsze, co może być. Bardzo wam za to dziękuję! 😁😁
CZYTASZ
Fixed relation [DRARRY]
FanfictionLudzie nastawieni przeciw sobie już w dzieciństwie do końca muszą się nienawidzić, bo tak ma być. Ale w pewnym momencie okazuje się, że tak naprawdę łączy ich zupełnie coś innego. Czy przyzwyczajenie wygra z przeznaczeniem? Zobaczcie sami. Od raz...