Draco:
Budzę się z trudem, łapiąc powietrze w płuca. Serce tłucze mi się tak bardzo, że aż słyszę jak obija mi żebra od środka. Dawno nie miałem tak okropnego snu. Kiedyś, gdy byłem jeszcze mały i życie wydawało mi się czymś wspaniałym i ojciec zaczął... się na mnie wyżywać, bo nie byłem jego wymarzonym, wspaniałym i cudownym synem, właściwie to nie byłem Potterem... wtedy miewałem takie koszmary, ale teraz? Nie, nie chcę tego pamiętać! Rozglądam się po dormitorium. Zapewne jest jeszcze bardzo wcześnie, bo w pokoju panuje szarość, ale wiem na pewno, że spał już nie będę, nie po tym... Leżę jeszcze chwilę, wpatrując się bez sensu w sufit. Wreszcie wstaję i kieruję się do łazienki. Ostrożnie otwieram drzwi, żeby sprawdzić czy tym rzem kurwa mydło mnie nie zaatakuje. Potter sam chciał "rozejmu", a potem takie akcje urządza. Czy on chciał mnie zabić? Tak się kurwa odwdzięcza za uratowanie życia? Jak ja mogłem być taki głupi? Trzeba było jeszcze go kopnąć, żeby spadał szybciej, ale nie! Czasem zastanawiam się, dlaczego jestem taki głupi. Ach no tak, w końcu mam coś po ojcu. Gdy nic nie leci w moja stronę wchodzę pewnie do pomieszczenia i starannie, ale nie zbyt cicho zamykam drzwi. Zrzucam z siebie ubranie i wchodzę pod prysznic. Odkręcam wodę, ale na głowę skapuje mi coś znacznie gęstszego niż woda. Po chwili maź zlewa się na moją twarz, a ja dopiero wtedy zauważam jaki ma kolor. To jest do cholery krew! Szybko zakręcam kurki i wyskakuję spod prysznica. Dzięki Merlinowi, że wziąłem różdżkę, dlatego szybko usuwam z siebie to cholerstwo. Nawet nie chcę wiedzieć co to kurwa miało znaczyć. Jak nic to sprawka Pottera. Nikt kurwa inny nie wpada na tak genialne pomysły. Co on chce mi tym przekazać? Mam się go bać? Gdyby nie ten sen i to, że na samą myśl on nim wszystko we mnie się skręca i to, że kompletnie nie mam siły, już by mnie popamiętał. W dupie go mam. Może jak zobaczy, że nie robi to na mnie większego wrażenia, odpuści sobie wreszcie. Ubieram się i nie czekając, aż ten debil przypadkiem się obudzi wychodzę, trzaskając drzwiami. Teraz może się już budzić. Potrzebuję trochę świeżego powietrza, zwłaszcza że lekcje zaczynam dzisiaj dopiero o 11. Powoli robi się coraz jaśniej. Zamek pogrążony jest w grobowej ciszy. Wydaje się być wymarły, jakby od tysiąca lat nikogo tutaj nie było. Czasem nawet chciałbym zostać na moment sam, z dala od tego całego krzyku, a już na pewno od tego pojeba. Gdy tylko otwieram drzwi, owiewa mnie świeży, dosyć chłodny wiatr. Głęboko wdycham zapach zbliżającej się zimy - mojej ulubionej pory roku. Wychodzę, co sprawia, że przebiega mnie zimny dreszcz. Może wychodzenie o tej porze roku w samej koszuli na zewnątrz to nie zbyt dobry pomysł, ale ja mogę wszystko. W końcu jestem Malfoy. Siadam na trawie na środku błoni. Nie mam pojęcia po co tu przyszedłem, ale w sumie co za różnica gdzie będę, jeżeli i tak nie śpię. W pewnej chwili czuję jakieś dziwne, napływające do mnie ze wszystkich stron okropne zimno. Potem robi się tak przeraźliwe, że aż zaczynam się trząść. Mój oddech zaczyna stawać się biała mgiełką, a palce są tak lodowate, że niemal tracę w nich czucie. Co do kurwy, przecież nie jest tak zimno! Z trudem wstaję i trzęsąc się podążam ponownie w stronę szkoły. Czuję, jakby ktoś od środka zamrażał mi dosłownie wszystko. Wreszcie docieram do drzwi, które ostatkiem sił otwieram i wchodzę do środka. Tu do cholery wcale nie jest cieplej, a wręcz przeciwnie. Nagle słyszę jakby syczenie... węża? Rzeczywiście, wije się to cholerstwo przede mną. Ponownie syk. Gad zaczyna się do mnie zbliżać. Nawet nie mam siły wyciągnąć różdżki, kiedy atakuje mnie i kąsa w nogę. Chłód miesza się z przeszywającym bólem, co jest jedną z gorszych rzeczy, jaką kiedykolwiek dane mi było czuć. Niemal upadam, ale ktoś mnie łapie. Dostrzegam tylko jeszcze czarne włosy, po czym nastaje kompletna ciemność.***
- Obudziłeś się wreszcie. - stwierdza zrezygnowany profesor. Czyli to on mnie załapał, dobrze wiedzieć. - Mogę wiedzieć co się stało? - sam chciałbym to wiedzieć.
- Zimno i wąż. - Mistrz Eliksirów przez chwilę dziwnie na mnie patrzy, po czym jego twarz poważnieje.
- Coś mu zrobił?
- Nic.
- Jesteś pewien? - nie odpowiadam na to pytanie. Nie muszę się mu spowiadać. Wstaję na nieco chwiejnych nogach i wychodzę. Dlaczego on pytał, co zrobiłem Potterowi? Jeśli to ten padalec, to już nie żyje! Ale czym...? Flitwick chyba mówił kiedyś o zaklęciu chłodzącym, ale jego używa się raczej na gorączkę, a nie do czegoś takiego, a wąż? Serpensortia... poza tym ten debil jest wężo-usty, więc napuszczenie na mnie gada wcale nie było takie trudne. Zabije go! kurwa jak dopadnę, już nie żyje! Pierdoli mnie cały Azkaban, ale tak nie będzie. On chyba nie zdaje sobie sprawy do czego ja mogę być zdolny. Chce wojny? Będzie ją miał, ale na poważnie. Kieruję się do Wielkiej Sali, gdzie padalec już siedzi sobie z tą swoją kurwa gromadką. Rzucam mu wściekłe spojrzenie i podążam na drugą stronę stołu, ale żeby toto nie myślało sobie, że ja nie mam mu tego za złe, macham delikatnie różdżką, a cała zawartość jego talerza ląduje na jego twarzy.
- Gdzieś ty był?
- Musiałem odreagować Pottera.
- Co tym razem?
- Powiedzmy w dużym skrócie, że życie mu nie miłe.
- I co masz zamiar zrobić?
- Coś, żeby zapamiętał, że nie ze mną takie numery...
CZYTASZ
Fixed relation [DRARRY]
Hayran KurguLudzie nastawieni przeciw sobie już w dzieciństwie do końca muszą się nienawidzić, bo tak ma być. Ale w pewnym momencie okazuje się, że tak naprawdę łączy ich zupełnie coś innego. Czy przyzwyczajenie wygra z przeznaczeniem? Zobaczcie sami. Od raz...