Rozdział 8

1.9K 215 62
                                    

Otworzyłem powolnie oczy, spoglądając w sufit, jak się okazało — mojego pokoju, który był bardziej rozmazany niż zazwyczaj. Czułem się jak wrak człowieka, wszystko mnie bolało i jakoś dziwnie oraz ciężko było mi oddychać. Do tego dochodziła ta przeklęta Sahara w ustach.

Nie wiem, ile byłem nieprzytomny, ale przysięgam wam, że wybiję całą tę przeklętą grupę za to, jak mnie załatwili. Co oni zrobili, że tak mi się w głowie kręciło, jak po wypiciu ogromnej ilości alkoholu? Do tego padłem zaraz w wejściu, jestem ciekawy, jaką minę miał Ice, jak mnie w takim stanie zobaczył.  

A skoro już o nim wspominam, to gdzie on jest?

Chciałem podnieść się do siadu, ale ciężar niewiadomego pochodzenia na moim brzuchu mi to uniemożliwiał. Spróbowałem jeszcze raz i kolejny raz, ale nadal mi się nie udawało — tylko wszystko bardziej mnie bolało.  

- Yuri przestań się wiercić, chce spać - wymamrotał Victor sennym głosem... Zaraz co? Victor? Gdzie on jest?

Zdezorientowany zamrugałam kilka razy, przetwarzając dane, po czym przywaliłem sobie mentalnego facepalma, wiedząc, co było tym ciężarem, który uniemożliwiał, mi wstanie.

Trzeba go tu jakoś obudzić... Hm... Chyba go po prostu zdzielę — pomyślałem, wzdychając. Po czym nakierowałem swoją prawą rękę w stronę mężczyzny, chciałem go tak po prostu zdzielić po głowie, ale zamiast tego położyłem dłoń na jego głowę, wplatając palce w miękkie, bardzo przyjemne w dotyku włosy. Mimowolnie uśmiechnąłem się lekko, bawiąc się platynowymi pasmami, zapominając o swoim pierwotnym celu.  

Nagle Victor mruknął zadowolony. Słysząc jego pomruk, uśmiechnąłem się szerzej, czując lekkie ciepło rozchodzące się po moim ciele. Chciałbym zobaczyć, jaki wygląda, ale niestety ogromny siniak dosyć, że utrudniał mi wstanie, do tego przy każdym wdechu i wydechu bolało jak diabli, plus byłem dziwnie ociężały, a tak bardzo bym chciał zobaczyć teraz jego śpiącą wyraz twarz, na pewno cudnie wygląda. Pewnie tak samo cudnie, kiedy mnie zobaczył, jak padam.

Zachichotałem cicho, po czym zachłysnąłem się powietrzem, otwierając szerzej oczy.

O czym ty myślisz Katsuki... Zamiast bijatyka ci pomóc, to tylko pogorszyła sytuację — warknąłem sam na siebie, tocząc przy okazji wewnętrzną walkę w moim sercu o uczucie, którego próbowałem się pozbyć już kilka lat temu.  

Zabrałem rękę gładzącą włosy platynowłosego, tylko po to, aby nakierować ją na swoją twarz. Zastanawiając się wnikliwie nad jedną ważną sprawą, a mianowicie, czy warto dać szanse temu niszczycielskiemu uczuciu, jakim jest miłość.

Jedno jest pewne, nieważne co wybiorę i tak będzie czekało na mnie cierpienie.

 ----------*****---------

Minęło może z pół godziny, a platynowłosy nadal uniemożliwiał mi wstanie. Przysięgam wam, że jak zaraz się nie obudzi, zostanie po mnie tylko kupka piasku. Takiej suszy w ustach to ja od dawna nie miałem, ostatni raz, chyba kiedy to Phichit wymyślił sobie, że polecimy na tygodniowe wakacje do Afryki i wszystko byłoby cud, miód, malinki, gdyby pilot nie okazał się najemnikiem, który miał się nas pozbyć, rozwalają nam samolot pośrodku pustyni.  

Ta przeklętą maszyna zaczęła spadać, chcieliśmy użyć spadochronów, ale zauważyliśmy, że były uszkodzone. Pobiegliśmy szybko do wyjścia i co zauważyliśmy? Pilota machającego nam na pożegnanie, który stał przy otwartym wyjściu. Oczywiście ruszyłem za nim pogoń, ale drań wyskoczył. Obserwowaliśmy go przez dłuższą chwilę, aż biedaczyna nie wylądował w piaseczku, gdyż przez swoją głupotę, pomylił spadochrony i wziął ten uszkodzony. 

Cóż karma zawsze działa, a my dzięki niemu uratowaliśmy się. Błąkaliśmy się po tej okropnej piaszczystej powierzchni bite cztery dni bez wody i pożywienia, szukając jakiejkolwiek oznaki życia i zasięgu przez mojego przyjaciela, aż w końcu ktoś nas znalazł. Wszystko dobrze się skończyło, a ja już nigdy z Phichitem nie wybieram się na żadne wakacje.

Mortem et Glacies (Victuri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz