Rozdział 2

2.6K 244 76
                                    

 Na co dzień żyje wśród ludzi, którzy znają tylko fałszywego, sztucznego mnie... słabego mnie. Jedynie moi bliscy, rodzina, nieliczni przyjaciele znają (poniekąd) prawdziwego Yuriego, ukrytego za dwiema osobowościami.

Tylko, która jest tą prawdziwą?

Mając na sobie okulary, zakładając je jak maskę kłamstw, staję się kompletnie inną osobą, miłą, uśmiechniętą, pochłoniętą bezinteresowną pomocą. Moje czarne włosy wtedy są "uczesane" w artystyczny nieład i łatwo można mnie zawstydzić, ale kiedy tylko je zdejmuje, staję się zupełnie kimś innym, czyli osobą potrafiącą zabić bez mrugnięcia okiem, bez jakiegokolwiek uczucia. Nie przejmuję się kąpaniem w ludzkiej krwi, a mord przychodzi mi z łatwością, dzięki czemu nadano mi przydomek "Śmierć".

Dla wielu jestem jedynie bezlitosnym szefem mafii... dla siebie zresztą też...

Ciężko mi przyznać, ale odkąd pamiętam, podziwiam pewnego rosyjskiego szefa mafii, czyli Victora Nikiforova, znanego jako Ice, który stał się szefem swoich jednostek w wieku dwudziestu lat. Niestety ostatnio zrobiłem coś niewybaczalnego. Coś takiego, że ten przystojny mężczyzna na pewno przyjedzie do mnie, aby mnie zabić w zemście, ale czy pozwolę mu na to? Nie wiem. Zależy od mojego humoru, kto zginie. On czy ja? Tego nie wie nikt, oprócz Boga.

Siedząc w swoim apartamencie znajdującym się w centrum Tokio, rozmyślam o mym życiu, a dokładnie o moich ostatnich złych uczynkach. Na domiar złego, kilka minut temu, zadzwonił do mnie Phichit, czyli szef Tajskiej mafii, współpracującej ze mną (a dokładniej należącej do sojuszu, w którym moja rodzina stoi na szczycie), mówiąc, że niedługo w mojej okolicy pojawi się Ice, poszukując zabójcy dzieciaka, który zginął około dwa tygodnie temu... niestety wiem, o kogo chodzi.

Stukając cicho o blat stołu, spoglądałem na powieszoną na ścianie katanę ze złotą, mieniącą się w słońcu rękojeścią. Ostre ostrze, które potrafi przeciąć pocisk, ukryte było w czarnej zdobionej w Japońskie wzory pochwie..  

 Zamykając oczy, nadal widzę jak po gładkiej powierzchni spływa szkarłatna ciecz, tworząca krwawy strumień po metalowej powierzchni.

Nagle do moich uszu dochodzi odgłos pukania, szybko chwytam okulary leżące na stole. Zakładając je, czochram przy okazji swe kruczoczarne włosy. Podchodząc do drzwi, opuszcza mnie cała mroczna przeszłość, która została zastąpiona kłamliwym spokojnym, umiarkowanym życiem.

Otwierając drzwi, zauważam coś niespodziewanego. Coś takiego, że w pierwszej chwili pomyślałem o pojawieniu się przede mną iluzji. Gdyż przede mną z wielkim banem na twarzy stał sam Ice.

Jego piękne lazurytowe oczy przeszywały mnie na wylot. To co, że jedno było niemal ukryte pod pasmami platynowej grzywki, która w tym świetle wraz z resztą jego włosów przybrały szarawą barwę.

Mężczyzna ubrany był w brązowy, długi płaszcz, który swoją drogą był odpięty. Na rękach miał tego samego koloru rękawiczki. Jego nogi ochraniały proste dżinsy zaś na stopy założone miał czarno-brązowe zwykłe adidasy.

Obok niego stała wielka czarna walizka, która sięgała mu aż do połowy łydek, zaś za nim siedział wielki pudel, wesoło merdając ogonem, z wytkniętym językiem.

- Hej - do moich uszu dotarł jego radosny głos. Słysząc go, od razu napiąłem wszystkie mięśnie, bo z tego, co mi było wiadomo Ice, czyli Victor Nikiforov był ,,lodem" i bezwzględnym człowiekiem o opanowany tonie głosu.   

- H-Hej - odpowiedziałem mu, jąkając się lekko. Czemu się zająknąłem? Bo po pierwsze zaskoczyło mnie zachowanie Ice'a, a po drugie przybrałem maskę nieśmiałego człowieka, którym byłem za czasów, kiedy to jeszcze chodziłem po świecie jako mały szkrab. Ale wracając do tematu...

Mortem et Glacies (Victuri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz