Rozdział 10

1.9K 196 67
                                    

Siedziałem sztywno, tak jakby ktoś mi włożył szczotkę w tyłek. Zastanawiałem się, jakim trzeba być debilem, aby udawać mnie na terytorium mojego niemal naturalnego wroga, którym była rosyjska mafia pod przewodnictwem osoby siedzącej przede mną.  

Powtórzę to jeszcze raz - pochwycona osoba to debili do kwadratu. Tylko czemu mam takie cholerne przeczucie, że znam tego idiotę...? 

-Yuri. - z mojego letargu wyrwał mnie smutny głos Victora. Zdekoncentrowany spojrzałem na niego i niemal zachłysnąłem się powietrzem, widząc smutne iskierki w jego oczach. Były one niczym przygaszający płomyk świec mieniących się w nocy, tańczących resztkami sił pod wpływem ognia na tle pięknego i unikalnego lazuru.

- Prawdopodobnie złapano tego kogo szukałem. - przygryzł lekko dolną wargę, zamykając oczy i lekko się schylając, tak, że platyna zasłoniła jego jakże przystojną twarz pogrążoną w smutku. - Będę musiał wrócić do domu. - po jego głosie z łatwością rozpoznałem, jak ciężko mu było to wypowiedzieć.

 Słysząc, co powiedział, moje serce ścisnęła niewidzialna siła, która sprawiła, że miałem ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Miałem go stracić przedwcześnie... Przez jakiegoś podszywacza? Bo zachciało mu się mnie udawać?

Zabiję debila za to, że przez niego doświadczam na nowo tego jakże nieznanego uczucia. 

Jeszcze nie wyjechał, a już zaczynam czuć pustkę... Co za ironia. Niegdyś za nikim bym nie tęsknił, nie chciałbym stać u czyjegoś boku... Nie chciałem zaznać miłości, a teraz moje życiowe postanowienia o byciu samotnym, aby nie zostać zranionym, runęło jak jakiś niestabilny domek z kart.

- Co? - tylko tyle zdołałem wyrzucić z siebie. Niewidzialna siła dusiłam moja krtań, pierwszy raz miałem aż taką blokadę. 

 - Najprawdopodobniej wrócę do domu już jutro... Ale... - spojrzał na mnie z nadzieją, na co od razu się trochę rozluźniłem. - Nie masz czasem ochoty na małe zwiedzanie Rosji? 

- Mhm - przytaknąłem, ciesząc się jak diabli, gdyż jakim muszę być cholernym szczęściarzem, aby wybrać się z nim do Rosji? Może w niedalekiej przyszłości ze mną wróci, jak dowie się, że to nie jest Death?    

 - Ale w twoim stanie będzie ciężko ci dotrzeć na lotnisko. - złapał się za brodę, przechylając lekko głowę i zamykając oczy.

- Spokojnie, dam jakoś radę. - uśmiechnąłem się.

- Na pewno? Nie będziesz przez to cierpiał? - spojrzał na mnie z troską.

- Na pewno! Już teraz mniej boli - skłamałem, bo nadal cholernie bolało, podobnie moja twarz od uśmiechu. Teraz na serio zacznę doceniać wszystkie recepcjonistki, które witają tak każdego gościa. Od dzisiaj obiecuję być dla was milszy, gdy będę się zatrzymywał w jakimś pensjonacie na kilka nocek.   

   ----------*****---------    

Następnego dnia odbyły się gorączkowe przygotowania do wyjazdu. Victor spakowawszy siebie pierwszy, zajął się moją walizką. Obudziłem się przez jego dobre chęci, gdy otwierał szafy z hukiem, wyciągając z nich ubrania. Chciałem wstać i mu pomóc, ale zaparł się, że mam leżeć i się nie ruszać. Grzecznie go posłuchałem, modląc się, aby się znalazł żadnej ukrytej broni, bo wtedy zapewne było by nieciekawie. 

- Po co ci tyle ubrań skoro większości nie ubierasz? - spytał zaciekawiony, spoglądając na mnie kątem oka. 

- Cóż sam nie wiem... po prostu większość to prezenty od znajomych, którzy nie trafili w mój gust - wytłumaczyłem. 

- To też nieudany prezent? - spytał z rozbawieniem i lekką nutką zażenowania w głosie.

Zaciekawiony spojrzałem na niego i od razu spaliłem buraka. On trzymał... on trzymał... zafoliowany, urodzinowy komplet od Phichita z zeszłego roku, składającego się z obcisłych czarnych majtek z wyraźnym napisem "police" na białym prostokątnym pasku przyczepionym do niemalże niewidocznego znaczka policji; z hebanowej czapki podobnej do oryginału; z SAMEGO białego kołnierzu z przyczepionym czarnym krawatem zapinanym na rzep, kajdanek i czarnego sztucznego plastikowego pistoletu.

Mortem et Glacies (Victuri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz