Rozdział 4

2.2K 225 33
                                    

Platynowłosy mężczyzna ze smutkiem wracał do "swojego" domu, po kilku godzinach poszukiwania Yuriego.

Chociaż znał czarnowłosego krótko, uważał go już za godnego zaufania człowieka. Co prawda wiedział, a raczej domyślał się, że Katsuki ukrywa przed nim coś ważnego, ale rozumiał go całkowicie, bo w końcu też skrywa małą - według niego - tajemnicę.

Kiedy stanął przed drzwiami apartamentowca, już wiedział, że Yuriego nie będzie w środku. Z mieszkania nie dochodziły żadne dźwięki, plus drzwi były zamknięte na cztery spusty.

Z cichym westchnięciem, zaczął poszukiwać klucza, które zdążył dorobić kilka dni temu. W końcu znalazł je w prawej kieszeni ciemno-brązowego płaszcza.

Wchodząc do domu, rozejrzał się po pomieszczeniu. Tak był zapatrzony w przestrzeń, w której ostatnio na co dzień przebywał, że nie zauważył jak jego wierny psi towarzysz, znalazł się przy jego nogach, merdającą wesoło ogonem.

Jego wzrok błądził po obrazach wiszących na ścianie. Po przyjrzeniu się pięknemu krajobrazowi, z brzozą, której gałęzie zanurzają się w błękitnej toni jeziora, w końcu jego wzrok - choć na chwilę - zatrzymał się na katanie.

Miał do niej bardzo dziwne uczucia i co dziwne kojarzyła mu się z tą, co posiadał Death.

Zbliżył się do ściany, gdzie owa broń była zawieszona, z zamiarem ściągnięcia ją ze ściany. Już miał ją pochwycić, ale w ostatniej chwili wycofał rękę, kładąc dłonie na barki.

- Niemożliwe - odgonił od siebie tę myśl, gdyż był świecie przekonany, że człowiek o tak złotym sercu i pogodnym uśmiechem, nie może być tak bezuczuciowym człowiekiem, jak szef japońskiej mafii.

Makkachin zaszczekał radośnie, chcąc zwrócić na siebie uwagę swojego właściciela, co mu się udało, gdyż Victor ukucnął przed nim, głaszczce go po pyszczku.

- Dobry piesek - uśmiechnął się lekko, drapiąc kochane psisko za uchem.

----------*****---------

Yuri

Biegłem tak długo, że w płucach zacząłem czuć nieznośne pieczenie. Było tak mocne, że coraz ciężej było mi oddychać.

Chciałem się już zatrzymać, ale bałem się, że Victor mnie znajdzie, co w obecnej chwili byłoby mi strasznie nie na korzyść.

Musiałem po prostu w samotności - w ciszy, przemyśleć niektóre kwestie związane z Ice'm.

Czemu przez niego stałem się taki łagodny? Czemu uśmiecham się szczerze? Czemu cieszę się każdą chwilą spędzoną z nim?

Czy to przez to, że go kiedyś podziwiałem? Czy to może dlatego, że mi zaufałem, pomimo tego, że jest moim wrogiem?

Tyle pytań a prawie żadnej odpowiedzi.

Zatrzymałem się, łapczywie łapiąc powietrze do spragnionych tlenu płuc. Pot spływał po całym moim ciele, a hebanowe włosy starczały we wszystkie strony.

Po częściowym uspokojenie swego serca rozejrzałem się dookoła, po czym westchnąłem z ulgą, nie widząc nigdzie tego, który wyniszczał mnie częściowo, nawet jeżeli był tego nieświadom.

Muszę na serio odreagować. Tylko jak? Nikogo z przechodniów nie zabije, nie jestem aż takim potworem oraz nie wiem, co się dzieję w świecie mafii, gdyż nie mam z nikim kontaktu od dwóch tygodni... Zaraz kontakt?

Już wiem! Zadzwonię do Phichita!

Tylko jak... Nie wziąłem ze sobą telefonu.

Rozejrzałem się po otoczeniu, a moim oczom rzuciła się budka telefoniczna! To jest to!

Mortem et Glacies (Victuri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz