Rozdział XVII

1.6K 103 5
                                    

- Radziłbym Wam byście chwycili siebie nawzajem, a ktoś z Was mojej peleryny... - instrułował ich Dr Strange przed teleportacją.
- Uważasz, że nie potrafimy przynieść przez tą obręcz? - odezwał się zirytowany Rocket.
- Pierwsza teleportacja bywa zazwyczaj trudna, tym bardziej dla nie - magów.
- Dobra chwyćmy się za te ręce... - burknęła Łucja.
Cała piątka przeszła przez wyczarowane przejście. Brunetka czuła jak przewracają jej się wszystkie wnętrzności. Od razu po tym skuliła się i zwymiotowała.
- Zapomniałem powiedzieć, że pierwsza teleportacja może być ciężka dla osób ze słaby żołądkiem...
- Teraz to mówisz?! - podniosła się.
Stali w środku gęstego lasu. Słychać było śpiew ptaków, a zapach świeżych roślin po deszczu roznosił się na całą okolicę.
- Po co teleportowaliśmy się do lasu? - Rocket znów zaczął czepiać się.
- Żeby nikt nie zobaczył czarodzieja, gadającego szopa, "Legolasa" , bladej jak trup brunetki oraz typa w komicznym stroju w środku miasta? - odezwał się Ant - Man.
- EJ! ILE RAZY MAM POWTARZAĆ, ŻE MACIE MNIE TAK NIE NAZYW... - lecz zwierzak nie dokończył, bo z krzaków wyłonił się szop pracz, który staną obok Rocketa.
Obydwoje wyglądali jak odbicia lustrzane, tylko że przybysz z kosmosu był ubrany i trzymał w ręku broń. Ten widok rozbawił pozostałych...
- No jeszcze tego brakowało... - odganiał swojego nowego kolegę, który próbował go obwąchać.
- Czas na nas. Łucja wyjmij rzeczy z plecaka. - zwrócił się do dziewczyny czarodziej.
Blada brunetka wyjęła ze swojego starego plecaka dwa płaszcze, jedną dużą bluzę, kapelusze, czapki z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne.
- Dziękuję. Teraz powiem Wam jaki jest plan...

Wzięła delikatnie łyk kawy z białej filiżanki. Siedziała w zewnętrznej części kawiarni "Cure". Z jej stolika miała idealny widok na wejście do banku, do której mieli się dostać jej koledzy a ona razem z nimi. Siedziała w płaszczu, ogromnym czarnym kapeluszu i okularach przeciwsłonecznych z białymi oprawkami. Poczuła łaskotanie futerka na swoim brzuchu...
- Przestań się tam wiercić... - szepnęła.
- Zobaczymy jak Tobie będzie wygodnie pod płaszczem. - warknął Rocket.
Grupa postanowiła, że Łucja będzie obserwowała okolice oraz wejście główne do bazy. Ant Man, Dr Strange i Clint mieli załatwić przepustkę oraz kartę umożliwiającą dostanie się do pomieszczenia z komputerami. Łucja oglądała ludzi, jak zabiegani mijali siebie nawzajem. Czarne londyńskie taksówki jeździły w tą i z powrotem. Całe miasto żyło swoim życiem. Dziewczyna co raz upijała kolejne łyki napoju czekając na sygnał.
- Daj trochę. - piszczał zwierzak.
- Nie uważasz, że to raczej dziwne będzie jak wyleje sobie kawę za dekolt płaszcza? - powiedziała przez zęby.
- No proszę...
- HALO HALO, ŁUCJA ZGŁOŚ SIĘ. - do słuchawek obydwu dopłynął głos Clinta.
- Słyszymy Cię. - odpowiedziała.
- Za chwile wyjdzie Scott w stroju policjanta. Wypadnie mu z ręki latarka. To będzie znak, że możecie wchodzić.
- Zrozumiano.
Za pare minut wyszedł Ant Man, dumnie prezentując się w swoim nowym stroju. Dla byłego złodzieja była to przekomiczna sytuacja. Wziął do ręki latarkę i udając łamagę, "przypadkiem" upuścił ją z ręki. Łucja powoli wstała, trzymając pod brzuchem szopa. Wyglądała jak kobieta w ciąży. Czuła jak stworzenie wbija pazury w jej ciało, aby nie spaść.
- Jeszcze chwila, już prawie jesteśmy na miejscu. - powtarzała cicho do niego.
Przeszła przez przejście, a Scott ruszył za nią.
- Złamała Pani zakaz... Emmmm... Yyyyyy... Wchodzenia do budynku narażając życie innych ludzi. Proszę do mojego biura. - niezgrabnie odegrał scenkę.
Miała zobaczyć kto włamał się do systemu największego na świecie banku i co zrobił. Rocket był również dobry w systemach, więc miał współpracować razem z nią. Szła prowadzona pod rękę przez fałszywego policjanta. Mijali kolejne korytarze, gdy zatrzymała ich wścibska pracownica banku:
- Przepraszam bardzo co tu się stało? - ścięła ich wzrokiem.
- Pani ta złamała prawo, właśnie prowadzę ją do biura szefa... - wyraźnie zakłopotany odpowiedział.
- Ale ono jest w inną stronę. - jeszcze uważniej przyjrzała się im.
- Prowadzi mnie najpierw do toalety. Wie Pani jak to jest być w ciąży... - Łucja pogłaskała siebie po brzuchu i spojrzała się pobłażliwie.
Bardzo dziwnie wychodziła jej ta rola, nie potrafiła się w tym odnaleźć.
- Ale toalety także są w innej części budynku...
- Pani Smith co tu się dzieje? - stanął za nią wysoki blondyn w okularach.
Miał z około czterdziestu lat i był dosyć przystojny. Na piersi miał przyczepioną metalową plakietkę z napisem " ANDREW HOLLAND DYREKTOR GŁÓWNY".
- Ta dwójka ludzi zaburza spokój tego banku i perfidnie kłamią, że idą w stronę toalet.
- Ja się nimi zajmę, proszę iść do sektora informacyjnego, podobno mają tam jakiś problem z dokumentami.
- Dobrze Panie dyrektorze. - posłusznie odpowiedziała i zostawiła trójkę.
- A wy idziecie za mną... - odparł, uważnie im się przyglądając.
Scott wyraźnie pobladł, a Łucja zrobiła wielkie oczy. Furry ich zabije jak wszystko się wyda.
- Co tak długo, co tam się dzieje? - zaczął jęczeć cicho Rocket.
- Siedź cicho, mamy problem. - warknęła.
Zaprowadził ich do pomieszczenia pełnego ekranów i komputerów. To była główna siedziba, do której mieli się dostać...
- Mieliście szczęście... - rzekomy Andrew Holland dotknął ręką swojej twarzy, a ta ukazała jego prawdziwe oblicze.
To był Strange. Z końca sali, na fotelu obrócił się Clint, który wygodnie siedział ze swoimi strzałami.
- Widzieliśmy na monitoringu, że podeszła do Was ta kobieta.
- Co jak co, ale jesteście kiepskimi aktorami. - rechotał Barton.
Łucja uchyliła płaszcz, a z niego wyskoczył Rocket.
- WRESZCIE! Myślałem, że się tam uduszę...
- Mamy mało czasu. Wy zdobędziecie informacje, a Scott i Clint staniecie na czatach. Ja muszę jeszcze coś załatwić. Za 30 minut spotykamy się wszyscy w toalecie damskiej, na zachodzie skrzydle. Zrozumiano?
- Tak kapitanie. - zasalutował Scott.

I'm Not in Love Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz