Obydwoje czuli się winni. Ból, który zalegał w ich sercu z dnia na dzień rósł, a czasu nie mogli cofnąć. Topili się w czarnej, nieskończonej dziurze. Nic nie zrobili, ale oni mieli poczucie winny, które nic nie potrafiło wyleczyć.
Łucja odeszła. Ich wspólna chwila przestała trwać. Otarła policzek i odwróciła się, nic nie mówiąc. Szła w stronę auta, ze spuszczoną głową. Star Lord stał jeszcze przez chwile, po czym ruszył za dziewczyną. Podbiegł do niej. Chciał ją chwycić za rękę, lecz ona schowała swoje dłonie w bluzie. Odcięła się od otaczającego ją świata. Jej myśli były gdzieś indziej. Pusty, obłąkany wzrok. Przed chwilą ta istota była przytulona do niego. A teraz? Obojętna dla niego, zupełnie obca. Musiał z nią porozmawiać.
Wsiedli do samochodu. Łucja nic nie mówiąc przekręciła kluczyki w stacyjce auta. Zaburczał cicho silnik. Już miała startować, gdy Quill:
- Co się stało?
- Nie rozumiem o co Ci chodzi. - skłamała.
- Dobrze wiesz. Jaka jest Twoja przeszłość?
- Nie mam zamiaru Ci się tłumaczyć. - chciała chwycić za kierownice, gdy Peter załapał jej rękę i spojrzał się jej prosto w oczy.
- Nie wyjedziemy, puki nie powiesz.
Nastała cisza. Dziewczyna nie chciała mu opowiadać swojej historii. Tylko Steve Rogers ją znał. Jej najbliższy przyjaciel, który był dla niej jak brat. Quilla znała pare dni. Dopiero teraz zaczęli ze sobą rozmawiać. Jednak swoim zachowaniem na cmentarzu, wyszła z cienia. Musiała mu powiedzieć, lecz nie chciała. Walczyła ze sobą w środku przez chwile, zabierając swoje myśli.
- Łucja? - wybudził ją Quill. - Mów.
- No dobra... - westchnęła. - Rozumiem Ciebie Peter, twój ból... - przetarła policzek. - Ja, ja... Ja również straciłam kogoś bliskiego. Gdy byłam mała, mój tata pracował jako żołnierz. Dostał wezwanie do Afganistanu. Misja miała trwać tylko miesiąc. Niestety zaczęła przedłużać się o kolejny miesiąc, pół roku, rok... Rozmawiałam z nim przez telefon. Godzina 17:00 każdy wtorek. To był nasz czas. - na chwile przerwała, jakby jej myśli cofnęły się do tamtego momentu. - Żyliśmy tak, przez okrągłe 2 lata.
- Co potem się stało?
- Nigdy nie wrócił. Dwa tygodnie przed jego powrotem do domu, terroryści zaatakowali bazę, w której był mój tata. Wszyscy tam zginęli. Zastrzeleni, rozerwani przez bomby... Już nigdy nie mieliśmy wspólnego wtorku.
Odwróciła twarz od Quilla. Nie chciała, by widział jak jej łzy zaczęły spływać po policzkach. Szybko jednak przetarła rękawem mokre policzki i pociągnęła nosem.
- Teraz Twoja historia. - powiedziała pewnie, lecz z lekko zachrypniętym głosem.
- Chyba śpieszysz się na Star Wars? - zaczął kombinować Quill.
- Widziałam ten film 12 razy, na 13 raz mogę się spóźnić.
Zakrył twarz dłońmi i westchnął.
- Niech Ci będzie. Moja mama zmarła, gdy byłem jeszcze młodym chłopakiem. Miała raka mózgu. Nie potrafiłem się z tym pogodzić. Gdy umierała chciała bym chwycił ją za rękę, lecz tego nie zrobiłem. - spuścił wzrok. - Sądziłem, że jak dotknę jej dłoni to będzie ostateczne pożegnanie. Nie chciałem tego. Ona miała żyć. Czuje się strasznie, bo nie pożegnałem się z nią. Kiedy Yondu razem ze swoją grupą mnie porwał, już nigdy nie wróciłem na Ziemie, aż do teraz...
- Ale dlaczego dopiero teraz?
- Mój ból po stracie mamy był zbyt wielki. Wracając tu jednak liczyłem na to, że spotkam jeszcze moją rodzinę, zdobędę jakieś pamiątki po mamie i dowiem się o tacie.
- Co się stało?
- Dziś po południu jedna z sekretarek pomogła mi z książką telefoniczną i zadzwoniłem pod stary adres mojej rodziny. Odebrała obca kobieta, która powiedziała że moja rodzina pare lat temu zginęła w pożarze. Cóż za hipokryzja potrafię uratować galaktykę, ale nie swoją rodzinę. Gdybym nie zwlekał tak długo z powrotem...
- To nie twoja wina. - Łucję naprawdę poruszała historia Quilla. Współczuła mu. Zaczęła również przypominać jak pare godzin wcześniej obserwowała Quilla z ukrycia. Myślała, że coś kombinuje, a on tylko chciał skontaktować się z rodziną.
- Teraz nie mam nikogo. Nawet żadnych rzeczy po mamie. Prócz tego... - zdjął ze swojego paska walkmana z kasetą, na której pisało "Awsome volume". Wzięła delikatnie sprzęt Quilla i zaczęła go oglądać. Założyła słuchawki. Nacisnęła przycisk play, a do jej uszu dopłynęły spokojne takty piosenki, którą bardzo dobrze znała. Było to "Moonlight Drive" Dawida Bovie. Kochała ten utwór, był niezwykle klimatyczny. Zamknęła oczy, czując jak odpływa wraz z kolejnymi sekundami piosenki.
Peter przyglądał się dziewczynie. Nie mógł się na nią napatrzeć. Nawet ze spuchniętą twarzą od łez oraz poczochranymi od wiatru włosami wyglądała dla niego pięknie. Do tego jej gust muzyczny, nieprzeciętna inteligencja i oryginalny charakter... Tylko ten jeden ogromny minus. Odsuwała każdego od siebie. Jednak dziś go przytuliła, rozmawiała z nim, śmiała się, otworzyła się przed nim. Peter musiał coś zrobić. Poczuł nagłe uderzenie gorąca, a jego serce zaczęło szybciej bić. Nigdy tak nie miał przy innych kobietach, gdy chciał je poderwać. Robił to z łatwością, a tutaj bal się. Wreszcie mu zależało. Jego rola odwróciła się. Przyglądał się dalej Łucji, która słuchała muzyki. Tak pocałuje ją. Zrobi to. Chciał chwycić ją za rękę, już miał położyć swoją dłoń na niej, gdy dziewczyna nagle się poruszyła, by zdjąć słuchawki. On szybko zabrał rękę i udał, że bawii się pokrętłami w samochodzie.
- Co taki zakłopotany? - zmrużyła oczy.
- Nic, nic... - skłamał.
- Jest już późno. Musimy wracać Peter, ale jeśli będziesz chciał będę mogła Cię tu kiedyś jeszcze przywieźć. - uśmiechnęła się.
- Dziękuję. - wziął iPod Łucji. - Mogę coś wybrać?
- Oczywiście.
Dziewczyna odpaliła auto. Quill przelatywał po bibliotece muzycznej w małym odtwarzaczu. Wybrał utwór The Police "Every Breath You Take". Jechali przez górzystą drogę, otoczeni bezkresną ciemnością.
- Twój tata, znałeś go? - zapytała Łucja.
- Nie, nigdy nie poznałem go. Nawet nie wiem czy żyje, ale podobno jest lub był jakimś bogiem.
- Bogiem? Haha... Skąd to wiesz?
- Niewielu ludzi potrafi tak długo utrzymać kamień nieskończoności co ja. Podczas badań wyszło, że jestem pół - bogiem, pół - człowiekiem. Odjazd co? - puścił do niej oko.
- Odjazd to jest jak Banner zamienia się w Hulka. Jeśli chcesz to zobaczyć musisz go wkurzyć.
W oddali widać było jak błyskały błyskawice nad Nowym Jorkiem.
- Oho... Thor leci po swojego braciszka do Asgardu. Jak Loki pojawi się to będzie ciekawie.
- Aż tak jest zły?
- Rozwalił cały Nowy Jork, zwalając kosmitów nam na głowy. Było dosyć uroczo. - stwierdziła sarkastycznie.
- Jak dostałaś się do Avengersów?
- Błagam... Nie jestem Avengersem. Ja im tylko pomagam, a raczej doradzam. - wkurzyła ją ta pomyłka Quilla, nigdy nie lubiła gdy ktoś przypisywał ją do Avengersów. Nie miała super mocy i nawet nie pragnęła ich mieć. Chciała mieć jak najbardziej się dało normalne i spokojne życie.
Peter zauważył, że ta pomyłka zdenerwowała Łucję. Więc spróbował zmienić temat.
- Hmmm... Co polecasz w tym mieście?
- Co polecam w Nowym Jorku? Koncerty. Zdecydowanie. Grunge'owych zespołów. Choć i tak nie przebija to co się dzieje w Seattle.
- Byłaś tam?
- Pochodzę z tamtąd. Kocham to miasto.
- To dlaczego je opuściłaś?
- Wiele przyczyn... - odpowiedziała wymijająco, choć dobrze wiedziała, że była tylko jedna przyczyna jej wyjazdu. - Ale za miesiąc jadę odwiedzić mamę, właśnie wróci z podróży z Indii.
- Podróżniczka?
- Nie, archeolog. Ma do mnie za złe, że nie poszłam jej drogą. Marzyła jej się wielka humanistka.
- Ma za złe, że jesteś przewodniczącą jednej z największych firm?
- Tak. - właśnie zbliżali się do miasta. - Dobra przed wjazdem do Nowego Jorku zjemy po najlepszym wegetariańskim hot dogu na świecie.
- Wegetariańskim? - parskną śmiechem.
Łucja udała, że tego nie słyszy i zupełnie olała. Podjechała pod okno małego baru. Otworzyła okno:
- Hej Albert, to co zwykle.
- Już się robi. - odezwał się rudy chłopak, którego twarz była pokryta piegami. - Co tam u Ciebie Łusiu?
- No jak widzisz, mam ze sobą gościa dzisiaj.
Star Lord wychodził się i wyszczerzył zęby.
- Cześć kolego.
- Uuu randka? - zdziwił się rudzielec.
- Żadna randka. Współpracownik Starka. Pragnę mu udowodnić, że wasze hot dogi są najlepsze na świecie.
- Wątpisz w nas? - zwrócił się do Quilla.
- W wegetariańskie hot dogi? Wy słyszycie jak to idiotycznie brzmi? - zadrwił brunet.
- Jak Ty... - odgryzła się Łucja.
Albert zakrył buzie, by nie wybuchnąć perfidnie śmiechem. Znikł i po chwili wrócił z dwoma wyśmianymi hot dogami.
- Voila... - podał dla dziewczyny.
- Dzięki kochany. Proszę i nie oddawaj reszty. - przekazała banknot.
- Smaczego. - zasalutował na pożegnanie.
Łucja prowadziła auto przy okazji zajadając się. Quill niezbyt przekonany, przyglądał się specjałowi.
- No dalej... - zachęciła.
- Sam nie wiem... - marudził. - Ale nie codziennie dziewczyna stawia mi wegetariańskie żarcie. Czuje się jak przemieniam się w feministę... - wykrzywił minę w udawanym grymasie.
- JEDZ.
- NO DOBRA. - burknął.
Wbił zęby w hot doga, spodziewając się ohydnego smaku. Ku jemu zaskoczeniu było to bardzo dobre. Otworzył szeroko oczy w zaskoczeniu. Zaczął wręcz połykać nową potrawę...
- Aż tak nie dobre?
- Ohydne.
Uśmiechnęła się sama do siebie, odwracając wzrok w stronę przedniej szyby. Po piętnastu minutach nocnej jazdy byli przed Star Tower.
- Jesteśmy na miejscu.
- Nawet nie wiesz jak jestem wdzięczny...
- Ty byś pewnie tak samo zrobił. - spojrzała się na niego.
Nastąpiła niezręczna cisza, jakby obydwoje nie wiedzieli jak zakończyć spotkanie.
- Emmm... No to cześć... - chłopak schylał się by przytulić Łucję, gdy ona wyciągnęła rękę.
- Pożegnaj się jak z feministką. - zgryźliwie odpowiedziała.
- No racja zapomniałem... - uścisnął delikatną dłoń brunetki.
Wysiadł z auta i ruszył w stronę budynku. Cicho odtworzył drzwi, by broń Boże nikt go nie usłyszał. Nie chciał się tłumaczyć gdzie był i z kim. Wszedł na piętro, na którym znajdowała się kuchnia i salon z telewizorem. Otworzył drzwi lodówki, wyjmując z niego sok pomarańczowy. Nie chciało mu się spać. Usiadł na ogromnej czarnej kanapie i sięgnął po pilot. Włączył telewizor, a w nim ukazali się walczący rycerze jedi. Uśmiechnął się, przypominając sobie dyskusje z Łucją.
- Widzę, że nie tylko Rogers choruje na bezsenność. - z zamyślenia wyrwał go głos Starka.
Mężczyzna stał ubrany w białą bluzkę na ramiączkach i spodnie dresowe. Usiadł na drugim końcu kanapy, patrząc na Quilla.
- Inaczej w kosmosie się śpi Panie Kosmito? - wziął łyk mleka ze swojej szklanki. - Uuuu Łucja jest fanką tej serii. - odwrócił wzrok w stronę telewizora, zupełnie zmieniając temat.
W pomieszczeniu rozlegały się głosy zderzeń mieczy świetlnych oraz strzały z laserowych pistoletów.
- Luke jestem Twoim ojcem... - Lord Vader wypowiedział swoją najsłynniejszą kwestię.
- NIEEEEEEEEEEEEEE...-------------------------------------------------------
Dziękuję za tysiąc odtworzeń mojego opowiadania. To napawa mnie dumą i jeszcze większa chęcią do działania! Cieszę się, że historia Łucji i Quilla znalazła swoich fanów. Wasze komentarze, gwiazdki... wszystko - to jest cudowne! Jeszcze raz dziękuje Wam z całego serca. ❤️❤️❤️
CZYTASZ
I'm Not in Love
FanfictionŁucja... niezależna kobieta o silnym charakterze pracuje dla Starka jako główna informatyczka oraz zarządzająca stroną informatyczno - produkcyjną firmy. Przyjaźni się z Avengersami, a jej najlepszym przyjacielem jest Steve Rogers zwany pod pseudoni...