Rozdział XXVI

1K 67 1
                                    

Podeszła do Kapitana i wzięła od niego egzemplarz płyty. Przetarła delikatnie palcami tekturową okładkę, odgarniając szare kłębki kurzu. Wpatrywała się w nią, jakby trzymała skarb w ręku.
- Musimy szukać, na pewno tutaj coś jest. - mówiła nie spuszczając oczu z albumu.
Odłożyła na mahoniowy stoliczek rzecz i ruszyła dalej. Z pewnością w kroku obijała obcasami o skrzypiąca podłogę. Ogromne pomieszczenie spowijała ciemność. Ciężkie bordowe firanki spływały z ogromnego sufitu zdobiąc zniszczone okna. W powietrzu unosiła się nieprzyjemna woń pleśni i zwilgotniałego drewna. Wspięła się po ogólnych schodach, jeżdżąc ręką po pozłacanej metalowej barierce. Badała oczami nawet najmniejszy przedmiot, szukając jakiejkolwiek odpowiedzi na dręczące jej pytania. Z tyłu za dziewczyną szedł Kapitan obserwując wszystko dookoła, pilnując Łucję od jakiegokolwiek zagrożenia. Widząc te wszystkie stare meble, przypomniały mu się czasy, za nim stał się Kapitanem Ameryką. Tęsknił za normalnością i spokojem w swoim życiu, które dzisiaj były dla niego tak dalekie. Z bólem przyglądał się na te wszystkie przedmioty pokryte kurzem, któryś były pewnie tak stare jak on. Łucja podeszła do jednego z regałów stojących na dłuższym niż w Avengers Tower korytarzu. Stały tam zdjęcia, w srebrnych ramkach, popękanych lub porozbijanych. Przedstawiały grupy stojących nastolatków, szczęśliwych i pełnych nadziei. Jednak jedno zdjęcie najbardziej przykuło jej uwagę. Szczupły mężczyzna stojący w czarnym golfie uśmiechając się szeroko do prawdopodobnie swojego przyjaciela stojącego obok. Niższy o głowę drugi mężczyzna z gęstymi ciemnymi włosami stał w pięknym garniturze wpatrzony w aparat. Młodzi mężczyźni stali na tle właśnie tego budynku. Obdarzali szerokimi uśmiechami fotografa. Te zdjęcie miało pewien urok, który przyciągnął Łucję do tego zdjęcia. Wpatrywała się w niego, a twarz niższego mężczyzny dziwnie kojarzyła. Rogers położył rękę na jej ramieniu:
- Musimy dalej iść, jest już późno a została nam jeszcze spora cześć budynku...
- Mhm... - zamyślona tylko mruknęła, delikatnie odkładając ramkę na regał.
Zanurzyli się w głęboki, ciemny i długi korytarz pokryty przeróżnymi obrazami. Na niektórych był namalowany ten stary dom, a na innych ludzie, prawdopodobnie różni właściciele tego budynku.
- Czuję się trochę jak Indiana Jones krążąc tutaj i badając to wszystko... - zażartowała dziewczyna.
- Tego jeszcze nie zdążyłem nadrobić. - skrzywił się Rogers. - To jakiś rockmen?
- Nie, film. W weekend muszę z Tobą to koniecznie obejrzeć.
- Przyda się trochę odpoczynku. - westchnął blondyn.
- Jest tyle pokoi, że cała noc nam nawet nie starczy... - skrzywiła się. Czuła jak buty strasznie zaczynają ocierać jej pięty. Z każdym krokiem czuła nieprzyjemny ból, który się tylko nasilał.
- Dlatego radziłbym zacząć od tego pokoju. - Steve wskazał na ogromne drzwi, przy których wisiał napis "Dyrektor szkoły". - Tam na pewno jest rozpiska wszystkich uczniów, albo przynajmniej mieszkańców.
- Jesteś genialny Stevie! - klasnęła w dłonie.
- Ach ten eksperyment naukowy, nie tylko w mięśnie poszedł. - puścił żartobliwie oko do przyjaciółki.
Brunetka podeszła do drzwi i zaczęła szarpać klamkę, lecz pokój był szczelnie zamknięty. Nerwowo zaczęła pchać drzwi.
- Mogę? - spokojnie podszedł Kapitan.
Dziewczyna ustąpiła miejsca przyjacielowi, a ten uderzeniem tarczy w klamkę otworzył przejście.
- Dzięki. - klepnęła Kapitana za ramię i weszła do środka.
Ku ich zaskoczeniu biuro dyrektora szkoły było jakby zupełnie nie ruszone. Ogromne biurko, a na nim idealne poukładane rzeczy. Z tyłu stała ogromny regał na całą ścianę wypełniony przeróżnymi książkami. Z prawej strony stał niewielki stolik, a na nim porcelanowy serwis, a przy nim małe pudełeczka, prawdopodobnie służące do trzymania herbaty i kawy. Całe pomieszczenie było przykryte kołderką szarego delikatnego kurzu, który gromadził się przez tyle długich lat. Łucja czując woń starszych mebli i książek, wciągnęła głęboko ten zapach. Uwielbiała go, zawsze przypominały jej się wtedy czasy jej dzieciństwa kiedy jako mała dziewczynka krążyła po strychu razem z mamą. Usiadła na czarne skórzane krzesło i zaczęła przeglądać wszystkie pułki biurka, wyjmując przeróżne papiery. Studiowała je wzrokiem, szukając jakiejkolwiek wskazówki. Spis uczniów, nauczycieli, rachunki... Nigdzie nie było nazwiska jej babci. Tonęła w stosie papierów, gdy Steve spokojnie przeglądał jeden z albumów ze zdjęciami. Nagle odezwał się:
- Łusiu możesz przypomnieć mi jak nazywała się Twoja babcia?
- Zuzanna... Zuzanna Ochocka. - mruknęła tylko, nie odrywając oczu od dokumentów.
- A to ciekawe. - blondyn uśmiechnął się i podrapał po brodzie. - Zobacz.
Położył przed jej nosem album ze zdjęciami i wskazał palcem na jedną fotografię. Stał na nim znów ten sam mężczyzna z gęstymi włosami, który opierał się o ogromny dąb. Jego wzrok był skierowany wprost na fotografa. Oczy błyszczały mu się, a uśmiech ukazywał idealne białe zęby. Wyglądał jakby całe szczęście chciał oddać fotografowi. Łucja zobaczyła napis pod zdjęciem:
"Dyrektor Szkoły Mutantów Charles Xavier, 1972 rok, zdjęcie wykonała Zuzanna Ochocka."
Dziewczyna wstrzymała oddech. Spojrzała się na Rogersa, który stał dumny ze swojego znaleziska.
- Czym się Twoja babcia zajmowała? - spytał się Kapitan.
- Była cenioną dziennikarką. W latach 60 jeździła na wojnę w Wietnamie z Amerykańskimi żołnierzami i pisała o nich do gazet. Hobbystycznie robiła zdjęcia.
Łucja wstała, zaczęła badać wzrokiem wszystkie książki, które wypełniały po brzegi pułki. Ku jej zaskoczeniu, na końcu drugiej pułki stał egzemplarz Kubusia Puchatka - książki, którą jej babcia czytała dla mamy gdy jeszcze była mała, a potem dla niej. Brunetka podeszła i pociągnęła za nią, lecz nagle ciężka ściana przesunęła się do tylu powodując wielkie kłęby kurzu.
- Chyba Kubuś Puchatek pokazał Ci tajemnicze przejście. - Rogers wychylił nos zza tajemniczego przejścia.
Wszedł pierwszy zakrywając siebie i Łucję tarczą, w razie nieciekawych niespodzianek. Pokój był niewielki. Stało w nim parę kartonów, stary rzutnik oraz drewniane krzesło. Reszta pokoju była zupełnie pusta. Dziewczyna podeszła i włączyła rzutnik, a na nim zaczął lecieć film. Nie wierzyła własnym oczom to co zobaczyła. Stała na nim jej młoda babcia, która nieśmiało uśmiechała się do kamery i krzyczała:
- Charles przestań, wiesz że nie lubię jak to robisz!
Jednak wspomniany Charles nie przestawał kamerować, a kobieta stała z naburmuszoną miną. Wyglądała zupełnie jak Łucja, jedyną różnicą pomiędzy nimi były policzki i nos babci pokryty piegami oraz włosy ścięte do ramion.
- Jak nie przestaniesz, to... to...
- To co kochanie? - odezwał się w tle męski głos.
- To...
Jednak nagranie przerwało się. Dwójka stała oszołomiona tego co odkryli. Co to miało znaczyć? Czyżby jej babcia w przeszłości znała Charles'a Xaviera? Łucja rzuciła się na kartony, przewracając stosy listów oraz zdjęć.
"Twój na zawsze Charles"
"Twoja na zawsze Zuzanna"
Błądziła oczami po tych wszystkich wyznaniach miłosnych, czując jak ściska się jej żołądek. Wspólne zdjęcia, gdzie się obejmują, całują, patrzą na siebie... Łucja zupełnie nie wiedziała co się dzieje. Co to wszystko miało oznaczać.
- Czy myślisz, że Charles Xavier mógłby być... - spojrzał się zdezorientowany Kapitan.
- NIE! Nawet tak nie mów! - ryknęła. - Nie mamy jeszcze dokładnych dowodów... To, że byli razem nie oznacza, że był moim dziadkiem.
- Twoja babcia brała ślub z Twoim dziadkiem? - zapytał.
- Oczywiście, że tak! Była Polką, w jej kraju to wręcz nie dopuszczalne mieć dziecko i nie mieć ślubu, a lubiła trzymać się polskiej tradycji.
- W takim razie poszukajmy aktu ślubu.
- Tutaj go nie znajdziemy. - Łucja starła ręką pot z czoła. W tym małym pomieszczeniu było niesamowicie gorąco.
- Dlaczego?
- Zobacz... - podała list dla Kapitana.
Rogers wziął do ręki zżółkłą ze starości kartkę i zaczął czytać.
"Mój najdroższy,
To ostatni list, który piszę do Ciebie. Tak ogromnego bólu jaki powoduje rozłąka z Tobą jeszcze nigdy nie przeżywałam, a gdy piszę to wszystko jeszcze bardziej potęguje się we mnie. Wszystkie dokumenty zabrałam ze sobą i ukryłam tak jak kazałeś. Charles proszę uważaj na siebie. Choć zdaje sobie sprawę, że już nigdy Ciebie nie zobaczę, mimo wszystko nie przeżyłabym tego jakby cokolwiek się Tobie stało. Uważaj na siebie dla mnie i co najważniejsze dla nasze... "
List tutaj się przerywał z powodu spalonej pozostałej części kartki. Łucja spojrzała znacząco na Kapitana:
- Pakuj się. Jutro jedziemy do mojego domu rodzinnego w Seattle.

Stukała nerwowo palcami o kierownice, a nowojorskie słońce nieubłaganie paliło ją w twarz. Zapowiadał się dzisiaj upalny dzień. Włączyła radio, a z niego odezwał się energiczny speaker:
- Dzień dobry Nowy Jork. Dziś będzie kolejny wspaniały dzień, a według naszych badań temperatura powietrza osiągnie aż 35 stopni. Nic tylko wybrać się na plaże i opalać się. Zaczynajmy razem ten poranek od tej cudownej piosenki...
I zaczęło lecieć "I'm walking for sunshine". Dziewczyna skrzywiła się patrząc na odbiornik. Nagle zdenerwowany odezwał się Steve:
- Ile można na niego czekać?! Siedzimy w tym aucie od dwudziestu minut!
- Jakbyś go nie znał...
- Właśnie znam i dlatego uznałem, że to zły pomysł informowanie jego, że wyjeżdżamy. Mogłaś usprawiedliwić się chorobą. A tak musimy teraz na księcia czekać, bo cytuje... "Jedziemy z nim albo nie daje Tobie wolnego." - nagłym ruchem wyłączył radio, które co raz bardziej go irytowało.
- Dajmy mu jeszcze pięć minut. Jak się nie pojawi...
- Ahoj przygodo! - nagle w okno auta zapukał Tony Stark, który obdarzył ich uśmiechem.
Ubrany w szary dres oraz czarne klasyczne Ray Bany, wpakował się na tylne siedzenie w ręku trzymając trzy mrożone kawy ze starbucksa.
- Gdzie Ty byłeś?! - wrzasnął wściekły Rogers.
- Spokojnie... - krzywiąc się dotknął dłonią swoją głowę. - Jeszcze wczorajsza noc mnie trzyma.
- Miałeś być na czas... - Rogers nadal brnął.
- Za wczorajszy cyrk chciałem Wam wynagrodzić, więc kupiłem dla Was po kawie. Patrz Steve, mrożona kawa specjalnie dla Ciebie...
Łucja parsknęła śmiechem, lecz szybko się opanowała zasłaniając usta ręką i przepraszająco patrząc się na przyjaciela. Blondyn zacisnął pięści z nerwów, powstrzymując się od wybuchu. Jakby to zrobił, Stark dopiąłby swego.
- Dzięki Tony. - dziewczyna przekręciła się w stronę Iron Mana i wzięła od niego kawę.
Wzięła łyk zimnego napoju, po czym przekręciła kluczyk w stacyjce:
- To co moi drodzy jedziemy? - uśmiechnęła się.
- Zwarci i gotowi Pani Kapitan. Ajjj przepraszam, mam już tutaj Kapitana. - Tony siorbnął głośno kawę.
- To będzie długa podróż... - Steve opar głowę o rękę wzdychając głośno.
-------------------------------------------------------

Przepraszam Was, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział, jednak nałożył mi się na to wyjazd zza granice, to spotkania rodzinne i praca. Nie spodziewałam się, że te wakacje będę miała tak zabiegane, a obiecałam że rozdziały będą często wstawiane... Naprawdę przepraszam.
Mam jeszcze jedną przykrą wiadomość. Zbliża się dla mnie rok maturalny, zależy mi na jak najlepszym zdaniu matury i od września najważniejsza będzie dla mnie tylko i wyłącznie nauka. Opowiadanie zostanie odłożone na drugi plan, w związku z tym nowe rozdziały będą żądło wstawiane. Nie chce przerywać opowiadania lub nagle robić zakończenie, gdyż w mojej głowie nie takiego zakończenia dla Łucji i Quilla chcę. Wiem jak to niesmaczne jest gdy autor nagle kończy pisanie ff dlatego mam nadzieje, że mnie zrozumiecie i będziecie cierpliwi czekając na dalsze rozdziały. Dziękuje za Wasze gwiazdki oraz komentarze! Jesteście cudowni! ❤️
Trzymajcie się i nie martwcie się, nie przerywam opowiadania! 😉

I'm Not in Love Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz