Rozdział XI

309 58 4
                                    

Mande wyraźnie zapowiedziała mu, że ma się nie oddalać. Kylo pamiętał o tym, lecz po prostu nie mógł się powstrzymać. Ciekawiło go dosłownie wszystko. Jeszcze nigdy nie miał okazji przebywać w miejscu takim, jak ten lokal. Tylu tam ludzi oraz istot innych ras... Prawdziwe bogactwo różnorodności. Z wolna przesuwał się pod scenę, która zajmowała niemal połowę pomieszczenia. Zerknął przez ramię w stronę kontuaru. Madne nadal rozmawiała o czymś z barmanem. Chyba nie zauważyła jego odejścia. To dobrze. Rozejrzy się trochę po tym lokalu i wróci, zanim dziewczyna zdąży się zorientować, że go nie było. Ponownie zwrócił swój wzrok w stronę sceny. Piękna blondynka o ponętnych kształtach wyginała się na wszystkie strony, śpiewając do rytmu wesołej melodii, w języku, którego Ren nie potrafił rozpoznać. Przez chwilę pokołysał się do taktu, lecz nagle coś zwróciło jego uwagę...

Tuż przy scenie znajdowało się przejście do kolejnej sali. Nie zauważył go wcześniej, sądząc, że jest tam wyłącznie jednolita ściana. Okazało się jednak, że w ścianie wykute zostały drzwi, zasłonięte kawałkiem ciemnego materiału. W pewnej chwili materiał poruszył się lekko, uwalniając smugę jasnego światła z pomieszczenia obok. Zmarszczył brwi. Niewiele myśląc, przecisnął się w tamtą stronę pomiędzy wesołym tłumem. Odsunął ciemną zasłonę i niemal bezszelestnie wsunął się do środka. Nikt nie zwrócił na niego większej uwagi. Kilka głów odwróciło się w jego stronę, obrzuciwszy go krótkimi spojrzeniami, lecz już po chwili wszyscy na powrót zajęli się swoimi sprawami. Coś obserwowali. Właśnie... Kylo ponownie zmarszczył brwi. Co obserwowały istoty zgromadzone w tym pomieszczeniu? Zauważył, że niemal wszyscy trzymali w dłoniach tabliczki z numerami, a po drugiej stronie pomieszczenia ustawiony został postument, nad którym nagle pojawił się hologram obrazu. Obok niego zjawił się czerwonoskóry Zabrak. Obrzucił zebrany tłum spojrzeniem i uśmiechnął się drapieżnie.

— Szanowni samce oraz piękne samice — zaczął. — Witam wszystkich na naszej aukcji! Jej przedmiotem jest dziś ten oto wspaniały obraz — wskazał na hologram — wykonany jeszcze na nieodżałowanym Alderaanie! Nosi on tytuł „Killicki zmierzch"!

Kylo na moment zakręciło się w głowie. „Killicki zmierzch"! Ulubiony mchoobraz jego mamci! Nieraz opowiadała, że kiedy mieszkała jeszcze w królewskim pałacu na Alderaanie, wisiał on w jej sypialni. Na szczęście został on wywieziony z planety tuż przed tym, nim Imperium rozniosło ją na atomy przy użyciu pierwszej Gwiazdy Śmierci. Matce na krótko udało się go odzyskać. Mchoobraz wisiał przez pewien czas w ich salonie, ale potem znów zniknął – ojciec przechlał go w spelunie Maz Kanaty na Takodanie, gdy matka zakręciła mu kurek. Od tamtej pory Kylo nie widział „Killickiego zmierzchu". Aż do dziś. Cóż za interesujące zrządzenie Mocy! Może mógłby odzyskać go dla matki? W końcu, lubiła ten obraz. Usłyszawszy jednak, jak niebotyczne ceny osiągnęła licytacja, tylko pokręcił głową, wycofując się w stronę większego pomieszczenia. Dwa miliony kredytów za jeden bohomaz?! Chyba poszaleli! Odsunął zasłonkę i wsunął się do baru. Niemal od razu u jego boku zjawił się humanoidalny obcy z szopą czarnych włosów na głowie oraz wyrastającymi spomiędzy nich, dwoma czułkami.

— Pałeczki śmierci? — syknął, wyciągając w stronę Rena kilka niewielkich, białych ruloników.

— Co to jest? — spytał Kylo.

Obcy podsunął ruloniki niemal pod sam nos Rena.

— Pałeczki śmierci? — powtórzył.

Mężczyzna zerknął w stronę baru. Mande, Hux i Amelia nadal byli przy kontuarze. Raczej nigdzie się nie wybierali. Ponownie przeniósł wzrok na niewysokiego obcego. Wzruszył ramionami. A co mi tam, pomyślał. Nie wiedział, czym są „pałeczki śmierci", lecz wziął od razu całą garść...

Star Wars - Łap Amelię, Hux!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz