Rozdział 1: Niespodzianki następują czasem jedna po drugiej

2.3K 101 9
                                    

Dawno nie spałam w tak wygodnym łóżku. Tylko jeden raz, gdy byłam u Scotta...
No więc przebrałam się w czarną koszulkę i tego samego koloru krótkie spodnie. Jest kwiecień, a ja czuję się jak w grubym futrze.
Zeszłam do kuchni, gdzie siedział już Josh. Czekał na jedzenie ze sztućcami w dłoniach.

- Hej...

- Hej, Amaryll za chwilę przyjdzie - odparł. - Chciała pozbierać kilka tulipanów z ogródka.

Po cholere jej tulipany? Ba, dlaczego je choduje? Mniejsza o to. Zajęłam miejsce obok chłopaka. Był jakiś inny niż wczoraj. Nie patrzył na mnie z tym samym uśmiechem. Czasem zerkał w moją stronę, ale po sekundzie przenosił wzrok na coś innego.

- Nie sądziłam, że na takim pustkowiu mogą rosnąć kwiaty - wzięłam jabłko ze stołu i ugryzłam je.

Usłyszałam skrzypienie drzwi i pojawiła się przy nas moja babka. Wstawiła kwiaty do wazonu. Wyjęła z lodówki mleko oraz jajka.

- Zrobię wam naleśniki i wtedy porozmawiamy - uśmiechnęła się, poprawiając jasny kosmyk włosów.

Chociaż jej nienawidziłam, smażyła najlepsze naleśniki na świecie. Przygotowywała mi je, kiedy miałam cztery latka. Ten smak przywoływał najmilsze chwile z mojego życia, które nigdy nie wrócą.
Odłożyłam naczynia do zlewu, oparłam się o blat i spojrzałam na kobietę wyczekiwającym wzrokiem.

- Nie cierpliwisz się bardzo - skomentowała, marszcząc brwi. - Dokładnie jak twoja matka.

- Nie wspominaj jej, nie masz prawa - warknęłam. Od ruchowo wysunęłam pazury.

Josh siedział i obserwował moje zachowanie, ale nie reagował. Może i lepiej.

Amaryll westchnęła. Otworzyła jedną dolną szafkę. Wyjęła nie duże pudełko, które położyła na stole. Babka uniosła wieko, wyjęła jakiś papier i później domyśliłam się, że to mapa całej Ameryki Północnej. Jednak coś mi nie pasowało. Na całej powierzchni były pozaznaczane punkty.

- O co chodzi z tymi kropkami? - zapytałam ciekawa.

- Każda z nich oznacza inne stado - odparł Josh, zadziwiając mnie swoją wiedzą. - Kiedy się przemieszcza, kropka robi to samo.

Wow.

Odruchowo spojrzałam na Beacon Hills. Dwie. Oznaczały Dereka i Scotta.

- Spójrz tu - odezwała się kobieta i wskazała na kropkę o wiele wyżej. - To twoja wataha. Jedynie ona znajduje się w Las Vegas, lecz trudno ją było znaleźć.

- Ile lat szukano? - spytałam.

- Pięć - znowu odpowiedział chłopak.

- Jeśli chcesz ich zaatakować - kontynuowała Amaryll - to sama nie dasz rady.

- Co mi proponujesz?

- Weź ze sobą Josha - powiedziała wprost.

Przeniosłam wzrok na niego. Stałam tak, nie odzywając się, aż zrozumiałam. Jak do cholery nie mogłam tego odkryć?!

- Kamuflujesz się - podeszłam bliżej. - Ona ci zapewnia bezpieczeństwo. Pewnie na czas pełni jesteś chowany w skrzyni lub piwnicy. Wyczuwam twój strach.

Pokazał mi swoje kły i żółte oczy.

- Nieźle, dawno nie widziałam kojotołaka - mruknęłam. - Musisz się wiele nauczyć.

W błyskawicznym tempie wysunęłam ponownie pazury i przełożyłam mu je do gardła.

- Chwilowo jest do niczego, chyba że potrafi strzelać z broni.

- Potrafię...- odpowiedział cicho.

Teraz patrzyłam na łowczynię. Była jak nieruszona skała. Nie rozumiem, dlaczego zostawiła swoją córkę i jej rodzinę. Miałam ochotę jej dać w twarz, ale starszych ludzi się nie bije.

- Masz jeszcze swoją łowiecką broń, prawda?

Cała jej wiedza oraz wyposażenie, które trzymała w domu, mówiło o jej starym zawodzie. Nie otwierając nawet ust, znowu sięgnęła do szafki i wyciągnęła dwa pistolety i kuszę. Były cholernie podobne do tych Argenta.

- Możesz je zabrać i tak ich nie potrzebuję - stwierdziła.

- Dzięki.

Złapałam wszystko że stołu, razem z mapą i podążyłam do pokoju, gdzie spałam. Musiałam opracować dobry plan. Przydałby się Stiles... Wszyscy by się przydali. Tak, tęsknię za nimi. Chciałabym być tam, w Beacon Hills.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Od razu wszedł przez nie Josh.

- Amaryll twierdzi, że powinnaś się do tego przygotować, nabrać sił - poinformował. - Zostań jeszcze i...poucz mnie.

Zdziwiła mnie jego prośba. Pewnie od niedawna żyje ze swoją drugą naturą. Teraz wyraźnie widziałam jego strach.

- Już nie wierzę w te bajeczkę o nieżyjących rodzicach, tłumacz się  - oznajmiłam. - Musisz być szczery, jeśli chcesz mojej pomocy.

Westchnął, pocierając się dłonią o kark.

- Uciekłem z domu - no nieźle, trafił mi się zbieg. - Matki nigdy nie poznałem, ale ojciec pił, wręcz chlał. Pewnie załamał się po tym, jak nas mama zostawiła. Bił mnie, czasem nie wpuszczał do domu, więc zabrałem pieniądze i trochę jedzenia. Na początku błądziłem po małych miasteczkach, aż dotarłem na te pustkowie. Wtedy spotkałem kojota, który okazał się czymś więcej - ruchem ręki kazałam mu kontynuować. - Zaatakował. Pazurami poszarpał mi ubrania, a również miałem wiele rozcięć na ciele do krwi. Nie był zainteresowany zabiciem i zjedzeniem. Odszedł, a ja ostatkami sił przywlokłem się tu. Spotkałem wtedy twoją babkę. No i Amaryll się mną opiekuje od tamtej pory.

- Kiedy to dokładnie się stało? - spytałam. - Tak na prawdę?

- Jakieś siedem miesięcy temu - mało, jak na człowieka wymęczonego psychicznie to mało.

Domyślałam się również, jaki kojotołak go zmienił, lecz nie będę to martwić. Tak..."Clare jakaś ty kochana!"...

- Słuchaj, Josh wiele będzie zależało od ciebie, rozumiesz? - skinął głową. - Okey, za jakieś dwa tygodnie jest kolejna pełnia. Do tego czasu musimy zdążyć.

- Będę się starał jak tylko potrafię - chyba był bardzo zdeterminowany, aby się szkolić.

- Cieszy mnie to, jednak to nie wystarczy - wysunęłam ponownie moje kochane szpony. - Musisz czuć, że nie jesteś tylko zwierzęciem w ciele chłopaka - przejechałam pazurem po biurku, zostawiając mały ślad.

835 słów

2: She's returned //Teen Wolf Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz