- Jestem! - krzyknęłam wchodząc do zabałaganionego pokoju. Blondyn wyłonił się zza drzwi łazienki. - Patrz co mam - wyjęłam zawartość plecaka. Było to parę puszek z konserwami i pieczoną fasolą, jakieś pieczywo, czekolada, litr whiskey oraz mleka. Chłopak spojrzał na mnie lekko przestraszony.
- Skąd miałaś na to wszystko pieniądze? - zapytał podejrzliwie.
- Nie miałam - odpowiedziałam powoli. - Matthew kazał mi zdobyć jakiś alkohol. Nie miałam na niego pieniędzy, więc zabrałam przy okazji parę innych rzeczy - wyjaśniłam powoli.
- Av! - krzyknął. - Okradłaś sklep?!
- Przecież wy ciągle to robicie - wzruszyłam ramionami.
- Ale my, to my - przewrócił oczami. Podszedł bliżej mnie. - Widział cię ktoś? - zapytał.
- Nie - pokręciłam głową. - Boże James nie dramatyzuj - przewróciłam oczami. - Nie traktuj mnie, jak dziecko, bo nie jestem nim odkąd zamieszałam tutaj - chłopak wypuścił ze świstem powietrze. Opadłam na materac i przymknęłam oczy. James usiadł obok mnie.
- Patrzy na nas - powiedział szeptem kładąc głowę w zagłębienie mojej szyi. - Widział, jak się kłócimy -prawie dostałam odruch wymiotny, gdy usta blondyna przywarły do moich. Powoli zaczęliśmy się całować. To okropne uczucie całować własnego przyjaciela. Nadal się do tego nie przyzwyczaiłam. Wręcz przeciwnie nienawidziłam tego. McVey przecież jest dla mnie, jak brat, ale nie było innego wyjścia. Jeśli chciałam mieć dach nad głową musiałam udawać jego dziewczynę przed Matthew'em. Po paru minutach obściskiwania odsunęliśmy się od siebie. Położyliśmy się na materacu. Blondyn objął mnie ramieniem. - Gdybym tylko mógł wyciągnąłbym cię z tej zapchlonej dziury - powiedział bardzo cicho.
- Wiesz, że jest okay... Przyzwyczaiłam się - spojrzałam na niego. Był przygnębiony. - Gdyby nie ty byłabym teraz na ulicy - dodałam.
- Avalanche - westchnął. - On powiedział, że możesz tu mieszkać jeszcze góra dwa tygodnie - przymknęłam oczy. Chyba tej chwili bałam się najbardziej. - Starałem się go przekonać i powiedział, że możesz go udobruchać tylko w jeden sposób - przez moje ciało przeszły dreszcze. Wiedziałam czego oczekiwał szef James'a, ale ja nie byłam w stanie tego zrobić. Moje ciało nie będzie "zapłatą" za czynsz. - Powiedziałem mu, że tego nie zrobisz i, że przecież jesteś moją dziewczyną - dodał. - Stwierdził, że jemu to nie przeszkadza - chłopak prychnął. Do moich oczu napłynęły łzy, ale w ostatniej chwili udało mi się je zatamować. Nie płakałam przy innych. Nawet przy moim przyjacielu.
- Co ja mam teraz zrobić James? - mój głos się załamał.
- Nie mam pojęcia, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć - przyciągnął mnie do siebie.
Z McVey'em znałam się od... właściwie od zawsze. W ośrodku zawsze trzymaliśmy się razem. Nawet nie pamiętam, jak to się stało, że zaczęliśmy się przyjaźnić... A może właśnie pamiętam? Chyba pamiętam, ale wszystko, jakby przez gęstą mgłę.Ktoś się na mnie wyżywał, jakaś dziewczynka w żółtej sukience ciągnęła mnie za moje długie brązowe kitki. Wtedy przyszedł James i powiedział coś, a dziewczynka nigdy więcej mnie nie zaczepiała. Blondyn traktował mnie, jak młodszą siostrę, a ja jego, jak starszego brata. Pamiętam dzień, w którym musiał opuścić dom dziecka, to był najgorszy dzień w moim życiu. Pamiętam jego słowa po skończonym przyjęciu urodzinowym: "będę cię odwiedzał codziennie, za dwa lata ty też stąd wyjdziesz, a w tedy zamieszkamy razem."
I rzeczywiście zamieszkaliśmy, u człowieka, który prowadzi nielegalne wyścigi samochodowe i który sprzedaje nielegalne części do nielegalnych samochodów. Nie płaciliśmy za czynsz, jeśli chłopak wygrał w jakimś wyścigu to nagroda szła do szefa. Nikły procent do blondyna. Jedzenie musieliśmy załatwić sobie sami. Czasami nie mieliśmy za co je kupić... Nie mówiąc już o ubraniach. Było ciężko, ale zawsze lepiej żyć w totalnej dziurze we dwójkę niż samemu. Jednak teraz musiało się to zmienić. Miałam stąd odejść. Nie wiem dlaczego. Nie zajmuje dużo miejsca, nie wymagam, nie wtrącam się w interesy. Mam tylko materac, plecak i dwa kartony z rzeczami. Za dwa tygodnie ma mnie tu nie być. Nie mam pojęcia, gdzie się podzieje ani czy on pójdzie ze mną. Wiem jedno nie będę go do tego przekonywać, bo wiem, że jeśli stąd odejdzie nie będzie mógł już wrócić. A przyszłość jest nie pewna. Nic nie jest pewne, kiedy jesteś wyrzutkiem, marginesem społeczeństwa, bez rodziców i pieniędzy. Nie znaczymy nic. Jesteśmy totalnymi zerami i jesteśmy tego świadomi, ale to nie nasza wina ani nie nasz wybór. Jedni mają po prostu szczęście inni niekoniecznie. Jedni mają wille z basenem, a drudzy marzą o tym, żeby móc po prostu położyć się spać i nie bać się jutra. Jutro to słowo przeraża mnie bardziej niż przeszłość, jednak wciąż mniej niż daleka i odległa przyszłość.
CZYTASZ
Sun&Moon - Bradley Simpson Fanfiction
FanfictionOn był, jak dzień. Ona była, jak noc. On żył w mgliste poranki. Ona w środku nocy. On był słońcem. Ona była księżycem. On nigdy nie widział ciemności. Ona światła. Byli przeciwnymi duszami. To było niemożliwe. Ale Słońce i Księżyc zderzyli się ze...