Avanalche POV
Próżnia. W sercu. W głowie. Wszędzie. Jakby wszystko uleciało. Czuję jakbym przeszła na drugą stronę, na ciemną stronę mojego umysłu i samej siebie. Próżnia wcale nie jest bezpieczna ona jest destrukcyjna. Bo jak można dalej żyć, gdy straciło się siebie, a ponadto brakuje ci siły żeby się odbudować. Moje przemyślenia przerwało pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam.
- Zrobiłem śniadanie - powiedział. - Chcesz? - pokręciłam przecząco głową, a Bradley posmutniał. - Okay - przytaknął i zamknął drzwi. Postanowiłam, że czas wstać z łóżka. Zdążyłam się już rozpakować, więc z szafy wyciągnęłam czarne jeansy i takiego danego koloru luźną koszulkę. Brad siedział w kuchni i jadł jajecznicę, przy okazji tez czytał gazetę. Usiadłam na przeciwko niego. Chłopak z kieszeni swoich spodni wyciągnął coś i położył przede mną. Były to jakaś tabletka.
- Co to? - zapytałam.
- Tabletka "Dzień po" - oznajmił. - Nie musisz jej brać, ale kupiłem ją, bo... - nie zdążył dokończyć. Połknęłam tabletkę i popiłam ją herbatą bruneta.
- Dzisiaj o piętnastej muszę złożyć jeszcze jakieś dodatkowe zeznania - oznajmiłam.
- Zawisze cię - zaproponował.
- Wiesz, że nie musisz tego robić Bradley...
- Wiem - przerwał mi i lekko się uśmiechnął. Nie odwzajemniłam tego gestu. Między nami nastała chwila ciszy. - Kiedy James wychodzi ze szpitala?
- Mówił, że jutro, ale napisał mi SMS-a, że jednak jeszcze trochę tam zostanie. Najprawdopodobniej do środy - odpowiedziałam. - Chciałam dzisiaj go odwiedzić - spojrzałam na bruneta - I mu o wszystkim powiedzieć - Bradley zrobił zdziwiona minę. - Lepiej żeby dowiedział się tego ode mnie, a nie od kogoś innego.
- Mam nadzieję, że nie będziesz zła, ale rozmawiałem z moim wujkiem i wyjaśniłem mu co się stało. Powiedział, że masz dojść do siebie, jak będziesz gotowa wrócisz do pracy - chłopak wstał i włożył naczynia do zmywarki.
- Dziękuję - westchnęłam. - Powinien mnie zwolnić. Więcej mnie nie ma w pracy niż jestem.
- To nie twoja wina Av - wywrócił oczami.
Kilka godzin później
Ja i James siedzieliśmy w ciszy. Chłopak chyba nie wierzył w to, co mu powiedziałam.
- To moja wina - stwierdził.
- Przestań pieprzyć. To ja tam poszłam - spuściłam głowę.
- Dlaczego sama wpakowałaś się do paszczy lwa? - zapytał z wyrzutem.
- Bałam się, że ty tam pójdziesz - wyjaśniłam. - Bałam się, że on cie zabiję za to, że go wydałeś.
- Całe szczęście, że Connor tam był. Mogłabyś już nie żyć - przetarł twarz ręką. - Bradley jest naprawdę dobrym człowiekiem - stwierdził. - Źle go oceniłem - przyznał się.
Wieczorem
Oglądaliśmy z Simpsonem komedię, która nas w ogóle nie bawiła. Wręcz przeciwnie była strasznie nudna. Bradley nagle wziął pilota i wyłączył telewizor. Popatrzyłam na niego niezrozumiale.
- Przepraszam, że pytam tak bezpośrednio, ale gdzie są twoi rodzice Avalanche? - wiedziałam, że prędzej czy później o to spyta. Wolałabym później, ale cóż.
- Nie wiem - odpowiedziałam zgodne z prawdą.
- Co masz na myśli? - ciągnął temat. To nie było łatwe. Wręcz przeciwnie rozmowa o tym była cholernie trudna.
- Mam na myśli to, że nie wiem gdzie są moi rodzice i czy żyją, bo wychowałam się w domu dziecka - powiedziałam na jedynym wydechu. Brad otworzył lekko buzię ze zdziwienia.
- Nie mogę znaleźć odpowiednich słów - pokręcił głową. To wszystko go przytłoczyło. - Powiesz mi coś więcej? - zapytał ostrożnie.
- Nie powinnam. Nie chcę, ale... - westchnęłam. - Znaleziono mnie w pustym mieszkaniu. Miałam podobno parę dni, może tydzień. Wcześniej mieszkał tam jakiś starszy pan, ale zmarł kilka dni przed tym za nim mnie odnaleziono. Czasami odwiedzam jego grób. Tak, jak wtedy gdy spotkaliśmy się na cmentarzu - popatrzyłam na Bradley'a był bardzo skupiony. - Sąsiedzi usłyszeli płacz dziecka. Ktoś kto mnie porzucił zostawił przy mnie białego pluszowego misia i karteczkę z jednym słowem "Avalanche" - chłopak zmarszczył brwi ze zdziwienia. Po chwili się otrząsnął.
- Nie masz nikogo? Nie znalazłaś żadnych krewnych? - pokręciłam przecząco głowa. - A ten mężczyzna, który zmarł?
- Nie mam pojęcia czy był moją rodziną. Kiedy mnie znaleźli nie znali mojego nazwiska, a sąsiedzi nie wiedzieli mnie wcześniej na oczy. Trop prowadzi donikąd, Bradley.
- A jak wyjaśnisz ta karteczkę? - zapytał.
- Chyba chcieli żebym tak miała na imię - wyruszyłam ramionami, a brunet ukrył twarz w dłoniach. - To jedyna pamiątka po nich no i ten stary miś - uśmiechnęłam się.
- Wygląd to też pamiątka... Wyglądasz, jak oni - powiedział. Zrobiłam zdziwiona minę. - Wiesz dzieci zazwyczaj są podobne do swoich rodziców - dodał. - Ja na przykład jestem kąpią mojego taty, a moja siostra Natalie wyjadą, jak mama.
- Masz siostrę?
- Tak, starszą. W dzieciństwie się nienawidziliśmy - zaśmiał się. - Byłem straszną beksą - stwierdził.
- Nadal jesteś - uśmiechnęłam się pod nosem. Bradley uderzył mnie w ramie. - Taka prawda.
- Jestem po prostu wrażliwy - sprostował.
- Bardzo - przytaknęłam. - Ale to dobra cecha - dodałam. - Ja... - przerwałam na chwilę. Zastanawiałam się czy na pewno powinnam mu to wszystko mówić. Doszłam do wniosku, że nie, nie powinnam. Jednak w tamtej chwili poczułam całkowity brak kontroli nad moimi myślami i nad moim ciałem. Po prostu zaczęłam mówić/ - Nie lubię płakać przy innych. Czuję się wtedy słaba i boję się, że ktoś to może wykorzystać. Poznać moje słabe strony i skrzywdzić mnie. Uderzyć w czuły punkt i załatwiać mnie jednym celnym ciosem.
- Avalanche... Spójrz na tą twarz, nie chcę kiedykolwiek cię zawieźć* - chciałabym wierzyć w to, co powiedział, ale nie potrafię.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
* Fragment piosenki My Place - The Vamps
Dzisiaj troszkę krótszy rozdział, ale po pierwsze rozleniwiłam się przez ten czas, gdy mnie nie było, a po drugie komar mnie atakuję i zaraz dostanę szału (!)
Kocham i do następnego! ♥
CZYTASZ
Sun&Moon - Bradley Simpson Fanfiction
FanfictionOn był, jak dzień. Ona była, jak noc. On żył w mgliste poranki. Ona w środku nocy. On był słońcem. Ona była księżycem. On nigdy nie widział ciemności. Ona światła. Byli przeciwnymi duszami. To było niemożliwe. Ale Słońce i Księżyc zderzyli się ze...