Nic nie jest pewne

366 35 9
                                    

Godzina 20:00

Szłam ulicą, gdy nagle jakiś mężczyzna zaczął krzyczeć moje imię. Z racji tego, że w pobliżu nie ma żadnych gór pokrytych śniegiem oraz nie znam nikogo innego, kto mógłby mieć na imię Avalanche zdenerwowałam się. Mężczyzna, a tak właściwie dwóch po jakiś trzech minutach dogonili mnie.

- Stój - powiedział ostro jeden z nich. Niechętnie się zatrzymałam. Spojrzałam na niego niezrozumiale, przy okazji wyłapując szczegóły jego wyglądu. Miał ciemne włosy związane u góry w samuraja, krzaczaste brwi i ciemną karnację. Ten drugi za to nie był, jakby to powiedzieć... Groźny z wyglądu. Obaj byli ubrani na czarno. - Jesteś dziewczyną James'a McVey'a - bardziej stwierdził niż zapytał, a ja tylko wzruszyłam ramionami. - Zapomniałaś języka w gębie? - zapytał zdenerwowany.

- Czego chcecie? - wywróciłam oczami. Kątem oka zauważyłam jakiegoś chłopaka, który wychodził zza zakrętu.

- Posłuchaj - przybliżył się. Uniosłam lekko głowę. Był dużo wyższy ode mnie. - Powiedz swojemu chłopakowi, że następnego oszustwa mu nie daruję - wycedził przez zęby, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - O nie, czyżbyś nic o tym nie wiedziała? Twój chłoptaś podczas ostatnich wyścigów wystartował samochodem, który miał trzysta pięćdziesiąt koni, a dozwolone było trzysta. Nic dziwnego, że wygrał - prychnął. Chłopak w płaszczu powoli się zbliżał, ale kiedy zobaczył naszą trójkę zwolnił, a potem ukrył się za koszem na śmieci. Tchórz.

- Nie wiem, co zrobił James, a czego nie zrobił - zaczęłam. - Nie wtrącam się do wyścigów - oznajmiłam. - A samochody, którymi jeździ wybiera mu szef. McVey nie ma nic do gadania - wyjaśniłam.

- Wy i wasz tajemniczy szef - zaśmiał się gorzko. - Jak ma na imię? - zapytał, a ja już wiedziałam, że ta rozmowa zaszła za daleko. - Nie piśniesz słówka, prawda? - przytaknęłam. - Może i jestem przestępcą, ale nigdy nic nie zrobię kobiecie - splunął i odszedł, a razem z nim jego "kolega". Kiedy oddalili się parę metrów odetchnęłam z ulgą.

- Chyba powinnaś zawiadomić policję -  powiedział ktoś stojąc za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka w płaszczu. Miał brązowe, lokowane włosy i ciemne oczy. Był trochę wyższy ode mnie. Był też zwyczajny i wydawał się miły. Spojrzałam na niego, a potem cicho zaśmiałam się pod nosem. - Mówię serio - powiedział poważnie. - Pewnie nie pierwszy raz cię zaczepiają. Powinnaś to, jak najszybciej gdzieś zgłosić - dodał.

- Tak i powiem im przy okazji, że to ja jestem osobą, której szukają, bo okradłam sklep na Blueberry - spojrzałam na niego z politowaniem, a chłopak otwarł buzię ze zdziwienia. Pokręciłam głową i poszłam w swoją stronę. Kiedy wróciłam do domu dowiedziałam się od James'a, że Matthew chce mnie widzieć. Przełknęłam głośno ślinę i zapukałam do drzwi od jego pokoju. Trzydziestolatek otworzył i gestem ręki zaprosił mnie do środka.

- McVey pewnie ci już powiedział, że nie możesz tutaj mieszkać - zaczął rozmowę, a ja przytaknęłam.

- Nie rozumiem dlaczego mnie wyrzucasz - powiedziałam.

- Bo nie jesteś mi do niczego potrzebna - odparł. - Jesteś tylko darmozjadem przez którego płace wyższe rachunki za prąd i wodę - dodał oschle.

- Przecież masz mnóstwo pieniędzy - wyrzuciłam ręce w powietrze. - Zabierasz  zawsze prawie całe nagrody James'a, a to nigdy nie jest kila dolarów tylko kilkaset. Czego ty jeszcze oczekujesz?!

- Tego, że za dokładnie trzynaście dni ciebie już tu nie będzie - uśmiechnął się kpiąco. Wyszłam stamtąd trzaskając drzwiami.

Godzinę później pojawił się blondyn.

- Co ja mam teraz zrobić? - zapytałam bezradna. - Nie mam nic: pracy, mieszkania ani pieniędzy.

- Mam odłożone trochę gotówki na czarną godzinę. Mogę ci pożyczyć...

- Nie - przerwałam mu. - Spróbuję poszukać jakieś pracy, cokolwiek - popatrzyłam na niego i lekko się uśmiechnęłam. Przyjaciel pocałował mnie w czoło.

Dwa dni później

Siedząc na ławce obok baru mlecznego w pobliskim centrum handlowym przeglądałam oferty pracy. Niestety nie widziałam nic odpowiedniego dla siebie. Skończyłam Liceum, ale nie miałam wyższego wykształcenia. Poza tym, kto przyjmie mnie do pracy widząc pod jakim adresem mieszkam. Dzielnica South była wszystkim doskonale znana i miała złą opinię, tak samo, jak jej mieszkańcy. W pewnej chwili ktoś dosiadł się do mnie. Zerknęłam na nogi tej osoby. Był to mężczyzna. Siedział w dość dużej odległości ode mnie. Udawałam, że go nie zauważyłam, ale już po chwili próbowałam dostrzec kolejne znaki szczególne postaci. Spojrzałam na jego ręce, w których trzymał telefon. Na wskazującym palcu prawej ręki widniał sygnet. I właśnie dzięki temu już widziałam z kim dziele ławkę. Chociaż nie znałam jego imienia.

- Czy ty mnie śledzisz? - zapytałam w końcu nie odrywając wzorku od gazety.

- A czy ty masz jakąś dodatkową parę oczu? - czułam na sobie wzrok bruneta.

- Nie, to szósty zmysł - odpowiedziałam poważnie.

- Co tutaj robisz? - zapytał po chwili ciszy. Złożyłam gazetę i spojrzałam na niego z kamiennym wyrazem twarzy.

- A czego ty chcesz?

- Niczego - wzruszył ramionami.

- To dlaczego za mną chodzisz?

- Wcale nie chodzę. Po prostu cie zauważyłem. Chciałem się przywitać i zapytać czy wszystko w porządku - wyjaśnił spokojnie.

- Dziękuję, ale nie musisz się o mnie martwić - przez parę minut siedzieliśmy w milczeniu. Miałam nadzieję, że chłopak sobie pójdzie. Niestety nie poszedł.

- Czymś się zajmujesz? - zapytał.

- Aktualnie niczym - odpowiedziałam. - Ale szukam pracy - dodałam. - Będzie pewnie ciężko, bo nie skończyłam żadnych studiów. Dlaczego ja ci to mówię?

- Dasz radę - uśmiechnął się lekko. - Muszę już iść - spojrzał na swój zegarek. - Miło było cię znowu widzieć - zrobił już kilka kroków, ale nagle odwrócił się. - Zapomniałem dodać... Mam na imię Bradley - wróciłam do czytania gazety. Nie chciałam zdradzać swojego imienia. Bo po co? Skoro i tak więcej razy się nie spotkamy. Z resztą podanie imienia szczególnie tak niespotykanego, jak moje jest zbyt ryzykowne. Nie wiem kim jest ten cały Bradley. Może tylko udaje miłego, a tak naprawdę jest kimś podstawionym i właśnie szpieguje dla policji lub jakiegoś szefa gangu. Nigdy nic nie wiadomo. W życiu nic nie jest pewne.

Wróciłam do domu i zaczęłam myśleć, co mam dalej ze sobą zrobić. Czas uciekał. Miałam go zdecydowanie za mało na znalezienie jakiejkolwiek pracy, a o mieszkaniu nie wspominając. Nagle wpadłam na genialny pomysł. Sięgnęłam po swoje buty i kurtkę, a potem szybko wyszłam z pokoju.

-----------------------------------------------------------

A więc witam Was w moim nowym opowiadaniu

DAJCIE ZNAĆ CO SĄDZICIE O TYM POMYŚLE

To będzie coś zupełnie nowego ;)

Główną bohaterką jest Avalanche (Lily Collins)

LICZĘ NA AKTYWNOŚĆ
KOCHAM I DO NASTĘPNEGO

PS. Miłych wakacji :)

Sun&Moon - Bradley Simpson FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz