Bradley był pod moimi drzwiami już o 15:50. Aktualnie siedzę w jego samochodzie w zupełnej ciszy, którą po chwili postanowiłam jednak przerwać.
- Nie jedziemy do Ciebie? - zapytałam.
- Nie - pokręcił głową. - Jedziemy do moich rodziców - dodał. Byłam bardzo zdziwiona, ale chyba, jednak bardziej zestresowana, bo nie umiałam nic więcej powiedzieć. Jakieś piętnaście minut później znaleźliśmy się na przedmieściach Londynu. Bradley zatrzymał się pod niewielkim białym domkiem. Niepewnie wysiadałam ze samochodu. Chłopak zadzwonił do drzwi, a po chwili stanęła w nich kobieta, jak się domyślacie mama Simpsona.
- Dzień dobry - powiedziałam cicho. Ona się tylko uśmiechnęła i gestem ręki zaprosiła mnie do środka. Szukałam w jej twarzy odrobiny podobieństwa, ale nic takiego nie dostrzegłam. Po prostu przez chwilę podejrzewałam, że ja i brunet jesteśmy rodzeństwem, ale raczej się myliłam. Kobieta zaprowadziła nas do salonu, gdzie siedział mężczyzna. Gdy weszłam wstał i podał mi rękę.
- Avalanche nawet nie wiem od czego zacząć - pokręciła głową. - Mam na imię Annie - przedstawiła się - A to jest mój mąż Derek - nastała chwilą ciszy. Wyglądało to tak jakby ta dwójka zbierała myśli albo ciężko było im powiedzieć to, co mają zamiar wyjaśnić.
- Powiemy to wprost - głos zabrał tata Brada. - Znaliśmy twoich rodziców Avalanche - wstrzymałam oddech. Moje ciało zrobiło się nieruchome, a serce chyba na chwilę stanęło. Potem zalała mnie fala gorąca. Drżały mi ręce. Po chwili poczułam jak Bradley rozdziela moje splecione palce i splata, ale tym razem ze swoimi. Próbowałam wyrównać oddech. Nawet nie wiem czemu spuściłam wzrok.
- Znaliśmy ich bardzo dobrze - kobieta westchnęła. - Wiem, że jest to dla ciebie trudne Avalanche. Mogę ci o nich opowiedzieć, mogę powiedzieć ci wszystko, co o nich wiem, mogę Ci wyjaśnić dlaczego znalazłaś się w domu dziecka. Jeśli tylko tego chcesz - położyła rękę na moim kolanie. Odważyłam się na nią spojrzeć i powoli, bardzo niepewnie przytaknęłam. - Twoja mama nazywała się Jackie Cooper, a twój tata Taylor Cooper - gdy to powiedziała podała mi album że zdjęciami. Otworzyłam go. W środku znajdowały się zdjęcia ze ślubu. - To zdjęcia ze ślubu twoich rodziców. Jackie była wtedy w siódmym tygodniu ciąży - uśmiechnęła się. Przypatrzyłam się fotografią. Kobieta była szczupła i niezbyt wysoka. Miała włosy podobne do moich. Natomiast mężczyzna był blondynem o ciemno brązowych brązowych oczach takich, jak moje. Wyglądali na bardzo zakochanych i szczęśliwych. - Twoi rodzice byli... zawodowymi himalaistami - otwarłam buzie ze zdziwienia. - Rok po twoim urodzeniu chcieli wspiąć się na nigdy nie zdobyty zimą szczyt Nanga Parbat. Po tym mieli zrezygnować ze wspinaczek i zająć się Tobą oraz normalną pracą. Byli świetnymi himalaistami. Zdobyli Mount Everest, a pokonała ich lawina, gdy już schodzili. Zdobyli tę górę, ale ona ich zabrała już na zawsze. Tak właściwe to nie góra. To była lawina - poczułam jak moje poliki stają się mokre od łez. - Przez czas ich podróży mieliśmy Cię pod opieką. Gdy informacja o ich śmierci się rozeszła przyjechała po Ciebie twoja ciotka Eleonor. Zabrała Cię, bo tylko ona miała nad Tobą pełnoprawna opiekę. Tylko, że ona zamiast się tobą zaopiekować oddała się do domu dziecka. Miała wystarczająco środków finansowych aby Cię wychować, ale łatwiej było pozbyć się problemu. Szukaliśmy Cię wszędzie, ale kazała zataić informacje o tobie. Chcieliśmy Cię zaadaptować, ale to było jak szukanie igły w stogu siana. El kazała zmienić ci imię oraz nazwisko w sierocińcu. Więc nic dziwnego, że znalezienie Luny Cooper było nie możliwe.
- Luny? - zapytałam niedowierzająco.
- Luna to też po hiszpańsku księżyc, a twój tata byk Hiszpanem...
- Może teraz ja coś dodam - wtrącił Bradley. - Gdy rodzice opowiedzieli mi tę historię miałem siedemnaście lat. Od tamtego momentu ta myśl nie dawała mi spokoju, że żyjesz gdzie w tym kraju nie mając pojęcia kim tak naprawdę jesteś. Niecałe dwa lata później zacząłem Cię szukać. Przeszukałem wszystkie sierocińce Londynie, ale nigdzie nie mogłem znaleźć Luny Cooper. Już miałem się poddać, gdy rok temu zobaczyłem wśród gromadki dzieciaków właśnie Ciebie. Wyciągnąłem z kieszeni twoje zdjęcie i podszedłem bliżej. Nie miałem pojęcia skąd, ale po prostu widziałem, że to Ty. Tych oczu nie można pomylić z żadnymi. Od tamtej pory trochę Cię śledziłem. Chociaż lepsze określenie to chroniłem. Miesiąc temu byłem w domu dziecka w którym się wychowałaś i dali mi to - z kieszeni swoich czarnych jeansów wyciągnął małą karteczkę. Przeczytałam na głos: To była lawina. It was an avalanche.
- Tą kartkę zostawiła twoja ciotka, gdy Cię tam zostawiła. Opiekunki nazywały Cię Avalanche - oznajmiła Annie.
- Proszę Av powiedz coś - powiedział Brad.
- Ja... sama nie wiem, czy moi rodzice byli bohaterami, czy też raczej egoistami. Ile razy próbowali wspiąć się na ten szczyt?
- Dwa razy - opowiedział Derek.
- Do trzech razy sztuka - szepnęłam. - Nie mam żadnej rodziny?
- Rodzice twojego taty są w Hiszpanii i z tego, co wiem Taylor nie utrzymywał z nimi żadnego kontaktu odkąd skończył osiemnaście lat i wyjechał. Twoja mama była wychowana w domu dziecka.
- A ta cała Eleonor?
- Prawdopodobnie mieszka jakieś dwadzieścia kilometrów stąd, ale nie mamy pewności...
- Zawieziesz mnie tam? - zwróciłam się do chłopaka.
- Avalanche nie ma sensu do niej jechać - pani Simpson próbowała mnie powstrzymać.
- Myślę, że jednak jest. Teraz przekona się co to takiego prawdziwa lawina - jedyne, co w tej chwili czułam to gniew i żal. Do moich rodziców, którzy kochali bardziej góry ode mnie, do Bradley'a który wiedział wszystko, ale to ukrywał, a przede wszystkim Eleonor, która zniszczyła mi życie.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Wiem, że bardzo długo czekaliście na ten rozdział
Jeśli ktokolwiek tu jeszcze jest :)
Mam nadzieję, że przez ten ostatni tydzień ferii napiszę kilka rozdziałów
Do następnego kochani ♥♥♥
CZYTASZ
Sun&Moon - Bradley Simpson Fanfiction
FanfictionOn był, jak dzień. Ona była, jak noc. On żył w mgliste poranki. Ona w środku nocy. On był słońcem. Ona była księżycem. On nigdy nie widział ciemności. Ona światła. Byli przeciwnymi duszami. To było niemożliwe. Ale Słońce i Księżyc zderzyli się ze...