Drzwi otworzyła mi pani Lily - kobieta w wieku czterdziestu lat. - Avi! - opiekunka zawsze, tak zdrabniała moje imię. - Wejdź - otworzyła szerzej drzwi. W ośrodku ostatni raz byłam rok temu. Dzień po moich osiemnastych urodzinach musiałam opuścić dom dziecka, w którym przeżyłam całe swoje życie. Blondynka zaprowadziła mnie do swojego gabinetu i zaparzyła rumianku. Zawsze, tak robiła gdy przychodziłam do niej z jakimś problemem. - Co u ciebie słychać? - zapytała, a ja westchnęłam i spuściłam głowę. - Avalanche co się dzieję? - spojrzałam na nią przestraszona i smutna. - Coś z James'em? - pokręciłam przecząco głową.
- Razem z James'em... Mieszkamy u znajomego - od krząknęłam. - On pracuję u niego. A ja nie mam pracy i nie mam, jak się utrzymać, a nie chcę cały czas być na utrzymaniu przyjaciela - skłamałam. Przecież nie mogłam jej powiedzieć, że mieszkamy u prawie gangstera, a McVey bierze udział w nielegalnych wyścigach... - Po za tym nie płacę mu czynszu od bardzo dawna i chyba stracił cierpliwość... Mam się stamtąd wyprowadzić za jedenaście dni - dodałam. Spojrzałam spod rzęs na kobietę. Posmutniała i zastanawiała się nad czymś. - Proszę pani ja nie mam gdzie się podziać - schowałam twarz w dłoniach. - Co mam teraz zrobić?
- Myślę, że mogłabyś zamieszkać przez jakiś czas tutaj - powiedziała po chwili namysłu. - Nigdy nie sprawiałaś problemów, więc teraz pewnie też, tak będzie. Mam jeden wolny pokój co prawda jest bardzo mały. Może nawet mogłabyś u nas pracować przez pewien czas, żeby trochę zarobić. Dostaniesz połowę pensji i wyżywienie, zgoda? - zapytała, a ja zerwałam się z miejsca i rzuciłam się kobiecie na szyję.
- Nawet nie wiem, jak mam pani podziękować - powiedziałam hamując łzy, które cisnęły mi się do oczu.
- Muszę jeszcze porozmawiać z dyrektorką ośrodka, ale myślę, że powinna się zgodzić - uśmiechnęła się lekko. - Poczekaj tutaj. Pójdę do niej teraz - pani Lily przyszła po jakiś dziesięciu minutach. Usiadła na przeciwko mnie cały czas się uśmiechając. - Możesz u nas zostać - oznajmiła. - Ale na góra dwa tygodnie - dodała, a ja przytaknęłam szczęśliwa.
- Bardzo pani dziękuję - powiedziałam czując wielką ulgę.
Godzinę później
Blondyn siedział na łóżku z piwem w ręce.
- Hej - powiedziałam zdejmując trampki.
- Chcesz? - zapytał wystawiając w moją stronę puszkę. Pokręciłam przecząco głową. - Gdzie byłaś? - dopytywał.
- W ośrodku - odpowiedziałam. Popatrzył na mnie niezrozumiale. - Będę mogła się tam zatrzymać przez dwa tygodnie, zaopiekuję się dziećmi, dostanę połowę pensji oraz wyżywienie - wyjaśniłam. Chłopak odetchnął z ulgą.
- Dobre i to - uśmiechnął się lekko. - Tak bardzo się bałem, że wylądujesz na ulicy albo w jakimś przytułku - Widziałam, że było mu ciężko, tak samo, jak mi. Całe życie spędziliśmy razem.
- Ja... Nie wiem, czy chcesz stąd odejść - powiedziałam cicho. - Ale pamiętaj, jak tylko stanę na nogi i moja sytuacja się trochę unormuję będziemy mogli zamieszkać razem. W normalnych warunkach, w normalnej dzielnicy - złapałam go za rękę. Chłopak tylko powoli przytaknął.
- Av - do pokoju wszedł Matthew. - Masz dostarczyć tą przesyłkę. Adres masz na kartce - rzucił w moją stronę paczką, a ja ją złapałam. - Zostaw to w koszu na śmieci - dodał.
- Okay - powiedziałam, a mężczyzna wyszedł trzaskając drzwiami. - Jak myślisz? Trawka czy amfa? - spojrzałam na blondyna.
- Nie chcę wiedzieć - westchnął. - Daj załatwię to - chciał wziąć ode mnie paczkę.
- Spokojnie... Nie robię tego pierwszy raz - przewróciłam oczami. Ubrałam czarną bluzę, a jej kaptur zarzuciłam na głowę. Spojrzałam na adres. - Będę za dwadzieścia minut.
- Jakby coś się działo, dzwoń - powiedział poważnie, a ja przytaknęłam.
Zaczynało się już ściemniać, ale ulica była oświetlona przez latarnie. Po dziesięciu minutach byłam na miejscu. Wrzuciłam paczkę do wskazanego przez Matthew'a kosza i zaczęłam iść w kierunku "domu". Nagle w połowie drogi zatrzymał się obok mnie samochód.
- Kto by się spodziewał - powiedział brunet. Bernard? Bruno? Bardley...Bradley!
- Hej Bradley - powiedziałam obojętnie.
- I nawet pamiętasz moje imię - uśmiechnął się. Ściągnęłam kaptur z głowy. - A ja nadal nie wiem, jak mam się do ciebie zwracać - zaśmiał się. - Zdradź mi swoje imię - milczałam. - Skoro, tak to może wybierzesz się ze mną na kawę? - zapytał. Otworzył drzwi od strony pasażera.
- Nie dzięki... Muszę już iść - powiedziałam i zaczęłam się oddalać.
Dziesięć minut później byłam już w mieszkaniu. Ledwo zdążyłam przekroczyć próg pokoju...
- Avalanche dobrze, że już jesteś - przywitał mnie szef. - Masz - dał mi pieniądze. - Przydaj się na coś i kup mi whiskey.
- Chyba sobie żartujesz - prychnęłam. - Kupiłam ci butelkę trzy dni temu. Razem z James'em ledwo mamy co jeść, a ty drugi raz w tygodniu wysyłasz mnie do monopolowego!
- Słuchaj młoda - podszedł bliżej i mocno ścisnął mój nadgarstek.
- Puść - wycedziłam przez zęby.
- Albo za pięć minut przyniesiesz mi to co powiedziałem albo już możesz się pakować - najmocniej, jak to możliwe zacisnął rękę na moim lewym nadgarstku. - To jak?
- Pójdę - powiedziałam zrezygnowana. Wyrwałam rękę z jego silnego uścisku i wyszłam na zewnątrz. Pięć minut później wychodziłam z monopolowego, który znajdował się niedaleko dzielnicy South.
W oddali zauważyłam samochód Bradley'a. Przewróciłam oczami i zarzuciłam kaptur. Miałam nadzieję, że mnie nie pozna.
- Hej dziewczyno, która nie chce zdradzić swojego imienia - zawołał, gdy zatrzymał się obok mnie. Przeklęłam pod nosem. Chłopak wyszedł z samochodu. - To dla ciebie - podał mi kubek z gorącym napojem. - Nie chciałaś iść na kawę, więc kawa przyszła do ciebie.
- Dziękuje - powiedziałam zaskoczona. - Ale skąd wiedziałeś, gdzie będę?
- Jeździłem po okolicy i... Po prostu mam GPS, który wyszukuję dziewczyn, które nie chcą zdradzić swojego imienia - zaśmiał się. Staliśmy chwilę w ciszy. - Do zobaczenia...
Odpowiedziała mu cisza. Brunet westchnął i wsiadł do samochodu. Kiedy tylko zniknął za zakrętem wyrzuciłam kawę do najbliższego kosza na śmieci. Nie ufam mu. Nie ufam nawet sobie, a co dopiero jemu.-----------------------------------------------
Łapcie jeszcze jeden rozdział :)
Co sądzicie o pomyśle na tą historię?
Dajcie znać w komentarzuKocham i do następnego ❤
CZYTASZ
Sun&Moon - Bradley Simpson Fanfiction
ФанфикOn był, jak dzień. Ona była, jak noc. On żył w mgliste poranki. Ona w środku nocy. On był słońcem. Ona była księżycem. On nigdy nie widział ciemności. Ona światła. Byli przeciwnymi duszami. To było niemożliwe. Ale Słońce i Księżyc zderzyli się ze...