Tydzień później
Czekałam w parku, który znajduje się obok domu dziecka na James'a. Jak zwykle się spóźniał. Pojawił się dziesięć minut po czasie.
- Hej - powiedział i przytulił mnie.
- Jak zwykle spóźniony - mruknęłam w jego klatkę piersiową.
- A ty, jak zwykle marudzisz - zaśmiał się cicho.
- Ja nigdy nie marudzę - blondyn wypuścił mnie ze swoich objęć. Usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. - Jak ci się żyję? - zapytałam.
- Nudno bez ciebie - odparł. - A tobie?
- Jest lepiej i nie ma czasu się nudzić - odpowiedziałam. - Ale tęsknię za tobą - dodałam. - Mogę zostać tutaj jeszcze cztery dni. Nie wiem co dalej - przetarłam dłonią twarz.
- Matthew wyrzucił cię dlatego, że potrzebował miejsca dla nowego zawodnika - wyjaśnił McVey. - Nazywa się Connor Ball. Rozmawiałem z nim i nie ma zamiaru zostawać na dłużej. Jest całkiem świeży. Po prostu musi zarobić trochę kasy żeby móc kupić jakieś mieszkanie. To potrwa góra dwa miesiące. Będziesz mogła wrócić...
- Tylko, że ja nie chce wrócić James - spuściłam głowę. - Nie chcę spędzić całego życia w tej dziurze - pokręciłam głową. Pożegnałam się z przyjacielem i poszłam zająć się dziećmi w ośrodku.
Godzina 18
Kupiłam mały znicz. Szukałam dość starego grobu mężczyzny, w którego mieszkaniu mnie znaleziono. Nie wiem kim on był. Moją rodziną? A może kimś zupełnie przypadkowym? Jego pomnik był zazwyczaj pusty i lekko zaniedbany. Wyglądało na to, że nie miał nikogo bliskiego. Dlatego od czasu, do czasu przychodziłam tutaj. Już miałam wracać, kiedy zobaczyłam w oddali znajomą sylwetkę. Bradley zmierzał w moim kierunku, ale głowę miał spuszczoną i nie widział mnie. Dlaczego on jest zawsze tam gdzie ja? To robi się straszne i podejrzane. Nagle spojrzał w moją stronę, uśmiechnął się. Cholera.
- Idziesz już? - zapytał, a ja przytaknęłam. Wyszliśmy za bramę i podążaliśmy w nieznanym kierunku.
- Co tutaj robiłeś?
- Przyszedłem zostawić kwiaty na grobie babci. Dzisiaj miałaby urodziny - wyjaśnił ze smutnym wyrazem twarzy. - A ty? - milczałam. - Rozumiem, jak zwykle odpowiada mi cisza - zaśmiał się cicho.
- Bardzo często na siebie "wpadamy" - zrobiłam cudzysłów powietrzu i zmieniłam temat.
- Ładnie zmieniłaś temat. Tak jakoś wychodzi - wzruszył ramionami. - Czasami mnie to przeraża. Poza tym nie znam nawet twojego imienia. Wiesz, jak ciężko opowiada się o tobie mojemu przyjacielowi? - zaśmiał się głośno, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - Ostatnio mi powiedział, że dajesz mi w ten sposób do zrozumienia, że mam z tobą nie rozmawiać...
- Facet dobrze myśli - powiedziałam.
- Ale ja mu nie wierzę - puścił mi oczko. Przewróciłam na to oczami. - Bo ci tak zostanie - zrobiłam zdzwonią minę. - No co? Mama nigdy ci tak nie mówiła? - zapytał. Wolno pokręciłam głową. Nie chciałam mu mówić, że jej nie mam i nigdy nie miałam, nie chciałam litości. Nagle zadzwonił jego telefon. - Hej Tris - powiedział radośnie. - Właśnie rozmawiam z dziewczyną bez imienia - spojrzał na mnie rozbawiony. - Tak Evans ona istnieje - przewrócił oczami. - Powiedz Tristanowi, że istniejesz i, że wcale nie zwariowałem - przyłożył mi telefon do ucha.
- Możesz już sobie iść Bradley? - zapytałam, a głos w telefonie zaśmiał się.
- Ale przynajmniej ją słyszałeś - uśmiechnął się zwycięsko. Zrobiłam znudzoną minę i zaczęłam iść szybciej, jednak chłopak mnie dogonił. - Muszę kończyć - powiedział, a potem rozłączył się.
- Co to było?
- Tristan Evans - odpowiedział.
- Avalanche - powiedziałam cicho.
- O czym ty mówisz? - wytrzeszczył oczy. - Jaka znowu lawina?
- Mam na imię Avalanche - powiedziałam rozbawiona.
- Naprawdę?
- Nie, na niby Bradley - roześmiałam się.
- Czyli nie jesteś już dziewczyną bez imienia - przytaknęłam. - Jest ono bardzo oryginalne przy okazji.
- Dziękuję...
- Dlaczego właśnie Avalanche, a nie na przykład Hurricane?
- Nie mam pojęcia - powiedziałam poważnie.
Następnego dnia
Pani Lily doradziła mi abym złożyła podanie o mieszkanie socjalne. Ubrana w moje najlepsze ubrania poszłam do odpowiedniej placówki aby złożyć wniosek. Po dziesięciu minutach siedzenia na poczekalni weszłam do ładnie urządzonego gabinetu.
- Dzień dobry - wiedziałam, a kobieta w okularach skinęłam głową na fotel. - Chciałam złożyć wniosek o przydzielenie mi tymczasowego mieszkania socjalnego - podałam jej plik wypełnionych dokumentów. Niebieskooka kobieta spojrzała na mnie podejrzliwe.
- Dlaczego potrzebujesz tego mieszkania? - zapytała.
- Nie mam, gdzie mieszkać - odpowiedziałam w prost. - Z mojego obecnego miejsca zamieszkania muszę się wyprowadzić za dwa dni. Co prawda miałam już kiedyś przyznany jeden lokal socjalny, ale po upływie pół roku, czyli czasu w którym mieszkanie było opłacane przez urząd miasta nie miałam za, co płacić rachunków ani czynszu. Dlatego zrezygnowałam z niego - wyjaśniłam.
- No dobrze - mruknęła przeglądając papiery. - A czy tym razem po upływie sześciu miesięcy będzie pani w stanie utrzymać mieszkanie?
- Tak - odpowiedziałam pewnie, chociaż wcale nie byłam pewna.
- Rozpatrzymy, jak najszybciej pani wniosek - podziałała z lekkim uśmiechem.
- Bardzo dziękuję - uścisnęłam jej dłoń i opuściłam pomieszczenie oddychając z ulgą
Dwa dni później
- Halo? - powiedziałam do słuchawki telefonu.
- Dzień dobry - przywitał mnie znajomy głos kobiety. - Chciałam panią poinformować, że pani wniosek został przyjęty, a klucze do mieszkania są do odebrania w moim gabinecie - wytrzeszczyłam oczy i szeroko się uśmiechnęłam. Ledwo powstrzymałam pisk.
- Dobrze będę u pani, jak tylko skończę pracę... - spojrzałam na zegarek. - Czyli za jakaś godzinę - podziękowałam i rozłączyłam się. W porze obiadowej pojadę tramwajem do jej biura, a stamtąd prosto do mojego nowego "domu".
Weszłam do kamienicy położonej kilometr od ośrodka i jakieś trzy kilometry od miejsca, gdzie wcześniej mieszkałam razem z James'em. Moje mieszkanie znajdowało się na drugim, czyli przedostatnim piętrze. Chwilę mocowałam się z zamkiem, ale w końcu udało mi się otworzyć drewniane drzwi. Mieszkanko było małe i skromnie urządzone... prawie wcale nie urządzone. w salonie połączonym z kuchniom stała stara kanapa i jedna komoda. Kuchnia wyglądała lepiej, ale będę musiała naprawić drzwiczki od szafek. W sypialni stało pojedyncze łóżko oraz szafa. Łazienka była w dobrym stanie, jeśli nie liczyć cieknącego kranu. Opadłam na sofę. Z sufity sypał się tynk, a ściany było długo nie malowane. Zarobiłam parę groszy przez te dwa tygodnie w domu dziecka. Może nawet wystarczy mi to na jakieś farby, ale nie wiem czy dam radę to wszystko zrobić sama. McVey mi nie pomoże. Jakąś godzinę temu przysłał mi wiadomość, że wyjeżdża na jakieś "poważne" zawody za miasto, co oznaczało, że nie będzie go przez parę dni. Chyba jestem zdana na siebie. Żadna nowość.
-----------------------------------------------------------------------
Mała aktywność pod ostatnim rozdziałem moi drodzy...
Kolejnego rozdziału możecie się spodziewać koło czwartku ;)
Macie może jakieś pytania do bohaterów albo do mnie? Mogę zrobić małe Liebster Awards, jeśli chcecie. W końcu jestem na Wattpadzie już dość długo i może chcielibyście mnie troszkę bardziej poznać... czy coś XD
No następnego ♥♥♥
CZYTASZ
Sun&Moon - Bradley Simpson Fanfiction
FanfictionOn był, jak dzień. Ona była, jak noc. On żył w mgliste poranki. Ona w środku nocy. On był słońcem. Ona była księżycem. On nigdy nie widział ciemności. Ona światła. Byli przeciwnymi duszami. To było niemożliwe. Ale Słońce i Księżyc zderzyli się ze...