Tydzień później
Kończyłam już pakować moje rzeczy w torbę i plecak. Nie miałam ich dużo. James stał oparty o futrynę i przyglądał mi się.
- Okay jestem gotowa - powiedziałam przygaszona, a chłopak przytaknął. Wziął kluczyki oraz moją torbę. Ostatni raz rozejrzałam się po pokoju. Byłam pewna, że już tu nie wrócę. Piętnaście minut później byliśmy na miejscu. McVey zgasił samochód. Siedzieliśmy w milczeniu.
- Nie wiem, co mam powiedzieć - szepnął.
- Ja też - spojrzałam na niego.
- Ale wiem jedno - również spojrzał na mnie. - Będzie ci tam lepiej - uśmiechnął się smutno i mocno mnie przytulił. - I pamiętaj to, że nie będziemy razem mieszkać nie oznacza, że urwie się nasz kontakt. I jeszcze jedno - powiedział poważnie. Spojrzałam w jego niebieskie, jak ocean oczy. - Jeśli będziesz potrzebowała pomocy albo chciała po prostu porozmawiać zadzwoń - pocałował mnie w czoło. Z tylnego siedzenia wzięłam torbę i plecak. Zanim chłopak pojechał pomachałam mu na pożegnanie. Weszłam do środka i przywitałam się z wszystkimi. Większość dzieci była w szkole. Tylko te najmniejsze zostały w ośrodku. Lily zaprowadziła mnie do "mojego" pokoju. Nie był duży tak, jak uprzedzała. Znajdowało się w nim łóżko, szafka nocna i komoda oraz okno z zasłonami. Ale dla mnie to nie było "tylko", to było "aż", bo wcześniej spałam na materacu w pokoju bez okna, a swoje rzeczy trzymałam w kartonach. Trafiłam z deszczu pod rynnę. Rozpakowanie się nie zajęło mi dużo czasu. Rozłożyłam na stołówce talerze oraz sztućce. Potem pomogłam trochę kucharkom w przygotowaniu obiadu. Nie chciałam siedzieć bezczynnie ze świadomością, że mogę pomóc, bo tutaj każda para rąk jest ważna i przydatna. Dzieci powoli zaczęły się schodzić do stołówki. Usiadłam razem z opiekunkami przy jednym stole. Wszystkie mnie pamiętały, przecież opuściłam to miejsce trochę ponad rok temu.
- Uwaga dzieci! - dyrektor ośrodka wstała, a na sali gwar powoli zmieniał się w szepty. - Może niektórzy z was pamiętają Avalanche. Będzie nam pomagać przez dwa tygodnie - oznajmiła. - Bądźcie mili - poprosiła i usiadła. Po chwili znowu zrobiło się gwarno.
Wieczorem godz. 22
W domu dziecka zrobiło się cicho. Wszyscy byli w łóżkach, ponieważ panowała już cisza nocna. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - powiedziałam. Do pokoju weszła Cecilia.
- Mogę z tobą porozmawiać? - zapytała blondynka. Poklepałam miejsce obok mnie na łóżku. Dziewczyna miała szesnaście lat. Dobrze się dogadywałyśmy, gdy przebywałam tutaj.
- Coś się stało?
- Jak to jest wyjść stąd i być wolnym? - spojrzała na mnie szklistymi oczami.
- A jak myślisz, jak jest skoro wróciłam? Przecież nie jest tutaj źle. Tak wiem, że są bardzo surowe zasady, ale gdyby nie one nie ogarnęliby wszystkich i wszystkiego... Dorosłe życie nie jest kolorowe, uwierz... Jest ciężko walczyć w pojedynkę. Dlatego oddałam mieszkanie socjalne i zamieszkałam razem z Jamesem... Kojarzysz go, prawda? - dziewczyna zaczerwieniła się. Dobrze wiedziałam, że blondyn jej się podobał.
- Przestań - uderzyła mnie poduszką.
- Nadal ci się podoba? - zaśmiałam się.
- Wcale, że nie - zrobiła naburmuszoną minę.
- Tak? - spojrzałam na nią kątem oka. - To dlaczego spaliłaś buraka? - Cecilia przywaliła mi jeszcze raz poduszką, ale tym razem jej oddałam.
- Avi? Jak tutaj trafiłaś? - zapytała ostrożnie.
- Oj Cece - westchnęłam. - Pani Lily opowiadała mi, że znaleziono mnie w pustym mieszkaniu w bloku. Sąsiedzi obok usłyszeli płacz dziecka. Podobno w tym mieszkaniu mieszkał jakiś starszy pan, ale zmarł kilka dni wcześniej za nim mnie odnaleziono. Ktoś kto mnie zostawił napisał na kartce jeden wyraz "Avalanche" i zostawił tego misia - wskazałam na starą już nie do końca białą maskotkę. Cece przyjrzała się pluszakowi i powoli przytaknęła.
- Jak myślisz dlaczego ludzie to robią? Dlaczego zostawiają swoje dzieci?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałam smutno. - Ty jesteś w lepszej sytuacji przynajmniej wiesz, że cię kochali, ale zginęli w wypadku, a ja nie wiem nic. Nie wiem kim jestem, skąd pochodzę i dlaczego tutaj wylądowałam. Nie wiem, czy oczy mam po mamie, a może po tacie. Do kogo jestem bardziej podobna i, czy w ogóle jestem. Nie mam nic. Nawet wspomnień, czy pamiątek prócz tego starego misia, który zaraz się rozleci oraz imienia. To jedyne, co po sobie zostawili - blondynka objęła mnie mocno i przytuliła.
- Chciałabyś ich poznać? - zapytała.
- Nie - odpowiedziałam niemal od razu
- Dlaczego? - ciągnęła temat.
- Nie chcieli mnie dziewiętnaście lat temu wątpię żeby coś się zmieniło. Z resztą teraz ja też ich nie chcę. Nie chcę czyjejś łaski. Nawet, jeśli żałowaliby, że mnie porzucili i zdali na pastwę losu. - odpowiedziałam. - Zmykaj do siebie. Jutro szkoła - nastolatka przewróciła oczami. Dała mi buziaka w policzek na dobranoc i wyszła z pokoju. Długo nie mogłam zasnąć. W mojej głowie kłębiło się zdecydowanie za dużo pytań, a najgorsze jest to, że na żadne z nich nie znałam odpowiedzi chociaż, tak bardzo chciałam żeby było inaczej. Nie mogłam niczego zapomnieć, bo niczego konkretnego nie pamiętałam. Wtedy kolejny raz od bardzo dawna poczułam pustkę. Pustka to za mało powiedziane... Poczułam próżnię, właśnie w tym miejscu, w którym powinno być moje serce. Przytuliłam do piersi starą maskotkę. Nie pachniała domem. Pachniała nicością i perfumami James'a. Więc, tak właściwie pachniała bezpieczeństwem. Tylko, że tam nie byłam bezpieczna, jednak tak się czułam i nawet bardziej niż tutaj. Kiedy nie ma się domu, wtedy ktoś jest naszym domem, naszą bezpieczną przystanią i nadzieją. Nie wiem czy James jest kimś takim dla mnie. Może taki ktoś niedługo się pojawi, a może już kogoś takiego poznałam?
-----------------------------------------------
Tururutu
HejooooCo u was?
Jak wakacje mijają?
Gdzie jeździecie na wakacje? :)Kocham i do następnego ❤❤❤
CZYTASZ
Sun&Moon - Bradley Simpson Fanfiction
FanfictionOn był, jak dzień. Ona była, jak noc. On żył w mgliste poranki. Ona w środku nocy. On był słońcem. Ona była księżycem. On nigdy nie widział ciemności. Ona światła. Byli przeciwnymi duszami. To było niemożliwe. Ale Słońce i Księżyc zderzyli się ze...