Listopad (1)

712 58 16
                                    

Wielka Sala została nieco przemeblowana na potrzeby zajęć z Gilderoyem Lockhartem. Było dość późno, bo dochodziła ósma. Długie stoły zniknęły, wzdłuż jednej ze ścian pojawiło się złote podwyższenie, a wszystko to zostało oświetlone światłem lewitujących w powietrzu świec. Sklepienie zmieniło się i przybrało kolor aksamitnej czerni. 

Profesor Snape poinformował Ślizgonów, że te zajęcia nie są obowiązkowe, ale warto, aby nabyli kilka umiejętności. Toteż w pomieszczeniu zaroiło się od ponad dwustu uczniów w różnym wieku i z każdego domu.

Na podium dumnie wszedł nauczyciel OPCM z jak zwykle nienagannie uczesanymi złotymi lokami, różdżką w ręku i obrzydliwym uśmiechem na ustach. Wydawał się taki zadowolony, że część Ślizgonów miała ochotę go udusić. Tuż za Gilderoyem niczym złowrogi cień podążał opiekun Domu Węża.

— Przybliżcie się, przybliżcie! — polecił zadowolony mężczyzna. — Czy każdy mnie widzi? Czy wszyscy mnie słyszą? Wspaniale! Otóż profesor Dumbledore udzielił mi pozwolenia na zorganizowanie tego małego klubu pojedynków, żebyście potrafili się obronić tak, jak mnie się to tyle razy udało. Jeśli chodzi o szczegóły, wystarczy zajrzeć do moich książek. — Tu uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem zwrócił uwagę na Severusa. — Pozwólcie mi przedstawić mojego asystenta profesora Snape'a. Powiedział mi, że trochę się zna na pojedynkach i zgodził się jako prawdziwy gentleman pomóc mi w krótkim pokazie, zanim przejdziemy do ćwiczeń. I proszę was, młodzieńcy i dziewczęta, nie lękajcie się o waszego Mistrza Eliksirów. Kiedy z nim skończę, będzie nadal żywy i cały. Nie bójcie się.

Terencia, jak i reszta Ślizgonów, nie miała powodów do obaw. Jako jedyny dom nie darzyli Lockharta wielką sympatią, za to wierzyli bezgranicznie w umiejętności swojego opiekuna. Co młodsi wyglądali na przejętych i oczywiście kilka dziewczynek wzdychało w stronę złotowłosego bohatera. Terencia pomyślała, że gdyby była młodsza i nie rozumiała świata tak dobrze, też pewnie by się jej podobał profesor Gilderoy. Widmo aranżowanego małżeństwa wisiało nad starszymi dziewczętami i większość z nich bardzo chłodno dobierała przyszłego partnera. Status, pieniądze i odbiór w społeczeństwie — to się liczyło w gronie czystokrwistych rodów.

Lockhart i Snape stanęli naprzeciw siebie, a potem ukłonili się sobie. W wykonaniu Snape'a wyglądało to tak, że po prostu lekko kiwnął głową. Wyciągnęli różdżki, by skierować je w stronę przeciwnika.

— Jak widzicie, trzymamy różdżki w przyjętej pozycji bojowej. Jak policzę do trzech, rzucimy pierwsze zaklęcia. Oczywiście żaden z nas nie zamierza drugiego zabić. Raz, dwa, trzy!

Obaj nauczyciele machnęli różdżkami.

 — Expelliarmus! — Szkarłatne światło pognało w stronę Gildeorya, który już po chwili wylądował na ścianie.

To było do przewidzenia. Ślizgoni zaśmiali się szyderczo, w przeciwieństwie do innych domów. Oto jak mężczyzna, który dokonał tylu wspaniałych rzeczy i opisał je w książkach, pada na kolana przed zwykłym nauczycielem eliksirów w Hogwarcie.

Profesor dźwignął się na nogi, a jego loki stanęły dęba.

— No więc sami widzieliście, to było zaklęcie rozbrajające — mówił, zmierzając w stronę podestu. — Jak widzicie, utraciłem różdżkę... Ach, dziękuję, panno Brown. Tak, to był wyśmienity pomysł, żeby im to pokazać, profesorze Snape, wyśmienity! Ale jeśli wolno mi uczynić pewną uwagę, z góry było wiadomo, co pan zamierza zrobić. Gdybym chciał pana powstrzymać, byłoby to zbyt łatwe. Zgadzam się jednak, że dla młodzieży było to bardzo pouczające. Dość demonstracji, dość. Teraz poustawiam was w pary. Profesorze Snape, mógłby mi pan pomóc?

Mężczyźni weszli w tłum i dobierali pary przeciwników.

Tom, naprawdę musimy tu być? — zapytała zażenowana blondynka.

W ten sposób odsuwasz od siebie podejrzenia. Zresztą to chyba dobry pomysł, żeby nauczyć się walki, nie uważasz? Póki co nie możesz używać magii poza Hogwartem, ale jak długo to potrwa? Niedługo, prawda? Wyobraź sobie, że walczysz o wolność jakiegoś biednego magi-stwora. — Tymi słowami przekonał ją do pozostania na miejscu.

Opiekun Domu Węża dobrał Terencię z jej rówieśniczką z Hufflepuff'u. Potem Lockhart polecił, aby stanęli naprzeciw swoich partnerów. Puchonka skłoniła się, a Terencia odpowiedziała jej delikatnym skinieniem głowy. Nie będzie się przecież płaszczyć przed kimś, kto nie jest nauczycielem i nie ma czystej krwi. Profesor obrony mówił coś o zaklęciach wyłącznie rozbrajających, jednak ona go nie słuchała.

Czego najlepiej użyć? 

—  A jak sądzisz, Terencio? — odpowiedział pytaniem na pytanie.

Drętwota? 

Wiedziałem, że jesteś nie tylko zdolna, ale i diabelnie inteligentna.

Na trzy, z różdżek młodych czarodziejów i czarownic zostały rzucone zaklęcia. Ponieważ Terencia zaatakowała dokładnie w tym samym momencie co Puchonka, obu udało się w pewnym sensie unieszkodliwić tę drugą. Blondynka zwisała głową w dół, a rudawa dziewczyna leżała na ziemi niczym spetryfikowana. To był koniec ich walki, ale wokół wszyscy inni bawili się całkiem nieźle. Przynajmniej dopóki Snape nie rzucił Finite Incantatem.

— Myślę, że będzie lepiej, jak nauczę was blokowania nieprzyjaznych zaklęć. Potrzebna będzie para ochotników. — Lockhart rozejrzał się po pomieszczeniu.

Terencia próbowała rozmasować ból głowy, który był wynikiem wiszenia głową w dół przez jakiś czas. Puchonka mogła się już poruszać i nieco zazdrośnie spoglądała na rywalkę. Po drugiej stronie podestu Mistrz Eliksirów i profesor Obrońcie-Mnie-Przed-Czarną-Magią dyskutowali co do wyboru uczniów, którzy mieli stanąć do pojedynku. Po chwili na podest weszli Draco Malfoy i Harry Potter. Przez moment dyskutowali o czymś z nauczycielami i wreszcie zaczęła się walka.

Młody Malfoy wyczarował długiego węża o czarnych łuskach, który zaczął niebezpiecznie zbliżać się do Pottera. W tłumie wybuchła panika. Wszyscy odstąpili od podestu w obawie o własne życie. To nie był żaden pojedynek, tylko próba sił między tymi małymi drugoroczniakami. Terencia westchnęła niepocieszona. Marnowała czas, niczego ją te zajęcia nie nauczyły. Była zmuszona do oglądania potyczki dwóch chłopców, którzy szczerze się nienawidzili, ale nie mieli pojęcia o zaklęciach obronnych, rozbrajających czy jakichkolwiek przydatnych w pojedynku. Dlaczego nie wybrali kogoś bardziej doświadczonego? Na przykład jej.

Severus kazał Harry'emu się nie ruszać, a chłopak stał jak wryty w ziemię i z przerażeniem w oczach spoglądał na gada. Zanim profesor zdążył pozbyć się węża, Gilderoy ubiegł go. Zwierzę, zamiast zniknąć, wyleciało w górę na dziesięć stóp i upadło z hukiem na podest. Terencia domyśliła się, że to tylko rozjuszyło stwora. Podpełzł on do jednego z Puchonów najbliżej stojących i wyglądał, jakby miał zaraz zaatakować. Potter ruszył z miejsca i podszedł do zwierzęcia. I przemówił w tym języku, którego Terencia użyła do otwarcia Komnaty.

Dalej wszystko potoczyło się szybko. Wąż przestał być agresywny, Puchon wyglądał na wstrząśniętego i rozzłoszczonego, a Terencia... Cóż, Terencia cofnęła się między Ślizgonów.

Na brodę Merlina! Co się dzieje?

Wygląda na to — zaczął Tom bardzo zadowolony. — Że nasze problemy rozwiążą się szybciej, niż myślałem. 

Dziennik Toma Riddle'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz