Od kiedy wyszło na jaw, że Harry Potter jest wężousty, Tom rozweselił się. To nie tak, że wcześniej był pochmurny. Po prostu czuł zadowolenie, więc Terencia także je czuła. On żartował i ona też. Tak jakby nagle życie odjęło im trosk.
Idąc na Starożytne Runy w całkiem niezłym humorze, Terencia zastanawiała się, kiedy rodzice postanowią odpisać na jej list. Minęło już sporo czasu, od kiedy wysłała Ramona do Montrose. Zastanawiała się, czy to matka nie chce jej odpowiedzieć, czy ojciec ma zbyt wiele pracy. W przeciwieństwie do swojej żony Angus odpowiadał na listy obojga swoich pociech. Tom żartował, że może Samanthę ugryzł gnom ogrodowy i biedaczka wybrała się z tym aż do Św. Munga.
Tego dnia nie padało, więc sporo uczniów korzystało z okazji, aby choć przez chwilę posiedzieć na dworze. Pozostali w zamku musieli uważać, ponieważ Irytek ganiał Jęczącą Martę. Przy tym oboje nie zważali, że przenikają przez niektórych studentów. Przenikanie ducha przez ciało wcale nie należało do najmilszych uczuć.
— Hej, paskudna okularnico! Wracaj tutaj! Spójrz w lustro! Och, jaka ty jesteś brzydka! Lepiej uciekaj do jeziora, może trytony się z tobą rozprawią! — wrzeszczał duch i rzucał w dziewczynę tym, co mu w ręce wpadło.
Tom zaśmiał się w głowie blondynki.
— O co chodzi?
— To zabawne, że jest dręczona nawet po śmierci — odparł Tom i znów zachichotał.
— Przed śmiercią też była? To znaczy, że znałeś Martę za życia? — zdziwiła się Ślizgonka. Szybko przypomniała też sobie słowa Queenie. Szlama zginęła, gdy ostatnim razem otwarto Komnatę Tajemnic pół wieku wcześniej. Tom był w szkole pół wieku wcześniej.
— Bystra ponad wiek — mruknął filuternie, choć dziewczyna i tak to słyszała. — Owszem, to ja otworzyłem Komnatę pięćdziesiąt lat temu. Odkryłem bazyliszka i jego umiejętności, a potem przetestowałem je na kilku uczniach. Marta przypadkiem odkryła moją tajemnicę, chociaż do końca nie była tego świadoma.
Terencia obserwowała oddalające się pospiesznie duchy. Irytek złapał czyjś plecak i rzucił nim w Martę. Ta pisnęła i nadal łkając, wleciała w jedną ze ścian. Po chwili oboje zniknęli, prawdopodobnie przelatując do innej części zamku.
— Zasłużyła na to? — zaciekawiła się Terencia. Nie wątpiła w słuszność decyzji swojego przyjaciela, niemniej szkoda jej było Jęczącej Marty. Uwięziona między śmiercią a życiem. Przecież bazyliszek miał zabijać...
— Miała brudną krew i ciągle przesiadywała w tej swojej łazience. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że w tym miejscu jest wejście do Komnaty Tajemnic. Ona mi przeszkadzała.
Ślizgonka przez chwilę przyswajała i powtarzała w myślach słowa Toma. Przeszkadzała. Jak przedmiot, który zawadza. Czy ona także w którymś momencie stanie się jedynie niewygodnym problemem?
— Nie myśl tak — rzekł ostro chłopak. — Ty masz czystą krew, jesteś utalentowana i silna...
— Jak ona zginęła? — przerwała mu, jakby w ogóle go nie słuchała.
Przed dłuższy czas Tom nie odpowiadał. Chyba dobierał słowa lub zastanawiał się, czy powinien udzielić jakiejkolwiek wyjaśnień. W tym czasie blondynka dotarła do sali, a profesor Babbling rozpoczęła lekcję.
— Za życia Marta Warren miała prześladowców. Była przewrażliwiona na punkcie swoich okularów. Jedna Puchonka potrafiła jej szczególnie dopiec. To dzięki niej Marta tyle razy zamykała się w łazience. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że bazyliszek może przemieszczać się w inny sposób, więc otwierałem przejście za każdym razem, kiedy chciałem się kogoś pozbyć. Dwa razy nie mogłem, bo wbiegała tam ta smarkula. Za trzecim razem po prostu poczekałem na odpowiedni moment. Puchonka znów skorzystała z okazji do dręczenia Marty, ta pobiegła do łazienki, a ja wszedłem zaraz za nią. Wiesz, nikt nie mógł mnie zobaczyć przez zaklęcie kameleona. Otworzyłem przejście, bazyliszek wyszedł w tym samym momencie, co dziewczyna. No i padła trupem — zaśmiał się przebiegle. Był dumny z samego siebie.
— To okrutne — pomyślała Terencia, zanim zdążyła pohamować myśli.
— Tak samo, jak skazywanie małego Gryfona na petryfikację — odciął się Tom.
Ślizgonka westchnęła bezradnie. Jej przyjaciel miał rację, zresztą jak zawsze.
***
Wieczorem, tego samego dnia, Terencia postanowiła jakoś zagłuszyć wyrzuty sumienia i utonąć w pisaniu wypracowań. Wyrzucała sobie, że jest taka miękka, a nie twarda jak prawdziwi członkowie Domu Salazara Slytherina. Jak Marcus, choć nigdy nie powiedziałaby tego na głos. Żal jaki czuła na myśl o petryfikacji Pani Norris, nie był niczym złym. Marta była szlamą, więc jej śmierć oznaczała jedną brudną krew mniej na świecie. Żałowanie szlamy to hańba.
Odrabianie zadań szło Terencii dużo łatwiej, gdy znajdowała się wśród uczniów. Być może ten nawyk wszedł jej w krew, kiedy Marcus zapraszał do domu kolegów i nie miała chwili spokoju we własnym pokoju. Przecież jakoś musiała się uczyć, inaczej Samantha dałaby jej popalić.
Blondynka weszła do sali, w której ustawiono stoły wzdłuż trzech ścian. Normalnie pomieszczenie, gdzie uczniowie odrabiali lekcje, nie było pilnowane przez nauczycieli, jednak atak na Colina zmienił postać rzeczy. Profesor Binss lewitował przy suficie, a studenci skrobali po pergaminach we względnej ciszy. Ślizgonka usiadła przy Krukonach i zaczęła wyciągać rzeczy z torby.
— Terencio, spójrz, kto tam siedzi — polecił Tom, a dziewczyna mimowolnie spojrzała w kierunku Pottera. Chłopiec wstał i udał się w stronę korytarza. — Może za nim pójdziemy?
Jednak nim Terencia zdążyła odpowiedzieć, drugoklasista zniknął z jej pola widzenia, a głos zabrał jakiś mały Puchon.
— Słuchajcie, Justyn schował się w naszym dormitorium — zaczął chłopiec konspiracyjnym tonem. — No bo wiecie, jeśli Potter upatrzył go sobie na następną ofiarę, niech się lepiej tu nie pokazuje.
Ślizgonka niemal ujrzała usta Toma rozciągające się w złośliwym uśmiechu. Patrzyła na pergamin pustym wzrokiem i czekała na rozwój rozmowy.
— Ale dlaczego Harry miałby na niego napaść? — spytała zdziwiona Puchonka, siedząca naprzeciw chłopca.
— Wiesz — podjął ten sam chłopiec, jeszcze bardziej ściszając głos. — Justynowi raz się wymsknęło, że jest dzieckiem mugoli.
— Jesteś pewien, że Potter jest dziedzicem Slytherina?
— Hanno, on jest wężousty, a każdy wie, że to jest oznaka czarnoksiężnika. Słyszałaś, żeby zwykły czarodziej rozmawiał z wężami? A Slytherina nazywali Wężowy Język — odpowiedział Puchon, niemal wypluwając ostatnie słowa z pogardą.
— Harry był zawsze sympatyczny, a... Do tego to on sprawił, że zniknął Sam-Wiesz-Kto — próbowała bronić Gryfona Hanna. Terencii wydawało się, że Puchonka zaraz zacznie płakać.
Chłopiec pokręcił głową, jakby jego starsza koleżanka gadała bzdury.
— Dlatego pewnie Sam-Wiesz-Kto tak strasznie chciał go zabić. Nie chciał, żeby inny czarnoksiężnik wchodził mu w drogę — zakończył Puchon z triumfalnym uśmiechem. Wydawało mu się, że rozwiązał całą zagadkę.
Jeszcze bardziej triumfalnie uśmiechał się Tom w głowie Terencii. Dziewczyna nawet nie zauważyła, że spod jej ręki wyszło już całe wprowadzenie do wypracowania na Transmutację.
— Świetnie, wręcz genialnie! — zawył Tom. — Teraz tylko wyeliminować tego całego Justyna i wszystkie podejrzenia zbierze Potter. Och, Terencio, czy mogłoby być lepiej?
Blondynka nie odpowiedziała. Nie uformowała też do końca myśli, która chodziła jej po głowie. Tak, mogłoby być lepiej, gdyby tylko Tom się nią zainteresował.
CZYTASZ
Dziennik Toma Riddle'a
FanfictionIgnorowanie kanonu: głównie część druga. Co się stanie, gdy czarownica czystej krwi wejdzie w posiadanie czarnomagicznego przedmiotu? Niefortunne spotkanie w księgarni było początkiem problemów Terencii Flint. Tajemniczy dziennik z chłopcem uwięzion...