Luty (1)

527 46 5
                                    

Tym, co obudziło Queenie Holmes tamtego dnia, był krzyk. Przerażające wołanie Terencii, jakby ktoś ją obdzierał ze skóry, wyrwało Ślizgonkę ze snu. Wyskoczyła z pościeli i podbiegła do łóżka koleżanki, odgrodzonego ciężkimi szmaragdowymi kotarami. Odsunęła je i dostrzegła blondynkę wijącą się w koszmarze sennym.

— Terencia! — krzyknęła Queenie, łapiąc współlokatorkę za ramiona. Potrząsnęła nią. — Obudź się! Obudź się!

Kiedy panna Flint otworzyła oczy, po twarzy zaczęły spływać jej łzy. Była rozpalona, wyczerpana i wyglądało na to, że wciąż nie dotarło do niej, iż tylko śniła. Spojrzenie miała niczym wystraszony zwierz. Przez chwilę jeszcze ciężko oddychała, roniąc łzy, a potem zdjęła ręce koleżanki ze swoich ramion.

— Już... Już mi lepiej — skłamała.

— Nie byłabym taka pewna — wtrąciła Elizabeth, stojąca obok Queenie. Ją także wybudził krzyk blondynki. — Jak dla mnie, to powinna się nią zająć pani Pomfrey.

Holmes tylko jej przytaknęła. Wpatrywały się w Terencię, a ta po chwili namysłu przystała na ich pomysł. Wciąż w koszulach nocnych dziewczęta ruszyły do Skrzydła Szpitalnego. Dwie trzymały tę trzecią, jakby w obawie, że zaraz legnie na posadzce.

Cały zamek był jeszcze pogrążony we śnie, a uczniowie mieli się obudzić dopiero za pół godziny. Zimowy poranek przyniósł ze sobą nie tylko nieprzyjemny chłód, ale i ciemność panującą na korytarzach. Toteż gdy Ślizgonki oczekiwały, aż pielęgniarka odpowie na pukanie do drzwi, przylgnęły jedna do drugiej nie dlatego, że było im zimno, ale dlatego, że obawiały się ataku. W końcu nigdy nie wiadomo, co przyjdzie do głowy Dziedzicowi Slytherina.

Jednak Terencia już się nie bała. Ani bazyliszka, ani ciemności, ani chłodu. Bała się tylko, że nigdy nie będzie jej dane znów porozmawiać z Tomem.

Drewniane drzwi otworzyły się, a w progu stanęła magomedyczka z różdżką w ręku.

— O co chodzi? — spytała nieco zaspana, lecz po chwili wróciła jej jasność umysłu. — Na brodę Merlina! Wprowadźcie ją do sali — poleciła i pospiesznie poszła otworzyć Skrzydło Szpitalne.

Minutę później Pamona instruowała dwie Ślizgonki, że mają poinformować profesora Snape'a o sytuacji. W końcu nieobecność uczennicy podczas lekcji musiała zostać przez niego odnotowana i nikogo to nie dziwiło. W Slytherinie panowały porządek i dyscyplina odkąd Snape został opiekunem domu.

Blondynka leżała w zimnej pościeli, rozpamiętując swój nocny koszmar. Śniła o Terencie, który rzucił na nią Confundus i musiała chodzić po całym zamku, aby się z nim całować. Tom stał z boku i wszystko widział. Nic nie mówił, tylko patrzył. Jego twarz była bez wyrazu, właściwie jakby całe zajście nie robiło na nim wrażenia. Jednocześnie wciąż siedział w głowie dziewczyny i choć nie mógł nią sterować, wyniszczał ją na swój sposób. To bolało.

Pani Pomfrey przyjrzała się pacjentce, przeprowadziła wywiad, podała jej eliksiry wzmacniające i kazała porządnie się przespać. Stwierdziła również skrajne wycieńczenie organizmu, co było jednoznaczne z ominięciem przez Ślizgonkę tego dnia wszystkich przedobiadowych zajęć. Kiedy tylko kobieta zniknęła za drzwiami odgradzającymi przedsionek do sali z pacjentami, Terencia opuściła swoje łóżko.

Szła bezszelestnie wzdłuż szpitalnych łóżek, spoglądając na zajmujące je osoby. I wtedy go zobaczyła. Leżał z zaciśniętymi powiekami i dłońmi ułożonymi tak, jakby trzymał aparat. Na jego widok Terencia przypomniała sobie ich spotkanie w toalecie Irytka. Tak bardzo bała się wtedy, że jej tajemnica wyjdzie na jaw. Przywołanie tego wspomnienia wywołało na ustach dziewczyny złośliwy uśmiech. Jakaż była wtedy głupia. Przecież Tom panował nad wężem, stworzył dziennik i zawsze miał plan. Jak mogła w niego wątpić?

Dziennik Toma Riddle'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz