Listopad (4)

615 57 2
                                    

Prostota myślenia, jaką odznaczał się Marcus, miała swoje atuty. Po pierwsze, chłopaka nie zastanawiało, co dostanie na urodziny. Nigdy nie zaprzątał sobie tym głowy. Po drugie, a dla Terencii bardzo korzystne, on nie pamiętał, co dostał od niej rok wcześniej. W ogóle od kogokolwiek. Zatem za każdym razem, gdy obchodził urodziny, cieszył się jak dziecko z niespodzianek sprawionych przez bliskich.

Odkąd byli w Hogwarcie, co roku Marcus z okazji swoich urodzin wybierał się z kolegami i paroma innymi osobami na boisko. Chyba nikogo nie powinno dziwić, że to była jego ulubiona forma spędzania czasu. Oczywiście spraszanie gości miało miejsce już dwa dni wcześniej. Gdyby Ślizgon miał dziewczynę, to jej w pierwszej kolejności przypadłby zaszczyt składania życzeń. Niestety jego jedyną prawdziwą miłością była miotła, więc pierwsze prezenty oraz życzenia otrzymał od siostry, która również reprezentowała rodziców.

Tom, choć nie przepadał za Marcusem, stwierdził, że on także życzy mu wszystkiego dobrego. Terencia podejrzewała, iż robi to dla niej, ale w tamtej chwili cieszyło ją jakiekolwiek miłe słowa skierowane w stronę jej brata. Nawet te, których nie mógł usłyszeć nikt oprócz niej.

Czego Ślizgonka nie zauważyła, a co Toma zainteresowało, to to, że drużyna Quidditcha składała się głównie z młodszych uczniów, a poza Marcusem i Milesem nie było w niej żadnego siódmoklasisty. To mogło oznaczać, że kapitan nie czuje się pewnie wśród swoich rówieśników. Czyżby pokonywali go intelektem? Tom wolał wiedzieć, z kim przyjdzie mu się mierzyć, gdy będzie w stanie opuścić Komnatę Tajemnic już nie w głowie Terencii, a we własnym ciele.

Po wręczeniu prezentów zagrali mecz w pięcioosobowych składach. Niestety nowych mioteł było tylko siedem, a ich dziesiątka. Trzy osoby spoza reprezentacji Slytherinu musiały wziąć te zapasowe, które choć marne, miały służyć tylko w przyjacielskim meczu.

Po wszystkim udali się do Hogsmeade, choć młody Malfoy i Dobbin Travers nie mogli z nimi iść. Cała reszta długo zabawiła w Trzech Miotłach, a gdy wracali do szkoły, powoli zapadała noc.

— Lepiej, żeby nas McŚciera nie przyłapała, że tak późno wracamy. Nie chcę kolejnych weekendów spędzać na pomaganiu Filchowi w sprzątaniu klatek w jej gabinecie. — Większość zachichotała na słowa Milesa.

— Gorsze jest chyba pomaganie nauczycielowi Obrońcie-Mnie-Przed-Czarną-Magią w odpisywaniu na listy fanek. Co te dziewczyny w nim widzą? — westchnął Graham  Montague.

— Może Terencia nam powie. — Peregrine spojrzał na dziewczynę wyczekująco.

Ślizgonka nagle poczuła, że Tom także przysłuchuje się jej odpowiedzi.

— Jest przystojny, sławny, bogaty. Ale kilka uśmiechów nie zatuszuje jego samozachwytu. Poza tym, kto normalny testuje wiedzę uczniów na swój temat?

Chłopców rozbawiła ta uwaga, ale starali się zachować ciszę. Właśnie wkroczyli do zamku, gdy światła nieco przygasły, oznajmiając tym samym, że nadeszła pora wracania do dormitoriów. Wszyscy zmierzali do lochów, jednak mijając jeden z korytarzy, Kasjusz Warrington zatrzymał się gwałtownie.

— Co jest? — Peregrine wpadł na przyjaciela.

Jednak Kasjusz uniósł tylko rękę, wskazując na to, co znajdowało się na drugim końcu mijanego korytarza. W powietrzu całkiem nieruchomy lewitował duch Gryffindoru, a na ziemi leżał zastygły w jednej pozie...

— Justyn — szepnęła blondynka, nim zdążyła zamknąć usta.

— Kto? — zapytał Marcus, a jego mina zdradzała, że jest równie przerażony, jak pozostali.

Ale nie było czasu na wyjaśnienia. Terencia zaczęła pchać chłopców w stronę lochów.

— Idźcie, wracajcie do dormitorium. Lepiej będzie, jeśli nie powiążą nas z tym. Ja idę po Filcha. No rusz się Marcus — jęknęła dziewczyna, próbując przesunąć swojego brata, a nie było to wcale łatwe.

Ślizgoni popatrzyli po sobie w milczeniu. Nie byli pewni, który z nich powinien mówić. Każdy się bał.

— Nie zostawimy cię samej. A jeśli to, co ich tak urządziło, nadal jest w pobliżu? — Graham starał się nie zabrzmieć jak tchórz. Naprawdę się starał, lecz tylko głupiec nie tchórzyłby w takiej sytuacji.

— Przecież atakuje tylko mugolaków, a ja jestem czystej krwi — przypomniała kąśliwie.

Lepiej ich posłuchaj — poradził Tom, choć brzmiało to bardziej jak groźba. — Inaczej ciebie będą podejrzewać.

— No już — popędziła Ślizgonów w stronę lochów, a sama zaczęła iść do gabinetu woźnego.

Wiesz, że to nierozsądne z twojej strony — stwierdził chłopak, jednak nie próbował zmienić jej postępowania. Wtedy straciłby zaufanie dziewczyny bezpowrotnie.

Owszem. Za to ty nie omieszkałeś poinformować nauczycieli o atakach na niektóre twoje ofiary.

To były ofiary węża — poprawił ją Tom. — Mnie nikt nie posądziłby o coś takiego. Może poza tym starym durniem, Dumbledorem.

Blondynka nie zważała na jego słowa. Szybko pokonała drogę do gabinetu Flicha, jednak gdy zapukała, nie otrzymała odzewu. Drzwi były zamknięte. Paradoksalnie, kiedy szukano woźnego, jego gabinet był ostatnim miejscem, który powinno się sprawdzać. Terencia uznała, że charłak patroluje korytarze. W takim razie na pewno niedługo natknie się na Justyna i Prawie Bezgłowego Nicka. Czyli wszystko powinno być w porządku. Ale nie było.

Sumienie niezmiernie mierziło Ślizgonkę, a najbardziej w tak dziwnych okolicznościach. Współczucie Marcie, poczucie winy za petryfikację małego Gryfona i kolejny atak. To nie powinno tak wyglądać.

Terencia już miała porzucić plan oczyszczenia sumienia i zawrócić, ale niespodziewanie na horyzoncie pojawiła się opiekunka Gryffindoru.

— Pani profesor! — Dziewczyna ruszyła w stronę nauczycielki z nieudawanym strachem na twarzy. Ta kobieta zawsze budziła w niej niepokój. — Tam, na korytarzu, kolejne ofiary — mówiła roztrzęsiona.

— Spokojnie panno Flint. Co się stało? — przemówiła do uczennicy wyzbytym od uczuć tonem, choć w jej oczach powoli malował się lęk.

— Spetryfikowany chłopiec i... duch. Zaprowadzę panią. — Zaczęła zmierzać w stronę korytarza, gdzie leżały ofiary bazyliszka.

Naraz zza rogu wyskoczył Argus Filch. Był tak obrzydliwie zadowolony, jak nigdy przedtem, a przynajmniej Terencia nigdy go takiego nie widziała.

— To Potter! Przyłapałem go! Tak, to on! Pani profesor to Potter! 

Minerwa ściągnęła usta i posłała woźnemu groźne spojrzenie. Ten zamilkł, jakby został zaczarowany, a tego Terencia nie wykluczała. Następnie nauczycielka położyła dłoń na ramieniu Ślizgonki.

— Myślę, że powinna pani wracać do dormitorium, panno Flint. — Nie zabrzmiało to, jak propozycja, toteż blondynka przytaknęła jedynie i popędziła do lochów.

Serce mało nie wyrwało się z piersi Terencii. Mijała zimne mury szkoły niczym otępiała, a w jej głowie szalała burza myśli. Filch mówił, że to Potter. Harry Potter. Ten wężousty dzieciak, którego i tak wszyscy podejrzewali. Musiał znaleźć Justyna i Nicka zaraz po niej i woźny to zauważył.

Mamy cholerne szczęście, Tom.

Słownictwo, Terencio. I nie nazwałbym tego szczęściem, a zwykłym dobrym planem.

Dziennik Toma Riddle'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz