Koniec Ujścia Sirionu

43 3 0
                                    

Dla Wielogrodzianki i Optymistki.


  W pamięci Eldarów wiele jest ukrytych wydarzeń i wiele z nich sięga zamierzchłych dni, tak jak to, o którym niektórzy przez wieki nie chcieli mówić, a niektórzy nie mówią do dzisiaj. Gorzkim wspomnieniem pozostały bratobójstwa i każde z nich przyniosło krzywdę, której naprawić nie sposób — tak są umęczone serca od ciężkich ciosów, że wybaczyć nie potrafią, nowego bojąc się bólu. Lecz prawdą większą jest, że tylko tak czują, nie wie zaś nikt, czy słusznie, bo też nie było jeszcze nikogo, kto by w szczerości ducha i poczuciu swojej tylko winy przyszedł po wybaczenie.
Tym samym złem są trzy napaści i tym samym smutkiem, ale to ostatnią najdłużej pamiętają Eldarowie, bo dolała goryczy do przepełnionego już kielicha, a ich, mężnych wojowników, zmieniła w ostatnie drzewa do wycięcia.




Nikt, kto wtedy mieszkał przy Ujściu Sirionu, nie spodziewał się ataku, chociaż wcześniej niepokojono Elwing tak jak niegdyś Diora i Thingola; nikt też nie oczekiwał takiej nienawiści ze strony tych dwóch Fëanorian, w których oczach widać było nieraz spojrzenie Nerdanel.
Wkroczyli w szale, zabijając niemal wszystkich — nie zginął tylko ten, kto miał szczęście nie stanąć im na drodze. A słońce wszystko widziało. Nie pragnęli słuchać i nie pragnęli rozmawiać; do równej walki także nie było w nich chęci. Musiał więc pierzchać lud znad Sirionu i tak też część jego uczyniła — uciekać poczęły kobiety i dzieci, a wraz z nimi grupa mężczyzn, która broniła do nich dostępu. Inni zaś się rozproszyli, a gdy tak biegli, przygotowując się do obrony, śmiano się z nich w szeregach noldorskich, że przypominają sarny w popłochu.
— Eärendilu, Eärendilu! — Krzyczano.
Lecz on nie mógł ich usłyszeć w swej dalekiej podróży — tak wtedy pomyśleli, nie wiedząc o jego przeczuciach i drodze powrotnej. Zabrakło też Círdana i Gil-galada. Nie było już Tuora.
— Elu! — Zdążył jeszcze krzyknąć któryś z Sindarów, nim znów się zaczęło.
Mijała chwila za chwilą, aż w końcu wszystko ucichło. Lekkie piaski wybrzeża ciężkie się wtedy stały i długo lśniły czerwienią, tak jak słońce, które skarżyło się Ardzie na zbrodnię Fëanorian. Zawodził wiatr ukryty w trzcinach i wołała go trawa, lecz zbyt słaby był jej głos, bo została zdeptana tak jak ciała poległych, gdy ich w szaleństwie nie widzieli Noldorowie. Wszystko zostało zniszczone, Ujście tak jak Doriath zmieniło się w ruinę. W tej beznadziei zbudził się jednak duch ostatnich obrońców Sirionu i zbudziły się na chwilę umysły bratobójców. Zapłakali Maedhros, Maglor i inni Noldorowie na widok tego, co uczynili i choć powinni przestać, to nie potrafili, bo nie chcieli tracić dumy i silmarilów, przyznając się do winy; z jednego więc szaleństwa uciekli w drugie.




Kiedy Maedhros wraz z Maglorem w nowym, lecz już nie tak groźnym szale przemierzali ruiny i pobliskie skupiska drzew, poszukując uciekinierów, w innej części zniszczonego siedliska syn jednego z sindarskich dowódców czynił to samo. Wymknął się on kobietom ze schronienia, bo pragnął odszukać tych, których porzuciła matka — swoją zaś w duchu przepraszał, wierząc, że kiedyś mu ten uczynek wybaczy.
Długo tak szedł ten młody Sindar, narażając się na niebezpieczeństwo; niewiele miał przy sobie — sztylet jedynie i niewielki tobół. Ale nie o sobie wtedy myślał i nie o tym nawet, co się stało, myśli jego krążyły wokół losu dwóch braci.
— Elrondzie! Elrosie! — krzyczał co chwilę, ile sił w płucach.
I stało się tak, że usłyszeli go dwaj bracia, lecz nie ci, których tak pragnął znów zobaczyć, i wyruszyli w stronę brzegu morza, skąd przychodził do nich głos. Wkrótce też, ukryci, zobaczyli do kogo należał.
— Elrondzie! Elrosie! — wołał rozpaczliwie Sindar, z nie mniejszą rozpaczą rozglądając się na wszystkie strony.
Poznali jednak synowie Fëanora, że wciąż wiele nadziei musiał mieć ten młodzieniec, skoro krok jego nie stracił jeszcze lekkości, a spojrzenie, mimo trwogi, niestrudzenie próbowało dosięgnąć celu.
— Dziecię to jeszcze, podobne świeżej gałązce. Jaśniejące niczym słońce w swej najlepszej porze... — rzekł cicho Maglor, łagodnie jak dawniej — lecz na krótko, bo do uszu jego dobiegł głos brata, a był on silniejszy niż wszystkie inne:
— Teraz.

Opowieści znad BelegaeruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz