Pieśni i przymierze

45 3 0
                                    

Dla Naamah.


Dzielny w boju był król Fingolfin i wieloma czynami wsławił się na Ardzie. Po dziś dzień śpiewają Eldarowie - ci, co są w stanie boleść opanować - o jego walce z Morgothem i usta ich drżą, gdy wznoszą okrzyki na cześć Ringila. Mniej jednak pieśni poświęcono innemu dziełu Fingolfina, bo też więcej się chwali na Ardzie czyny miecza od tego, co sama ręka poczynić potrafi. Atoli niczym jest wojna, na którą wyruszyć łatwo, a wszystkim jest pokój, do którego innych trudno zawezwać. Lecz warto na trudy się porywać i trud się opłacił Fingolfinowi, gdy bez Ringila w ręce zgromadził wokół siebie zwaśnione elfie szczepy i do nowej zgody między nimi się przyczynił.



Nad jeziorem Ivrin, gdzie każdy zostaje uleczony i gdzie wieczny śmiech w wodzie rozbrzmiewa, w dwadzieścia lat od narodzin słońca, wydał Fingolfin wspaniałą ucztę, którą nazwano Mereth Aderthad - Ucztą Pojednania. Tam to właśnie, pośród zieleni traw i błękitu rzeki Narog, pod złotym słońcem, śród wiosennego powietrza, przysięgli sobie wszyscy elfowie wieczną przyjaźń i połączyli się w sojuszu. Wspaniały był to czas, pełen wielkich spotkań, jednakże jedno spośród nich przyćmiło wszystkie inne. W tej godzinie bowiem, nad jeziorem Ivrin czystszym od łez szczęśliwych, pieśń jedna drugą napotkała, wielką tworząc muzykę.





Dzień pierwszy cały upłynąć miał na rozmowach, na wzajemnych wyjaśnieniach i chwilach pojednania; i nie mógł wówczas Maedhros stale być przy Maglorze, bo go zajęły sojusze, kuzynowie oraz elfowie Círdana, i Elfowie Zieloni z Ossiriandu także pragnęli z Maedhrosem mówić, a wkrótce dołączył też do nich Mablung z Doriathu. Maglor tak samo pragnął sojuszu, lecz wielką politykę od zawsze wolał zostawiać w rękach brata, gdyż w brata wierzył bardziej niż w samego siebie i w bracie większego wodza upatrywał. On bowiem, Maglor, syn Nerdanel, bardziej się czuł panem w muzyce niźli na własnych włościach; choć inaczej sądzili Szarzy Elfowie, gdy widzieli Maglora i jego posłuch wśród podwładnych i kiedy pamiętali o noldorskiej naturze, co częściej szorstka i władcza bywa niż oddana śpiewom i wszelkim bez materii rzeczom. Słyszał wcześniej dobrze, zanim na uczcie ich ujrzał, co o nim szeptali Sindarowie, atoli nie pokazywał tego po sobie, chociaż krew nieraz się w nim burzyła. Wciąż poważał Maglor prawo każdego do osądu, wtedy przynajmniej, gdy więcej w nim było syna Nerdanel niż syna Fëanora. Lecz krwi ojca Maglor wyprzeć się nie mógł i nigdy nie zdołał, toteż wielce musiał nad sobą panować, gdy gniew w nim wzbierał i gdy raz kolejny myślał o przysiędze.
Wkrótce, gdy się rozdzielili z Maedhrosem, Maglor znów posłyszał o sobie, tym razem jak dar jego umniejszają ci elfowie, których wraz z braćmi przezywał ciemnymi. I tak ich też nazwał w tej chwili - ciemnymi, w ciemności swojej niewidzącymi Maglorowego daru; acz potem, wiele szumów morza później, długo się zastanawiał nad własnymi słowami ten Noldor i długo nie mógł pojąć, dlaczego właściwie o ciemnocie z braćmi krzyczeli i dlaczego w ogóle ją ujrzeli, skoro nie w Moriquendich ona była, lecz w nich samych - siedmiu Fëanorowych synach (dopiero gdy Ulmo z mocą całą zadął w Ulumúri, Maglor wszystko do końca zrozumiał, a kiedy nad morze przybył raz Mandos, wtedy i żałować począł Maglor do końca).



„Czyście słyszeli głos Maglorowy?" - szepnął na uczcie jeden z Laiquendich. „Tak, bracie, gdy Maglor przez chwilę nucić coś próbował z trudem wyraźnym" - odpowiedzieli mu Sindarowie z lasów Beleriandu. - „Słyszeliśmy także, że w śpiewie głos ten jest niezrównany... Może dla Noldorów, mniej wszak zrodzonych wśród pieśni, lecz dla nas? Jakiż to głos niezrównany, skoro zaraz pragnie się go porównać z innymi? Jakiż to głos niezrównany, jeśli go głos Daerona od pierwszego dźwięku przyćmiewa?".
Tak mówili między sobą elfowie, a Maglor ich słuchał, z sercem zbolałym, za to duchem coraz bardziej w ogniu żywym. Nie dostrzegli go wówczas, a on sam nie wszedł między nich, ku ich szczęściu ogromnemu, bo oto głos matki dotknął jego duszy i zasłuchał się Maglor w pieśni matczynej, pieśni o radości i pokoju; i oddalił się od nich, nie chcąc dłużej słów raniących słyszeć.
Wkrótce jednak w ciszę się zmienił ten głos matki umiłowany (atoli nie więcej umiłowany od głosu Maedhrosa), albowiem słowa nieproszone głos jej odegnały. „Daeron". - Szepty złośliwe zburzyły spokój Maglora. „Daeron". - Powtarzały. Próbował je Maglor uciszyć własną pieśnią, lecz nie zdołał dobyć głosu, one zaś jeszcze bardziej natrętne się stały i głośno syczały wprost do serca i duszy: „Daeron", „Daeron".
„Daeron". - W myślach Maglor powtarzał i wiele razy przekląć zdążył imię drugiego minstrela. - „Kimże jest ten Daeron, o którym nigdy nie słyszałem i gdzie się do tej pory ukrywa?". A choć zwykle, dawniej na pewno, poważał cudze osądy, w tejże chwili nie dawał na nie prawa; bo się odezwała noldorska duma i duma Maglora, co pieśń tak ukochał, że w pieśni pragnął być jedyny, także ze snu się zbudziła. Chwilę zaledwie krew jedna z drugą się w nim ścierały, chwilę tylko krótką na powrót był rozdarty i znów rozdartą miał duszę. Walczył z tym gniewem Maglor i w końcu z nim wygrał, lecz na próżno, albowiem miejsce gniewu prędko żal zajął, żal oraz ból - dla wielu nieodgadnione.
Żal bezbrzeżny prowadził syna Fëanora drogą, której do końca sam nie obrał; bez celu i bez pragnienia kroczył Maglor przez zielone kobierce, aż w końcu do kresu ich dotarł i przystanął na brzegu obok drzew wysokich, tuż przed obliczem jeziora Ivrin. Zrazu zdało mu się ono chłodne, choć w słońcu gorącym się skrzyło. Myśl w pewnej chwili dotknęła elfa, że nie ma czego w tym miejscu szukać, jednak hröa nie usłuchało tego, co fëa szeptała, toteż Maglor pozostał i długo jeszcze wpatrywał się w Ivrin.

Opowieści znad BelegaeruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz