Puszcza i Jezioro

52 3 1
                                    

Dla Wielogrodzianki.


Całkiem dawno temu, dawniej niż w czasie pamiętnej wyprawy Bilba, nad jednym z brzegów Leśnej Rzeki (tam, gdzie kończy się las, a z dala widać Samotną Górę), w promieniach słońca po raz pierwszy spotkali się leśni elfowie z ludem zamieszkałym w Mieście Na Jeziorze. Elfowie bacznie obserwowali ludzi od samej chwili, gdy ci się osiedlili w pobliżu ich lasu, długo też przyglądał się ludziom król elfów, sprawdzając, jakie nimi kierują zamiary. A zamiary owi ludzie mieli dobre, bo dobro gościło w ich sercach, dla siebie pragnęli jedynie spokoju i dostatku (tego samego życząc innym), zajęci byli własnymi sprawami i swoim jeziorem, które rzadko opuszczali, chyba że im czegoś brakło - wtedy wsiadali do łodzi albo wielkich statków i ruszali do Dale, a gdy jakimś cudem czegoś tam nie dostali, odwiedzali ziemie pozostałych sąsiadów, by na nich znaleźć, co trzeba. W elfim królestwie szukali tego, czego elfowie mają w bród i na czym się lepiej od ludzi i innych istot wyznają: ziół i sporządzanych z nich lekarstw. Ale tylko zrywali znajome rośliny, ukradkiem (przynajmniej tak myśleli), i sami się leczyli, żałując, że brak im śmiałości, by prosić elfów o naukę. W układy z krasnoludami ludzie z Esgaroth weszli chętnie, elfów zaś, a w szczególności ich króla, nieco się obawiali, poza tym (a właściwie przede wszystkim) same opowieści o elfach i potędze ich władcy były tak wspaniałe, że przy tej wspaniałości ludzie czuli się mali i obcy i wątpili, by wydukali choć słowo, gdyby przyszło im spotkać niezwykłych sąsiadów. Z innych zaś opowiadań pamiętali, że ojciec obecnego króla nie był skory do bratania się z ludźmi i kimkolwiek w okolicy, myśleli więc, że niechęć ta przeszła z ojca na syna.
Nie znali wówczas mądrości i przenikliwości króla. Nie wiedzieli, że ten poznał ich lęki, nie przypuszczali nawet, że wzrok elfów sięga aż tak daleko, toteż wielkie było ich zdumienie, kiedy pewnego dnia ujrzeli przy głównym moście obcą łódź, prostą, z dębowego drewna, lecz tak pięknie wyrzeźbioną, że im się wydała wspanialsza od ich wielkich statków, których pokłady pełne bywały złota, gdy wracali z Dale po udanym dniu targowym. Jeszcze bardziej się zdziwili, gdy ujrzeli, kto tą łodzią do nich przypłynął. Król elfów we własnej osobie!
I było tak, jak się ludzie spodziewali - żaden z mieszkańców miasta nie wydukał ani słowa, nikt też w całym tym zbiorowym zdumieniu i onieśmieleniu nie wystąpił naprzód, nie uśmiechnął się przyjaźnie, o pomyśleniu, by zaproponować gościnę nie wspominając. Nawet władca miasta milczał z wrażenia i stał nieruchomo jak jeden ze słupów soli, które elfowie nabywali zimą od krasnoludów i wystawiali w lesie zwierzętom. A kiedy król elfów, ten potężny, dumny król ze znanych im opowieści, łagodnie się uśmiechnął i pozdrowił ludzi elfim zwyczajem, wówczas ich zdumienie sięgnęło zenitu i tylko nieliczni zebrali się na odwagę, szepcząc i mrucząc między sobą z podziwem.
„Suilaid!" - odezwał się przyjaźnie elf i zwinnie zeskoczył z łodzi na brzeg. „Jak to pięknie brzmi!" - mruknął ktoś z tłumu. „Tak" - zgodził się drugi, a trzeci (zapewne któryś z przodków Barda Łucznika) dodał: „Pięknie mówi, pięknie wygląda i piękną łodzią do nas przypłynął, oby równie piękne miał zamiary". „Różne niebezpieczeństwa czyhają na świecie, lecz mnie nie musicie się obawiać" - odpowiedział elf, a tamten prędko poczerwieniał zaskoczony, że król go usłyszał i że się do niego zwrócił, w dodatku we wspólnym języku (co wszyscy uznali za uprzejmy gest). Mężczyzna zerknął w stronę elfiego władcy, starając się nie spojrzeć mu prosto w oczy. „Jaa, ja nie chciałem, panie...cię urazić". „Ja zaś nie pragnąłem cię zawstydzić" - odparł król. „A czego chciałeś, panie? Czego... czego chcesz od nas?" - ośmieliła się jedna z kobiet, dostrzegłszy wesołość w oczach elfa. Cały tłum wnet zastygł w ciszy i oczekiwaniu. „Przyjaźni". Tak odpowiedział ludziom król elfów, a chociaż ci długo nie mogli uwierzyć w te słowa i z początku oferowali wyłącznie sojusz, to ostatecznie stało się zgodnie z życzeniem króla i przyjaźń połączyła lud Esgaroth z ludem Mrocznej Puszczy.
Nie była niczym nowym na świecie taka przyjaźń między ludźmi a elfami, ale dopiero przy elfach z Mrocznej Puszczy ludzie przestali czuć się obco. Nie są bowiem elfowie leśni i ich król Thranduil tak odlegli i chłodni jak ich krewniacy ze starodawnych pieśni czy nawet ci, którzy wciąż żyją w Śródziemiu, mniej zaprzątają sobie głowy tym, co ich różni od ludzi (nie obawiają się żyć obok nich i nie zamykają przed nimi serca), a już w ogóle nie dają tamtym odczuć, że oni, elfowie, w czymkolwiek są lepsi tylko dlatego, że są elfami, nikt też w Mrocznej Puszczy tak nie myśli. Ludzie wszystko to widzieli w jasnych, pogodnych spojrzeniach i widzieli w nich też przyjaźń - nawet wtedy, gdy stawały się chmurne i mniej łagodne niż zwykle. Rzadko kiedy elfowie gniewali się na ludzi i ludzie na elfów, a jeśli już wybuchały spory, to prędzej czy później zażegnywano je w imię przyjaźni, która z czasem stawała się coraz większa.

Opowieści znad BelegaeruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz