Strażnicy

32 3 0
                                    


- Gamlingu! Pójdź tu prędko! - Erkenbrand zakrzyknął z całych sił. - Gondor wybił nam wszystkie konie, powalił też jednego z gońców. Jeszcze chwila, a i do wież się dobierze. Prędko, musimy chronić króla!
- I naszą królową! - dodał żarliwie Éothain, przyłożywszy dłoń do serca.
- I naszą królową! - zawtórował chór męskich głosów, który chwilę potem przerodził się w gromkie śmiechy.
„A zatem tak bawi się lud Eorla, gdy mu ku temu los ześle sposobność". - Faramir oparł się wygodniej o zdobiony runami filar, nie spuszczając przy tym wzroku z tłumu. Stepowa zieleń mieszała się w tańcu z brązem i innymi kolorami ziemi, błyszcząc z daleka radością. - „Oromë nareszcie im sprzyja!".

Poprzedniego dnia przybył z wizytą do Meduseld wraz z wujem Imrahilem, kuzynostwem i druhami z Białej Kompanii, wszystkim bowiem zależało na zacieśnianiu więzi z dzielnymi jeźdźcami Północy, którzy nie tak dawno w pieśni przynieśli ze sobą świt i ofiarowali im nadzieję. Sam Faramir zaś pragnął jak najczęściej widywać ukochaną i jej brata, najbliższe jego sercu istoty, a także poznać bliżej każdego Rohirrima z osobna, od marszałka Elfhelma po najprostszego człeka, o ile można tak zacnych ludzi nazwać prostymi. Pragnął też nawiązać więź z ich dzielnymi końmi i z każdym stworzeniem stąpającym po ziemiach Rohanu. W tej krainie wszyscy bowiem zdawali się należeć do jednej rodziny - a on tę właśnie rodzinę wkrótce przyjmie jako własną.
Stał więc teraz po boku wielkiej sali, gdzie półmrok nie dał się jeszcze odegnać słonecznym promieniom, i wnikliwie obserwował tych, do których miał należeć. „Nie czas i nie miejsce, by na powrót być kapitanem" - myślał. - „Kto mnie zobaczy, temu zapewne wydam się łowcą czyhającym na ofiarę, zresztą nie zdziwiłbym mu się wcale; lecz cóż poradzić, gdy oczy łakną widoku, a serce tylko to łaknienie podsyca! Może...".
- Panowie! - Myśli Faramira zburzyło nadejście Éowyn.
Jego Biała Pani stanęła naprzeciw drewnianej ławy, misternie rzeźbionej i zdobionej rodowymi ornamentami, których pełno było wokół; zdobiły ściany, kamienne podłogi, wrota, proporce i gobeliny, każde naczynie i każda inna rzecz były nimi zaznaczone. Drobne kwiaty simbelmynë, wszechobecne końskie łby, splecione serca...
„Słońce" - pomyślał Faramir. - „To z nim od zawsze wiążą wszelkie nadzieje, jego promieni wypatrują o świcie i w jego blasku toczy się ich życie. Ten blask rozpieszcza ich, jak nikogo innego. Mają go w oczach, w uśmiechach, we włosach. Mają i w sercach, nawet wtedy, gdy mrok czyha na rozum. Pełne jest słońca drogie Edoras i błogosławiony jest przez nie Dom O Złotych Dachach. Słońce! Wielce je muszą kochać...".
- Panowie moi. - Éowyn, która słońcem była dla swego ludu, zasiadła przy ławie, zajmując miejsce obok Elfhelma. - Czy znuży was kiedyś dworowanie ze mnie?
- Zaraz tam, dworowanie! - skrzywił się Elfhelm, mrugnąwszy ukradkiem w stronę pozostałych mężczyzn.
- A czyż nie dworujecie sobie z biednego Dernhelma? Albo i ze mnie - kobiety, porównując do pionka?
Oblicze marszałka Elfhelma zasnuł smutek.
- Éowyn, Éowyn! Nie karz nas za głupią grę i jeszcze głupsze żarty! Dumą bowiem napawa twój czyn. I nie byle pionkiem jesteś dla nas, a królową...
- ...nawet jeśli twój brat broniłby ci takiego tytułu - wtrącił Éothain.
- Ach, Éothainie, ty i ta twoja gorąca głowa! - Erkenbrand zganił młodego jeźdźca, nie po raz pierwszy zresztą w życiu. - Poza tym, dlaczegóż miałby bronić? Oficjalnie Éowyn pełni ważną rolę w naszym kraju, nieoficjalnie zaś od dawna kręci nami i Éomerem, jak chce. Nie zaprzeczajcie prawdzie, nawet nie próbujcie! - zaśmiał się.
Éowyn uważnie przysłuchiwała się rozmowie, patrząc zamglonym wzrokiem na jeźdźców. Mocno ściskała jedną dłoń w drugiej, co nie umknęło uwadze Elfhelma.
- Wiesz przecież dobrze...
- Tak. Wiem. - Spojrzała na niego, a wtedy wrócił mu spokój, bo to nie smutek gościł w jej oczach.
Łagodny uśmiech rozjaśnił jej twarz, ale nie powiedziała już nic więcej. Gdy dźwięki skrzypiec, fletów i harf rozpoczęły swoje królowanie w sali, wtuliła się w ramię Elfhelma i przymknęła oczy. „Mężowie jej życia. Tak ich zwykła nazywać z dala od ich uszu". - Faramir wodził wzrokiem od jednego do drugiego Rohirrima. Potężny, ale miłego serca Erkenbrand, przywodzący na myśl legendarnego Helma. Wszyscy, włącznie z królem, cenili jego poparte doświadczonym życiem porady. Drugi z marszałków, Elfhelm, który wyróżniał się spośród jeźdźców ciemniejszymi nieco, choć nadal złocistymi włosami. „Paskudna maruda, lecz bez wątpliwości kochana i wielce pomocna" - takie zdanie mieli o nim Éowyn i Merry. Faramir tylko przyznawał im rację. Éothain. O nim można było rzec wiele, lecz jednego miana każdy z pewnością by mu poskąpił: cicha mysz. „Wystarczy czasem spojrzeć na wpół wzburzoną, na wpół zaś bezradnie rozbawioną twarz Éomera, by mieć szczątkowe pojęcie na temat Éothaina. Ale to dobry rycerz, taki z najwierniejszych; a choć niemożliwy, to przy tym wciąż miły" - myślał Faramir, sercem podziwiając pozostałych jeźdźców.

Opowieści znad BelegaeruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz