Dla Almy92, Tiny Latawiec, Aune i Andromedy Mirtle.
Kolejny dzień zbudził się do życia - piąty od pogrzebu króla Théodena, jak teraz liczono w Rohanie. Niebo radowało oczy łagodnym, nieco bladym błękitem, którego nie zakłócały żadne obłoki, a nieśmiałe jeszcze słońce migotało raz po raz, jak gdyby chciało wykrzesać z siebie więcej siły; lecz póki co było zbyt słabe i musiało walczyć z chłodnym powiewem wiatru o swoje miejsce na ziemi.
Faramir stał na dziedzińcu złotego Meduseld i przyglądał się tej walce, sam zresztą odczuwał ją na sobie. Powietrze w Rohanie potrafiło być zbyt srogie dla Gondorianina - choć przyjemnie rześkie, niewidocznymi mroźnymi dłońmi przenikało zielony materiał cienkiego płaszcza, chwilę potem zaś dostawało się do płuc, mocno je przy tym ściskając. Dlatego Faramir, mimo że był zaprawiony w boju i nawykły do różnych trudności, całkiem opowiedział się za słońcem, w duchu prosząc je gorliwie o prędkie zwycięstwo.
Dziedziniec spowijała cisza. Poza namiestnikiem Gondoru żadna inna dusza nie zapragnęła przechadzki o wczesnym poranku albo też nie miała na to dość czasu - tak jak Imrahil, który wraz z siostrzeńcem pozostawał w Edoras, by służyć pociechą drogim sojusznikom. W tym momencie wuj z pewnością dotrzymywał towarzystwa Éomerowi, poświęcał mu wszak długie chwile, odkąd Théoden odszedł do Eorla; a przecież i dawniej książę Dol Amroth dbał o pomyślność tego młodzieńca. Faramir pamiętał dobrze troskę, jaką sam został obdarzony po śmierci matki, Finduilas, cieszył się zatem wielce, że i na Éomera spadła ta Imrahilowa opieka.
Śmielsze niż przedtem promyki słońca zaczęły igrać z wodą w pobliskiej fontannie i przez chwilę zdawać się mogło, że po wielkim kamiennym posągu konia wcale nie woda spływa, a najszczersze złoto. Kiedy Faramir pomyślał o tym złocie, kiedy tak patrzył na czystą jak kryształ wodę, na odbijające się w niej dumne spojrzenie rumaka, wnet dosięgnął go obraz ukochanej Éowyn. Tęsknił za jej widokiem od samej chwili, gdy się rozłączyli poprzedniego dnia, tuż po wieczornej uczcie bogatej w pieśni, legendy i ciepło palenisk, a nade wszystko ciepło bijące od samych postaci Jeźdźców. Syn Denethora do dziś uśmiechał się na samo wspomnienie uczucia, jakiego doznał, kiedy przeświadczenie, że jest Rohan krajem surowym i zamkniętym, zderzyło się z zaznaniem najszczerszej serdeczności i ciepła - godnego samego słońca. Taka też była jego księżniczka: niczym żywe odzwierciedlenie tej niezwykłej krainy. „Śpi jeszcze zapewne" - pomyślał Faramir. - „Śni o swym wuju w jego nowym królestwie". Z tą myślą postąpił ku szerokim kamiennym schodom. Przyjdzie jeszcze czas na wspólne wędrowanie pod spojrzeniem słońca! Tymczasem musi się zadowolić samotnym spacerem, czując na plecach i zewsząd krzywe spojrzenie wiatru Północy.
Nie uszedł jednak daleko, nie w morze stepu, jak sobie zamierzył. Ledwie bowiem pokonał ciąg stopni i wkroczył na ścieżkę prowadzącą ku ciemnym wierzejom, gdy oto zatrzymało go nagłe przeczucie. Głupcze, Éowyn budzi się wraz ze świtem, tak podpowiadało serce. Nim zdążył rozsądzić sprzeczne głosy serca i nadziei, nogi same go poniosły. A gdy wyszedł poza obronne mury, nawet nie spojrzał na kuszące szelestem trawiaste morza; wzrok jego objął krętą drogę, która prowadziła w dół zbocza, tam, gdzie biel skrzyła się wśród zieleni, tam, gdzie były kurhany.
Trawa, otulająca królewskie grobowce niczym szmaragdowy płaszcz, kołysała się lekko i szeleściła tknięta przez wiatr, aczkolwiek wydawało się, że wcale nie głosem tego wiatru przemawia, lecz własnym, jakby dobytym z głębi źdźbeł. Gdy tak pochylała się ku kurhanom, jak gdyby szeptała kojące opowieści śpiącym pod nią władcom, pomyślał Faramir, że znów jakiś dziwny - chociaż piękny - sen musiał go objąć mocnymi ramionami, skoro zmarli stają przed oczyma, a ziemia nuci słodkie pieśni.
Przechodząc traktem obok pierwszego rzędu kurhanów, zadrżał nieznacznie, bardziej duszą niż ciałem, bo po raz kolejny dosięgnęło go poczucie zarazem ciepła, jak i chłodu, które tylko się wzmogło, gdy spojrzał wokół mogił. Ciemność zieleni podkreślała powagę tego miejsca, przywodziła na myśl hardość Jeźdźców, nieskruszoną nadzieję uwięzioną pod ciężarem ziemi. Jednakże mając za towarzyszy drobne, radosne w swej słonecznej bieli kwiaty simbelmynë, w których zamknęła się pamięć, nie mogła być ta zieleń do końca ponurą i zimną.
Im dalej szedł, tym bardziej zwalniał kroku, nogi bowiem stały się dziwnie ciężkie i nieposłuszne, jakby powstrzymywane czarami, o które podejrzewał to miejsce; aż w końcu przystanął, wciąż ze spojrzeniem zwróconym ku mogiłom pierwszych królów. Nie czary jednak powstrzymywały go przed pójściem dalej i to nie one zakrywały przed nim drugą stronę ścieżki, lecz pewien lęk czy też może onieśmielenie - sam Faramir nie potrafił do końca nazwać tego uczucia. Nie była to zwykła trwoga, taka, jaką się czuje w starciu z wrogiem czy czymś nieznanym, ani taka, jaką się ma w sobie na samo wspomnienie o śmierci. Nie odczuwało też wstydu serce Faramira na myśl, że oto stoi on, skromny mąż Gondoru, pośród zmarłych Rohanu, o których mówią legendy. Więziło go za to poczucie, że wkrótce nie przyjdzie, a wtargnie do uświęconego królestwa i że pierwszym krokiem zburzy spokój wielkiego króla.
Nie mógł jednak zawrócić, nie teraz, kiedy złoto spadało z nieba wprost na drogę, zachęcając ciepłem, blaskiem zaś dodając otuchy. Uśmiechnął się lekko, w duchu wdzięczny słońcu za tę rozwagę - bo też rację miało słońce: nieraz potrzebnym jest intruz, jeśli z dobrem w sercu przychodzi. Spojrzał wtedy Faramir na drugą stronę traktu. Serce dobrze mu mówiło! Tam oto, w niewielkiej oddali, nad ostatnim kurhanem, stała Éowyn milcząca i niewzruszona niczym tamten posąg, po którym spływała woda pełna złota. Słońce wtuliło się w jasne włosy księżniczki, ogrzało jej blade oblicze, białą suknię zaś pokryło blaskiem. Faramir naraz poczuł się tak, jakby był ponurą zielenią traw, ona natomiast radosną bielą kwiatów - nawet jeśli teraz milczała, zapatrzona w mogiłę swego wuja.
CZYTASZ
Opowieści znad Belegaeru
FanfictionZbiór tolkienowskich fanfików, który będzie się rozrastał (jeśli wena da :)). Miniaturki, wiersze, pieśni... Mocno osadzone w kanonie i konwencji. Twórczynią okładki jest przemiła Nefertiti z forum Mirriel. Jeszcze raz bardzo dziękuję za ten prezent...