Dla Aune i XiX2.
Tego popołudnia niebo było, wedle ludzkiego języka, wyjątkowo piękne. Lecz ten bohater nie dzielił z ludźmi zachwytu; bo chociaż tak jak oni widywał je takim nieczęsto, to jednak przy każdym widoku widział podobny obraz: znajome barwy, błyski... „To wszystko stale powraca i zawsze tym będzie. Nie zmienią się barwy naszego przestworza, jedynie ich odcienie mogą ulegać zmianom. Spójrz na słońce, nie bój się! Na jego ogniste promienie. I popatrz na lekkie, białe jak owce obłoki. Zapamiętaj to wszystko i jutro także się temu przyjrzyj, a odkryjesz, że to wciąż promienie tego samego słońca; tylko ich blask i ciepło wydadzą ci się różne. Chmury wcale nie są inne, zmienia się ich kształt, lecz one nadal pozostają dla nas chmurami". - Tak to rzekł kiedyś wielki przodek i on się z nim zgadzał. Niewiele się zmieniało, nie tylko na niebie, ale i na lądzie. Czując to doskonale, pomyślał o ludziach i przezwał ich w duchu dziwnymi istotami.
Wrócił myślami do nieba, które miał teraz w zasięgu wzroku. Na górze wciąż było błękitnie spokojne, choć przypływać zaczęły pierwsze fale granatu, dolne pasmo skrzyło się złociście, jakby całe słońce na nie się rozlało, na środku połaci zaś przeplatały się ze sobą bladoróżowe i fioletowe wstęgi, żółte i pomarańczowe plamy, srebrno-złote błyski i coraz bardziej wąskie mleczne obłoki.
- Zupełnie jak morze na nieboskłonie - westchnął, chłonąc widok spojrzeniem.
Mimo wszystko, mimo prychania na ludzkie słowa, był to obraz drogi jego sercu, jeden z ulubionych. Niedostrzeganie w nim wyjątkowości nie przekreślało wszak jego piękna. A ono coraz bardziej uwodziło oczy, drażniło ducha, pobudzało zmysły.Poczuł w ciele znajomy dreszcz. Zapragnął poderwać się z ziemi, ale kiedy tego spróbował, dreszcz szybko zamienił się w ból odbierający dech. Upadł ciężko na trawiaste posłanie, dysząc z wysiłku. Przez długi czas leżał tam, obolały i bezsilny; aż nastała cisza. W końcu uspokoił oddech i zebrał myśli. Chciał jeszcze znaleźć dość sił, by dźwignąć sztywniejące ciało, lecz na próżno. Zdołał jedynie przechylić lekko głowę, którą i tak prędko oparł o wystający tuż przy nim wysoki kamień. Z tej pozycji widział dobrze leśne granice i cudze domostwa: Rhosgobel Radagasta, elfie siedziby, domy ludzi; teraz były jednak zbyt daleko, nawet jak dla niego.
- Przeklęci niech będą orkowie! - syknął głosem przepełnionym bólem.
Z gardła wydobyła się mieszanina dźwięków: głębokich i długich, zrazu podobnych do kociego pomruku, potem jednak mocniejszych i całkiem od niego innych; i krótkich, żałośliwych, urywanych, co podobne były do świstu wiatru.
- I niechaj im... - Mgła zakryła mu oczy, a serce zwolniło tempa.
Nie dokończył groźby. Nie zauważył postaci w szarym płaszczu. Zdążył jedynie poczuć, że ogarnia go ciemność i że duch próbuje wyrwać się z ciała w poszukiwaniu dalekiego światła.***
Tam idź, tam idź,
gdzie liść upadnie, gdzie bór zaszumi,
gdzie wiatr ci powie, słońce wskaże,
a droga stopy twe poniesie.
Tam idź, tam idź,
gdzie blask jest wieczny, gdzie widać dal,
gdzie wzrok nie sięga, gdzie czyha mrok,
gdy myśl ci każe i gdy serce rwie się.
Tam idź, tam idź,
gdzie czysty głos Manwego zabrzmi,
gdzie Vardy jasna moc cię wesprze,
gdzie oni zmilkną, lecz ty będziesz.
Tam idź...Tam idź, tam idź,
gdzie wszystkie...
„Hmm...".
- Piękny dzień - rzekł Gandalf Szary, wodząc spojrzeniem po bezwładnym ciele leżącym na ziemi; z ciemnobrązowej szaty tamtego biedaczyska spływała krew. - Choć z całą pewnością wolałbym nazwać go dobrym.
Czarodziej wrócił na chwilę myślami do urokliwego poranka, pełnego radosnych ptasich treli i słodkiego zapachu kwiatów. Przywołał obraz delikatnych różowych chmur, którymi usłane było, zaspane jeszcze, niebo. Znów ujrzał kołysaną rześkim wiatrem trawę, poczuł zapach ziemi zroszonej kroplami rosy. Wszystko było wtedy wielką zachętą, nie opierał się więc zbyt długo - wziął jedynie szary wysłużony płaszcz i nie mniej wysłużoną drewnianą laskę. To, co z początku planował jako spacer, wkrótce zmieniło się w daleką wędrówkę (za cel obrał północne ziemie). Chodził nieśpiesznie, odwiedzając ulubione zakątki i spotykając zaprzyjaźnione dusze. Czasem tylko, gdy odczuwał w ciele zmęczenie, na krótko przystawał i odpoczywał, uważnie przy tym obserwując okolice. Czuł, że zło wciąż jest daleko, przynajmniej na tyle, by inni nadal mogli czuć się bezpiecznie. Wiedział jednak, że nie potrwa to długo; a dla niego, opiekuna Śródziemia, była to wiedza straszliwa i bolesna. Ale ten dzień, tak mile spokojny i pogodny, nie wart był posępnych myśli, toteż Gandalf prędko je od siebie odsunął, choć nie stracił na czujności. Szedł dalej, za towarzysza mając coraz to chłodniejszy powiew wiatru. Niebo powoli zmieniało barwy, obłoki kształty, słońce zaś dojrzewało, gdy on wędrował po górach, podśpiewując lub mrucząc coś pod nosem.
Jeszcze niedawno szedł w zamyśleniu, nucąc, dopóki jego wzrok nie padł na stopy najwyższych gór. Tam, na porośniętej trawą ziemi, dostrzegł ciemny punkt. Nie zwróciłby na niego uwagi, gdyby nie słońce - to bowiem złocistymi ramionami obejmowało ową ciemną plamkę, a ich blask wskazywał ją Gandalfowi. Czarodziej, zaintrygowany, raźno począł śpieszyć w tamtym kierunku, umilając sobie drogę śpiewaniem.
CZYTASZ
Opowieści znad Belegaeru
FanfictionZbiór tolkienowskich fanfików, który będzie się rozrastał (jeśli wena da :)). Miniaturki, wiersze, pieśni... Mocno osadzone w kanonie i konwencji. Twórczynią okładki jest przemiła Nefertiti z forum Mirriel. Jeszcze raz bardzo dziękuję za ten prezent...