Rozdział 3

661 50 22
                                    

Obudziłem się koło dziewiątej. Nie nastawiałem budzika, ponieważ:

a) Mogłem wstać o której chcę.

b) Poszedłem spać bardzo późno, bo długo nie mogłem zasnąć.

Nie fatygowałem się, żeby pójść zjeść śniadanie. Nie chciałem spotkać tam przypadkiem Louisa, który jadłby właśnie swoje ulubione grzanki i jajecznicę, popijając to wszystko mlekiem. Prawie nigdy nie zamawiałem posiłku do pokoju (chyba, że butelkę wina, ale to inna sprawa), ale tym razem nie miałm wyboru. Zadzwonilem do kuchni i poprosiłem o specjał dzisiejszego dnia. Nie miałem ochoty nawet myśleć co bym zjadł, dlatego postanowiłem zdać się na kucharza. Na jedzenie musiałem poczekać minimum trzydzieści minut, więc spokojnie zdążyłem wziąć szybki prysznic i umyć włosy, które swoją drogą powinienem lekko ściąć.

Miałem już wychodzić spod prysznica, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

- Śniadanie! – usłyszałem wołanie.

Cholera. Nie zastanawiałem się długo, wytarłem się szybko ręcznikiem i obwiązałem go mocno wokół pasa. Idąc do drzwi, zakładałem jeszcze jeden na moje włosy, tworząc śmieszny turban. No nic, może się nie wystraszy.

- Proszę – uśmiechnąłem się lekko widząc zarumienioną panią kelner. - Przepraszam, że tak w samym ręczniku, ale właśnie brałem prysznic.

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, wjechała wózkiem do pokoju i szybkim krokiem wyszła, życząc mi smacznego.

- Dziękuję – odpowiedziałem w sumie sam do siebie, bo jej już nie było.

Przepiękny zapach rozniósł się po całym hotelowym pokoju. Jeszcze nie wiedziałem co to, ale pachniało obłędnie, więc musiało dobrze smakować. A przynajmniej tak sądziłem.

I nie myliłem się. Było przepyszne.

Po śniadaniu, postanowiłem się w końcu ubrać. Zdecydowałem założyć dzisiaj zwykłe, czarne spodenki, takie lekko przed kolano i błękitną, mgięłkową koszulę, przez którą przebijały wszystkie tatuaże. Wsunąłem jeszcze na nogi białe vansy, które wybrał dla mnie Louis. Chwilę się wahałem, ale pasowały do mojego outfitu, więc musiały zostać. Włosy oczywiście wysuszyłem i zostawiłem rozpuszczone.

Była godzina dziesiąta trzydzieści pięć, gdy dostałem wiadomość.

Niall: Zaraz mam lot, przyjdź do holu się pożegnać. Liam też niedługo wylatuje.



No tak, dzisiaj jest ten dzień, w którym trzeba było się pożegnać z osobami, z którymi spędziło się ostatnie pięć lat życia. Nie miałem pojęcia, kiedy znowu się spotkamy. Zrobiło mi się smutno. Ale Niall miał rację, Li i on mieli loty zaraz po sobie. Nie powinniśmy przeciągać rozstania, bo to nie miało sensu.

Wziąłem tylko kartę do pokoju i wyszedłem.

Zdziwiłem się, gdy nie zobaczyłem w holu Louisa, a jedynie resztę chłopaków z bagażami i ochroniarzami, którzy rozmawiali o czymś zawzięcie między sobą. Wydawało mi się to dziwne.

Niall z Liamem byli w trakcie przytulania się i szeptania sobie czegoś do ucha. Być może zapewnień, że wszystko będzie dobrze, a oni niedługo się spotkają. Zatrzymałem się, dając im jeszcze chwilę. Mimowolnie, zacząłem dokładnie się im przyglądać. Moi przyjaciele jak zwykle wyglądali świetnie. Niall był ubrany w czarne rurki i conversy, a do tego założył żółtą koszulę we wzory, Liam natomiast założył swoje ulubione, granatowe spodenki i białą koszulkę, uwydatniającą jego mięśnie. Z daleka widziałem ich smutny wyraz twarzy, pomieszany ze szczęściem. Mnie samemu oczy się zaszkliły, gdy zobaczyłem ich patrzących na mnie. Blondyn rozłożył ręce, a ja nie zamierzałem czekać ani chwili dłużej. Zbiegłem ze schodów i mocno się do niego przytuliłem. Zajęło nam to chwilkę, ale gdy tylko go puściłem, Liam bez chwili wahania zajął jego miejsce. Niall po chwili ponownie do nas dołączył. Staliśmy, tuląc się we trójkę i zapewniając jak bardzo się kochamy. Kazałem im na siebie uważać, dzwonić i pisać gdziekolwiek będą, nawet jeżeli będzie u mnie późno w nocy lub gdy słońce będzie dopiero wstawać. Chłopaki odpowiedzieli mi dokładnie tym samym.

Your place is by my side // LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz