Rozdział 21

468 37 10
                                    

Na święta wracałem do Holmes Chapel. Ostatniego wieczoru zastanawiałem się czy nie zapytać Louisa o spędzenie tego czasu z nim i resztą jego rodzinny. Jednak nie chciałem się narzucać i nadużywać gościnności, ponieważ i tak ostatnio przebywam tylko u nich w domu. Problem tak naprawdę rozwiązał się sam. Gdy leżeliśmy późnym wieczorem w łóżku, Lou oznajmił mi, że chciałby spędzić pierwsze święta bez mamy z rodziną, chcąc poświęcić im całą swoją uwagę. Oczywiście zaraz później zaczął mnie przepraszać i tłumaczyć się ze swojej decyzji, ale nie było to konieczne. Rozumiałem go i byłbym idiotą, gdybym miał do niego jakiekolwiek pretensje.  

Około dwudziestej, dwudziestego drugiego grudnia, miał podjechać pod dom Tomlinsonów mój kierowca, aby zabrać mnie do rodzinnej miejscowości. Mimo że było dopiero południe, zacząłem pakować swoje rzeczy, żeby później nie marnować na to czasu. Louis w tym czasie postanowił pomóc babci ugotować obiad. Pomocy pewnie nie było w tym żadnej, ale przyjęła go z otwartymi rękoma, zarzekając się, że uwielbia jak jej mały Boobear, spędza z nią czas w kuchni. Był jej ulubieńcem, jednak starsza kobieta nigdy się do tego nie przyzna, żeby reszcie wnuczków nie było przykro. Nie mówię, ale gdyby się tak przypatrzeć, to gołym okiem to widać. Louis nie raz opowiadał, że gdy przyjeżdża w odwiedziny do domu, babcia wita go kubkiem gorącego kakao i talerzem pełnym domowych, maślanych ciasteczek, które uwielbia. Jego sypialnia jest zawsze idealnie wysprzątana, świeża pościel zawsze znajduje się na łóżku, a w dniu jego przyjazdu, babcia Lucy kładzie mu wcześniej przygotowaną piżamę na grzejniku, żeby od razu po wykąpaniu mógł nałożyć na siebie ciepłą odzież. Gdyby się tak zastanowić, powinienem wziąć u niej lekcje „rozpieszczania i opiekowania się Louisem tak jak należy", jak mi to kiedyś zasugerował. 

Już na piętrze czuć było zapach domowego obiadu. Zszedłem i udałem się prosto do kuchni, gdzie zobaczyłem Louisa siedzącego przy kuchennym blacie, przygotowującego talerze i sztućce. Pokiwałem rozbawiony głową, wyobrażając sobie, że musiał na tyle przeszkadzać, że jedynym zadaniem, jakie mógł wykonać, było wycieranie porcelany.

- A ty co się śmiejesz? - zapytał, z naburmuszoną miną Louis.

- Lepiej mieć zmarszczki od śmiania niż od starości Boo – odpowiedziała za mnie pani Lucy, nie podnosząc ani na chwilę swojego wzroku znad garnków.

- Właśnie, Boo. - Wysłałem mu buziaczka, na którego przewrócił tylko oczami. - Pomóc pani w czymś?

- Dziękuje skarbie, ale wszystko jest już gotowe - oznajmiła, po czym wyłączyła gaz, odwracając się do Louisa. – A ty kochanie, rusz swoje szanowne cztery literki i zawołaj resztę na obiad, bo widzę, że w łyżce to spokojnie mogłabym się wymalować, tak lśni. - Z uśmiechem na ustach złożyła buziaka w jego włosy i odwróciła się by odłożyć fartuszek na miejsce.

Mimowolnie zacząłem śmiać się pod nosem, do momentu aż Louis nie wbił mi palca w żebra, ciągnąc mnie za rękę po schodach.

~*~

Odkąd wziąłem Doris na ręce, zaprowadzając ją na obiad, a było to koło godziny szesnastej, tak skończyłem dotrzymując jej towarzystwa aż do kąpieli. Lou nie był zbytnio zadowolony, ponieważ chciał spędzić ostatnie chwile sam na sam ze mną, jednak nie chciał też robić przykrości młodszej siostrze, u której łzy pojawiły się w oczach, gdy tylko powiedział jej, że nie mogę posiedzieć z nią w łazience. Kategorycznie zabroniła też, żeby siedział tam z nami, więc zmuszony był wrócić do swojego pokoju i tam na mnie poczekać. Rzucaliśmy się żółtymi kaczuszkami, robiliśmy wąsy z piany, a nawet dmuchaliśmy ją z rąk wprost na siebie. Doris śmiała się praktycznie cały czas, już mnie nawet bolały policzki od ciągłego uśmiechania się. 

Your place is by my side // LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz