Rozdział 17 - Hurt

492 40 8
                                    

Grudzień rozpoczął się sms-em od Louisa, w którym napisał, że wychodzi dzisiaj z Eleanor na miasto, żeby zamówione paparazzi mogło im zrobić razem zdjęcia. Oczywiście, nie będą sami. Będzie razem z nimi Oli, który jest nieodłącznym elementem tej gry. Miałem przyjemność czasem z nim rozmawiać rozmawiać i naprawdę wydawał się sympatyczny. Z początku nie był do mnie nastawiony pozytywnie, ale z czasem się przekonał. Louis zawsze po tym, gdy opuszczałem jego dom albo on mój, musiał pokazać się na mieście ze swoją dziewczyną. Nie lubił tego robić, ale musiał. A ja? No cóż, przyzwyczaiłem się do tego.

Sam spędzałem akurat czas z Gemmą, która przyleciała nas odwiedzić, ponieważ święta spędza ze swoim chłopakiem i jego rodzicami. Liam jest idealny dla mojej siostry pod każdym względem, dlatego cieszę się, że znalazła sobie kogoś takiego jak on. Zasługuje na to jak nikt inny.

Siedzieliśmy na kanapie w salonie i rozmawialiśmy o wszystkim, i o niczym. Tematy nam się nie kończyły. Gem opowiadała, jak podczas pobytu we Francji, pomyliła znaczenie jednego słowa i zamiast powiedzieć do kelnera, że poprosi szklankę wody, poprosiła, żeby zdjął koszulę. To by nie było takie śmieszny, gdyby nie fakt, że ten facet naprawdę zaczął odpinać guziki.

~*~

Minęły cztery dni, odkąd nie widziałem się z Louisem. Pisaliśmy ze sobą często oraz rozmawialiśmy przez facetime, ale wiadomo, że to nie to samo co przebywanie razem. Podczas naszej ostatniej rozmowy chciałem mu powiedzieć o piosence, którą dla niego napisałem. Na początku miałem nie zdradzać o kim jest - chciałem żeby sam się domyślił - jednak za nim w ogóle podjąłem próbę powiedzenia mu o tym, przerwała mi Lottie, która krzyczała coś do Louisa. Po jej słowach chłopak bez zastanowienia rozłączył się, zostawiając mnie bez żadnych wyjaśnień. Nie powiem, byłem bardzo zmartwiony tą sytuacją. Co takiego siostra musiała mu powiedzieć? Próbowałem dodzwonić się do niego z dobre dziesięć razy, ale bez skutku. Gdy oderwałem się na chwilę od telefonu, niespodziewanie dostałem wiadomość, która mną wstrząsnął.

Moja mama umiera, Harry.

Czułem jak mój oddech się zatrzymuje.

Stałem, wpatrując się ślepo w podłogę. Jak to było w ogóle możliwe?!

- Harry, wołam cię już chyba piąty raz, zjesz z nami? - zapytała moja mama, podchodząc do mnie bliżej.

Gdy poczułem jej dłoń na swoim ramieniu, odwróciłem się do niej, ukazując swoją jeszcze bledszą niż zazwyczaj twarz, po której spływały powoli łzy. Jedna za drugą.

Wzięła moją twarz w dłonie i zapytała:

- Skarbie, co się stało?

- Mama Louisa umiera. Właśnie mi to napisał - wydukałem i mocno opłotłem swoje ramiona wokół jej szyi.

- Co? Ale... Ale jak to? Jay była chora?

- Nie wiem, mamo, nie wiem! - krzyknąłem, zaciskając uścisk.

- Skarbie, nie wiem co powiedzieć.

- Muszę do niego jechać. - Pociągnąłem nosem i odsunąłem się od rodzicielki, przypominając sobie, że to nie ja powinienem być pocieszany. - Muszę, Louis mnie potrzebuje.

- Tak, tak, naturalnie. Zadzwonię po Brada, a ty się szykuj. - Złożyła czuły pocałunek na moim czole i wyszła.

Złapałem się za głowę, ciągnąc dość mocno końcówki swoich włosów. Nie wiedziałem co zrobić. Pojadę do niego i co? Powiem mu, że wszystko będzie dobrze? Jak, do cholery? Nic już nie będzie dobrze. Pozwoliłem swoim łzom spływać. Musiałem wyrzucić teraz z siebie wszystko, żeby w szpitalu móc wspierać Louisa i resztę rodzeństwa.

~*~

Nie było już możliwości kupienia biletu na samolot. Niemniej nie zamierzałem czekać. Chciałem znaleźć się przy Louisie już teraz. Wybrałem więc trzy i pół godzinną podróż autem do Londynu. Droga niesamowicie mi się dłużyła. Cały czas myślałem jak to się stało i o co w tym wszystkim chodziło. Lou nie wspominał nigdy, że Jay jest chora. Chyba, że miała wypadek? Szybko zacząłem sprawdzać wiadomości o wypadkach z ostatniego dnia. Nie znalazłem nic co mógłbym powiązać z jego mamą, a więc to jednak musiała być choroba. Czy na pewno nic nie dało się już zrobić? Już było za późno na pomoc?

Nie wiedziałem na której sali leży Jay, ale w recepcji zobaczyłem siedzącego Tommiego, chłopaka Lottie, który od razu mnie zauważył. Nic dziwnego, wbiegłem do tego szpitala jak głupi.

- Cześć, Harry. - Tommy wstał, podając mi rękę. Oddałem uścisk, również się z nim witając.

- O co tutaj chodzi? Co się stało? - zacząłem zadawać masę pytań naraz. Może było to niegrzeczne, ale Louisa ani resztę rodzeństwa nie będę w stanie o to wypytać.

- Jay ma białaczkę, ale chodź - złapał mnie za ramię - Louis cię potrzebuje. Nie chce się do tego przyznać, udaje twardego, ale obydwoje wiemy co dzieje się w jego głowie.

- Tak, tak. - Tylko na taką odpowiedź było mnie stać.

Widziałem po Tommim, że ostatkami sił próbuje być spokojny i opanowany.

Gdy wyszedłem z windy na trzecim piętrze, na końcu korytarza siedziała prawie cała rodzina Tomlinsonów. Dziewczynki i rodzice Jay.

- Harry - krzyknęły bliźniaczki, które przybiegły z płaczem wtulając się we mnie.

- Witajcie, księżniczki - przywitałem się cicho. Pogładziłem je po włosach, następnie mocno ściskając. - Dzień dobry - powiedziałem, spoglądając na resztę rodziny.

- Dzień Dobry, Harry - odpowiedział mi ich dziadek, który trzymał swoją żonę mocno za rękę.

Do Lottie natychmiast podszedł jej chłopak, biorąc ją w swoje ramiona. Gdy tylko Daisy i Pheobe odsunęły się, podeszła do mnie Fizz. Gładząc moje ramię i dziękując za przyjście. Powiedziała mi również, że Louis i Dan, poszli porozmawiać z lekarzem, a Jay ma robione badania.

Nie dopytywałem o nic, czekałem aż sami mi powiedzą jak znajdą na to siłę. Domyślałem się jednak, że tą osobą będzie Lou.

Nikt nic nie mówił, nikt nie płakał. Siedzieliśmy i czekaliśmy na jakiekolwiek informacje. Nagle z gabinetu wyszedł Louis, powolnym krokiem idąc w naszą stronę. Patrzył na nas, ale jego wzrok był pusty. Na jego widok wszyscy wstaliśmy, jednak nadal nikt nie odważył się zabrać głosu.

- Powiedz coś, błagam - odezwała się cichutko Lottie.

- Co mam Ci powiedzieć? Że mama wiedziała od dawna, że jest chora? Że wiedziała, że nic się nie da zrobić, dlatego nam nic wcześniej nie powiedziała? Że zostały jej trzy dni życia? To chcecie usłyszeć? - fuknął. - Przepraszam, nie chciałem powiedzieć tego takim tonem - dodał od razu, rozglądając się po wszystkich twarzach. - Dan zaraz wyjdzie, to wam powie więcej, na przykład to, że o wszystkim wiedział. Ale nie miejcie mu tego za złe, mama zabroniła mu cokolwiek powiedzieć.

Pogłaskał po głowie jedną z bliźniaczek stojącą najbliżej niego, spojrzał na mnie i mogę przysiąc, że zobaczyłem w jego oczach wdzięczność. Później odwrócił się i poszedł w innym kierunku.

Patrzyłem na jego oddalające się plecy, wziąłem dwa głębokie oddechy i ruszyłem w tym samym kierunku, po drodze mijając się z Danem, który posłał mi smutny uśmiech.

Stał na balkonie, gdzie opierał się na łokciach i wpatrywał w zachodzące słońce. Louis w tamtym momencie był taki kruchy, że bałem się zrobić i powiedzieć cokolwiek. Nie chciałem aby rozpadł się na milion kawałeczków, bez możliwości poskładania się na nowo. A może na to było już za późno? Skupiłem swój wzrok na niebie, nie chcąc wywierać na nim jakiejkolwiek presji. Byłem tam dla niego. Swoją obecnością chciałem mu pokazać, że jestem obok niego i zawsze będę. Minuty ciszy jednak mijały, a niebo robiło się coraz ciemniejsze.

- Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe? Dlaczego ona? - zapytał, kierując wzrok w moją stronę.

- Nie wiem, Louis.


Your place is by my side // LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz