Rozdział 10

509 46 6
                                    

Ciało mówiło jedno, ale rozum mówił drugie.

- Nie, Louis, przestań - powiedziałem, centralnie w jego usta.

- Oj Harry, potrzebuje cię tak bardzo, potrzebujemy siebie nawzajem - cmoknął mnie szybko w usta, po czym zaczął całować mnie po klatce piersiowej, a jego ręką ponownie zaczęła zmierzać do mojego rozporka.

W głębi duszy chciałem tego równie mocno, ale wiedziałem, że będę tego później cholernie żałował.

- Przestań, Louis, proszę - jęknąłem cicho, gdy jego ręka ścisnęła moje krocze. Nie byłem twardy - jeszcze - co mu widocznie w niczym nie przeszkadzało. Próbowałem go od siebie odsunąć, ale nic to nie dawało. Napierał na mnie zbyt mocno. W końcu nie wytrzymałem.

- Prosiłem żebyś przestał! - krzyknąłem, starając się odepchnąć go mocniej.

Wystraszył się i stanął prosto, na tyle na ile pozwał mu jego stan upojenia. Ja natomiast usiadłem na brzegu łóżka. Chwilę patrzył na mnie pustym wzrokiem, z którego nie mogłem odczytać żadnych emocji. W kącikach moich oczu zaczęły gromadzić się łzy.

Pierwszy raz w swoim życiu czułem się tak bardzo bezsilny. I wcale nie chodziło o to wydarzenie sprzed kilku chwil. Nie pierwszy raz zdarzyło się, że któreś z nas początkowo nie chciało niczego więcej, ale pod naciskiem w końcu ulegało. Tym razem jednak, było zupełnie inaczej. Nie widzieliśmy się tyle czasu, a ja czułem, że z dnia na dzień rozpadałem się coraz bardziej. Kawałek po kawałeczku. Potrzebowałem go.

Louis stał na wyciągnięcie ręki. Pierwszy raz od trzech miesięcy mogłem zobaczyć go na żywo; mogłem całować i w sumie robić co mi się tylko podobało. Ale nie mogłem. To było niewłaściwe.

Nagle Louis się poruszył. Stanął z rękami przyciśniętymi do swoich ust, a na jego policzkach dostrzegłem cieknące łzy. Przez chwilę czułem się winny, że doprowadziłem go do takiego stanu, jednak szybko ta myśl ode mnie odeszła.

Panowała tak napięta atmosfera, że można było kroić ją nożem. Przysięgam.

Ciszę przerwał Louis.

- Boże, Harry, przepraszam! - Nie minęła sekunda, a on kucał przede mną, bojąc się zrobić cokolwiek. Widziałem jak cały drżał. Miałem ochotę go przytulić i schować do kieszeni. Wyglądał tak bezbronnie, że cały miękłem.

- Tak bardzo przepraszam. J-Ja... j-ja nie chciałem zrobić ci krzywdy, musisz mi uwierzyć - szepnął, po czym oparł swoje czoło o moje kolana i zaczął cicho płakać. Nie przerywając, kontynuował. - Skarbie, tak bardzo cię przepraszam. Wybacz mi, kochanie proszę - dodał po chwili, obejmując mnie swoimi ramionami pod kolanami i przytulił się do moich nóg, głowę kładąc na udach.

- Nie wiem co we mnie wstąpiło... Znaczy wiem, nie umiałem się opamiętać. Tak bardzo za tobą tęskniłem. Za twoim dotykiem, ciałem, za całym tobą. Wiem, że to nie wina alkoholu, ani niczego innego. To tylko moja i wyłącznie moja wina. Przepraszam. Błagam nie znienawidź mnie.

Nie potrafiłbym cię znienawidź. Nawet jeżeli ta miłość niszczyła mnie od środka- pomyślałem.

Serce mi się krajało, gdy widziałem go w takim stanie. Nie winiłem go za nic, ani nie czułem żadnego obrzydzenia do niego. Momentalnie wytrzeźwiałem. Pogładziłem go delikatnie po plecach i głowie, nakazując, żeby wstał. Nie będzie przede mną klękał, nie w ten sposób. Nie chciałem czuć się wyższy od niego, a tym bardziej nie chciałem aby on czuł się mniejszy i gorszy.

Louis chyba myślał, że chce wyrzucić go za drzwi, dlatego zacisnął swój uścisk mocniej, jednak po chwili szybko wstał i zrobił dwa kroki w tył. Nie spojrzał na mnie, tylko od razu sięgnął po swoją koszulę i zaczął się ubierać. Widziałem po nim, że nie czuł się dobrze, ani psychicznie ani fizycznie. Wyglądał jak jeden wielki bałagan, a dodatkowo był blady jak ściana. Oczy mu się zamykały i oddychał bardzo ciężko. Nie mogłem go tak zostawić, nie chciałem go tak zostawiać. Nie chciałem go już nigdy zostawiać.

- Louis, zostań. - Te słowa same wyszły z moich ust, ale ich nie żałowałem. Mój język doskonale wiedział, co rozum chciał powiedzieć.

- Co? Nie, to nie jest dobry pomysł, nie potrafię spojrzeć ci teraz w oczy. Nie po tym wszystkim - mówił strasznie szybko, ale wciąż go doskonale rozumiałem. Louis znowu skierował wzrok na swoje stopy.

- A ja nie potrafię wypuścić Cię w takim stanie, widząc, że się źle czujesz. Nie powinieneś wracać sam do pokoju... - Oprócz wstania z łóżka nie zrobiłem nic więcej

- Harry, j-ja... Chyba nie powinienem. Nie chcę, żebyś myślał, że jesteś mi cokolwiek winny, to ja...

- Proszę Louis, nie zostawiaj mnie - wypaliłem. Spiął się na te słowa, a ja poczułem wielką gulę w gardle. Nie myślałem wtedy co mówię. Być może on nie chciał tego usłyszeć? I co jeśli znowu ucieknie?

- Zostanę - szepnął, bawiąc się dołem swojej koszuli. Spojrzał na mnie kilka razy, czekając aż coś powiem.

- Jeżeli chcesz jakieś ubrania na zmianę to...

- Nie, zostanę w tym co mam - uśmiechnął się pod nosem, spuszczając wzrok. Powolnym, niezdecydowanym krokiem skierował się w stronę połowy łóżka, na której miał spać.

Wyglądał jakby podłoga była jakąś układanką, a jeden niewłaściwy ruch, spowodowałby wpadnięcie do lawy i przegranie gry. Odpiął dwa guziki od koszuli, które zdążył wcześniej zapiąć. Zdjął buty i położył je równiutko pod szafką nocną. Podwinął delikatnie kołdrę i powolutku wsunął się pod nią, kładąc się na boku. Wsadził swoją rękę pod głowę, nasuwając pościel pod sam czubek nosa. Wyglądał uroczo, gdy wystawały mu tylko te piękne, niebieskie oczka.

Sięgnąłem do walizki i wyciągnąłem spodnie dresowe oraz pierwszy lepszy podkoszulek, który wsadziłem gdy się pakowałem. Cicho skierowałem się do łazienki, gdzie się przebrałem. Opłukałem twarz zimną wodą i wróciłem do łóżka. Louis leżał, z kołdrą przyciśnięta pod pachę. Spojrzałem na jego twarz, nie było na niej żadnego zmartwienia, ani bólu. Poczułem ciepło na sercu. Nie miałem silnej woli. Nachyliłem się delikatnie nad nim i musnąłem delikatnie płatek jego ucha. Teraz nie obchodziło mnie, że było to niewłaściwe. Przez ten cały czas rozłąki, myślałem jak to będzie, gdy ponownie położymy się razem i zaśniemy wtuleni do siebie. W głowie wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Teraz nie wiedziałem co robić i co myśleć. Nie minęło kilka sekund, od momentu, gdy moje usta dotknęły jego delikatnej skóry, a jakaś część mnie znowu miała ochotę dotknąć jego ramienia i głaskać, dopóki moje palce nie zaczęłyby drętwieć. Szepnąć do ucha, że nic się nie stało i nadal bardzo mocno go kocham. Że wszystko jest w porządku. Odwróciłem się plecami do niego. Oddech Louisa już dawno się uspokoił, ale ja wciąż nie mogłem zasnąć.


Your place is by my side // LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz