Rozdział 11

544 41 29
                                    

Miałem lekki sen, więc obudziłem się od razu, gdy usłyszałem jak Louis szybko zrywa się z łóżka, biegnąc w kierunku łazienki. Wymiotował. Nie obchodziło mnie czy to było na miejscu, czy też nie, ale mój (zawsze będzie mój) Louis źle się czuł i potrzebował pomocy. Klęczał z głową pochyloną nad muszlą klozetową i z łokciami opartymi o nią, równocześnie podpierając swoje czoło rękoma. Kucnąłem za nim i położyłem dłoń na jego plecach.

- Już w porządku? - zapytałem, pocierając lekko dłonią jego ciało.

- Dlaczego klęczysz i patrzysz jak rzygam? Idź spać i tak ci wiele kłopotu sprawiłem - zerknął na mnie przez chwilę zrezygnowanym wzrokiem i się odwrócił.

- W porządku czy nie? Mogę przynieść wod...

- Nie jesteś moim chłopakiem, więc daj mi spokój! - warknął.

Jeszcze dwie godziny temu Louis zachowywał się zupełnie inaczej. Był smutny i bał się cokolwiek zrobić. A teraz? Mógłbym przysiąc, że usłyszałem swoje pękające serce.

Szybko dotarły do niego jego własne słowa, spojrzał na mnie i dodał:

- Harry... Ja... Nie to chciałem...

- Masz rację - uciąłem, szybko wstając. - Nie jestem. – Zabolało mnie to. W końcu oficjalnie nigdy nie zerwaliśmy, mimo że sytuacja mówiła sama za siebie. Położyłem mu na ramieniu ręcznik. - Trzymaj, przyda ci się.

Wróciłem i usiadłem na brzegu łóżka, po stronie na której spałem. Louis długo nie wracał. Przynajmniej tak mi się wydawało. Tak czy siak, najważniejsze, że nie wymiotował. Istniała szansa, że się nie odwodni. Sam nie mogłem przestać zastanawiać się, co będzie gdy wróci. Postanowiłem udawać, że śpię. Liczyłem na jakąś reakcję ze strony Louisa.

- Harry? - Usłyszałem jego głos z łazienki, a po chwili trzask. Nie zastanawiając się, w mniej niż sekundę znalazłem się w tym pomieszczeniu.

- Ty kretynie! - krzyknąłem gdy zauważyłem stłuczony pojemnik na mydełko, a obok stojącego chłopaka z przerażona miną. - Wystraszyłeś mnie! Myślałem, że się wywróciłeś i sobie głowę roztrzaskałeś! Chryste - zajęczałem, siadając na brzegu wanny. - Coś ty robił?! - Ponownie się na niego wydarłem. Przez chwilę poczułem, że cały smutek zniknął. Naprawdę wystraszyłem się, że Louis mógł sobie coś zrobić. Nie przeżyłbym tego.

- Chciałem tylko opłukać usta. Nie wiedziałem, ze położyłeś tak blisko krawędzi mydełko! - Tomlinson również krzyknął.

Westchnąłem z politowaniem i pokręciłem głową, a Louis kontynuował:

- Zawołałem cię, bo chciałem zapytać czy pożyczysz mi swoją szczoteczkę do zębów? Mam dziwny smak w ustach. No wiesz... Później ją wyrzucisz i kupisz sobie nową...

Serio? Serio? Serio?! Przeklnąłem go w duchu. Czy ten idiota nigdy nie spoważnieje? Jaka tragedia musiałaby się stać, żeby w końcu dorósł?

- Okej, cokolwiek - burknąłem i udałem się z powrotem w kierunku sypialni.

Miałem dość tego człowieka. Najpierw do mnie przychodzi, całuje, chce czegoś więcej, a gdy się o niego martwię wykrzykuje mi, żebym się odwalił bo nie jesteśmy razem.

Ułożyłem się wygodnie, przykryłem do połowy kołdrą, uważając żeby nie zabrać zbyt dużo Louisowi. Po dłużej chwili usłyszałem jak siada na łóżku.

- Wciąż się o mnie martwisz - powiedział, jak gdyby nigdy nic.

- Zawsze będę – odpowiedziałem po chwili ciszy, nie zmieniając pozycji.

Your place is by my side // LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz