— Nadal nie podoba mi się ten pomysł — narzekał Luke, podczas gdy Leia po raz kolejny sprawdzała, czy stelaż z isalamirem, umieszczony na plecach mężczyzny, na pewno został dobrze umocowany.
— Zgodziłeś się, więc nie marudź! — natychmiast uciszyła go siostra, nie chcąc, aby Zekk usłyszał, że sam mistrz Jedi ma wątpliwości co do jej planu.
Znajdowali się właśnie na Yavin IV, lesistym księżycu planety Yavin, gdzie Luke przed laty założył swą pierwszą Akademię Jedi. Za zgodą Nowej Republiki wybrał właśnie to miejsce, ponieważ to tutaj, w ruinach świątyń Massassich znajdowała się niegdyś baza Sojuszu Rebeliantów. Stąd odważni mężczyźni oraz kobiety wyruszyli na niemal samobójczą misję zniszczenia pierwszej Gwiazdy Śmierci. W starych, omszałych murach nawet po latach można było wyczuć ich obecność, usłyszeć ich śmiech...
Miejsce to dla wielu symbolizowało nadzieję. Jednak dla Luke'a Yavin IV stał się także symbolem jego osobistej, gorzkiej porażki – porażki, którą poniósł jako mistrz Jedi, który nie zdołał ocalić swych uczniów, w tym własnego siostrzeńca, przed zakusami Ciemnej Strony Mocy. Po sześciu latach od zniszczenia Akademii Jedi znów znalazł się na tym lesistym księżycu – w towarzystwie swej siostry, Rey – swojej nowej uczennicy, a także w towarzystwie pary przemytników – Zekka oraz Megan. Na pokładzie ich statku znajdowało się kilkanaście isalamirów, lecz to nie wszystko. Aby mieć pewność, że Kylo Ren nie będzie w stanie na nikim użyć potęgi Mocy, Leia wyposażyła każdego z ich piątki w niewygodny, ciężki stelaż z isalamirem, który zakładało się na plecy. Isalamiry były bowiem bardzo dziwnymi stworzeniami o niespotykanych właściwościach. Żyły na Myrkrze. W procesie ewolucji wytworzyły u siebie niezwykłą umiejętność – potrafiły tworzyć wokół siebie bąbel, w którym Moc – źródło siły rycerzy Jedi – nie istniała. Ta zdolność odpychania energii Mocy stanowiła dla tych zwierząt swoisty mechanizm obronny, który wyksztalcił się u nich ze względu na drapieżne vornskry, również zamieszkujące Myrkr i mające wyjątkowo silne predyspozycje do atakowania wszelkich użytkowników Mocy. Gdy isalamiry gromadziły się w jednym miejscu w większej liczbie, pole odpychające Moc powiększało się. Były to istoty niewielkich rozmiarów, pokryte futrem. Osiągały nie więcej niż pięćdziesiąt centymetrów długości. Ich długie pazury wrastały w gałęzie drzew olbio, na których żyły, sięgając aż do samego ich rdzenia. Stamtąd zwierzęta pobierały bogatą w minerały pożywkę. Ściągnięcie isalamira z gałęzi bez zabijania go stanowiło niezwykle trudne zadanie i wymagało specjalistycznej wiedzy.
Luke na początku dziwił się, skąd jego siostra zdobyła aż tak wiele tych niesamowitych stworzeń, i jak to się dzieje, że żyją one w niewoli. Później Leia wyjaśniła mu, że gdy tylko dowiedziała się o isalamirach oraz ich tajemniczych właściwościach, poprosiła zaprzyjaźnionego zoologa, aby pomógł jej założyć ich hodowlę. Przeczuwała, że isalamiry mogą być jej kiedyś potrzebne. I miała rację. Przy spotkaniu z jej synem na pewno okażą się niezwykle pomocne.
Mistrz Jedi zastanawiał się przez chwilę, dlaczego on sam nie pomyślał wcześniej o wykorzystaniu tych zwierząt w walce z Najwyższym Porządkiem. Przecież całkowite odcięcie Bena od Mocy stanowiło najprostszy sposób pochwycenia go. Wystarczy, że zostanie otoczony przez ich piątkę. Pole oddziaływania isalamirów rozciągnie się, a on znajdzie się w samym jego środku. Wpadnie w pułapkę. A pozbawiony dostępu do Mocy – pozostanie jedynie człowiekiem. Co prawda, nadal dzierżył będzie w dłoni śmiertelnie niebezpieczny miecz świetlny, lecz brak dostępu do Mocy drastycznie ograniczy jego umiejętności. Oczywiście, obecność isalamirów nie wpłynie wyłącznie na Bena. Luke już czuł wokół siebie nieprzyjemną pustkę spowodowaną ich działaniem, jednak nadal wraz z Rey oraz Megan i Zekkiem miał nad nim przewagę liczebną. Nie wątpił w to, że Ben zjawi się sam – zawsze był zbyt dumny i uparty, aby prosić kogokolwiek o pomoc, a swą siostrę miał nadzieję wykluczyć z ewentualnej walki, do jakiej może dojść w ruinach Akademii, gdy na miejscu zjawi się jej syn. Ben nie wyczuje ich obecności w Mocy, lecz o ile Luke znał tego chłopaka, ciekawość weźmie w nim górę nad zdrowym rozsądkiem i gdy ujrzy „Sokoła Millenium" pozostawionego w najbardziej widocznym miejscu, nawet jeśli zacznie podejrzewać, iż coś jest nie tak, skusi się i wyląduje choćby po to, aby sprawdzić, co w ruinach Akademii może robić stary frachtowiec jego ojca.
Leia obmyśliła cały ten plan, lecz w głowie mistrza Jedi wciąż kłębiło się mnóstwo wątpliwości. Nie postępowali jak Jedi. Siostra kazała mu nagrać holo, które posłali do gwiazd w nadziei, że przechwyci je Najwyższy Porządek. Otwarcie rzucał w nim wyzwanie Benowi, a teraz miał atakować go z zaskoczenia. Jedi nie powinni zniżać się do tego typu zagrań. Było to raczej działanie na miarę Huttów – przemytników i przestępców. Jednak, co innego mógł zrobić? Był to jedyny sposób, aby pochwycić Bena żywego...
Luke niespokojnie spoglądał w błękitne niebo planety, wypatrując przybycia promu swego siostrzeńca. To, co planowali zrobić, nadal było śmiertelnie niebezpieczne. Nie tylko dla nich, lecz również dla Bena. W końcu, Rey była świadkiem, jak zabił on Hana. A Han, przez ten krótki okres, kiedy się znali, urósł w jej oczach do rangi kogoś specjalnego – niemal ojca. Dlatego dziewczyna zdołała zwyciężyć Bena w bazie Starkiller. Napędzała ją wtedy jej własna złość oraz rozpacz. Mistrz Jedi miał jednak nadzieję, że w czasie, który spędziła na Ahch-To, pobierając u niego nauki, poradziła sobie ze swym pragnieniem zemsty i zdołała wykorzenić z siebie negatywne uczucia, których pełne było jej serce, gdy spotkali się po raz pierwszy. Oby teraz nie obudziły się w niej na nowo, gdy ponownie ujrzy Bena...
Ben.
Pomimo wszystkiego, co uczynił ten chłopak, Luke nie mógł myśleć o nim inaczej niż jako o swym utraconym siostrzeńcu. Nawet w myślach nigdy nie nazwał go Kylo Renem, choć zdarzyło mu się usłyszeć, jak nawet Leia używała w stosunku do niego tego przydomka.
— Mistrzu? — Rey zbliżyła się do niego niemal bezszelestnie. Lekki wiatr bawił się kosmykami jej ciemnych włosów. — Skąd pewność, że Ren zjawi się tutaj? — spytała. — Czekamy już dość długo... Poza tym, czy na pewno nie przywlecze ze sobą całej floty Najwyższego Porządku? — Niespokojnie zerknęła na błękitne niebo, na którym pojawiło się kilka kłębiastych, śnieżnobiałych obłoków.
— Bez obwa, moja droga — odparł. — Sądzę, że mój siostrzeniec jest już w drodze. Sam.
Rey w odpowiedzi jedynie skinęła głową, zachowując kamienny wyraz twarzy. Mistrz Jedi nie potrafił orzec, jak dokładnie zareagowała na jego słowa. Z niezadowoleniem zorientował się, jak bardzo brakuje mu Mocy – jak silnie jest od niej zależny. Zaletą tej sytuacji było jednak to, że isalamiry najwyraźniej spełniły swe zadanie – skutecznie zablokowały Moc wokół nich.
Młoda padawanka pozostała przy boku swego mistrza, nadal obserwując niebo, lecz nagle Luke poczuł na plecach czyjś natarczywy wzrok. Odwróciwszy się, dostrzegł, że Megan wpatruje się w niego intensywnie spod zmarszczonych brwi. Posłał jej uśmiech. Miał nadzieję, że odebrała go jako kojący. Kiedy natomiast ponownie odwrócił się w stronę Rey, dziewczyna pilnie wpatrywała się w jak na razie niewielki, czarny punkcik odcinający się wyraźnie od błękitu nieba.
— Mistrzu...? — zaczęła niepewnie.
Luke głęboko wciągnął powietrze.
— Ben... — wyszeptał. To musiał być on. — Nadlatuje — zwrócił się do padawanki. — Wracamy na statek! Natychmiast! — zawołał do pozostałych.
Bez zbędnych pytań ich niewielka grupka wbiegła po rampie na pokład „Sokoła Millenium", tak jak było w planie. Kylo Ren nadlatywał. Musieli zająć pozycje i przygotować się do ataku. Kiedy bowiem Ren wkroczy na pokład starego frachtowca, nie może go już opuścić...
![](https://img.wattpad.com/cover/122350550-288-k25842.jpg)
CZYTASZ
Star Wars - Poświęcenie
FanficW mrocznych czasach, które nastały w galaktyce, gdy nad coraz większą ilością planet powiewać zaczyna flaga Najwyższego Porządku, Ruch Oporu podejmuje się niezwykle trudnego zadania. Poe Dameron wraz z grupą oddanych pilotów postanawia pochwycić Kyl...