CAPUT UNDECIM

2.9K 266 61
                                    

Eeeee. Uwaga!
Na święta jaki chcecie ship? Czas do 22:00 .

Co taka słaba kondycja?!!
Halo! Jest tu kto?

Kilkoro ludzi kręciło się w białym, długim pomieszczeniu wypełnionym niemal po brzegi metalowymi łóżkami o białej, wykrochmalonej pościeli. Uwijali się niczym mrówki, co rusz podchodząc do przystojnego nastolatka, zajmującego jedno z posłań, na którym wisiała mosiężna tabliczka ze słowami :

,, ZAREZERWOWANE!
TYLKO DLA HARRY'EGO POTTERA."

Stary, siwowłosy mężczyzna z długą brodą stał przy leżącym chłopcu.

-Narcyzo. Kiedy możemy przewidywać, że Harry się obudzi? - zapytał.

-Hmm. - mruknęła machając różdżką nad ciałem. Zmarszczyła brwi. - Jego mózg powoli z powrotem włącza się do życia, płuca już działają, serce bije równo i powoli. Wynika z tego, że będzie jeszcze w śpiączce jakąś godzinę. Ale nie jestem do końca pewna. Przecież to w końcu Harry Potter. Z nim nigdy nic nie wiadomo.

-Dziękuję. Możecie już opuścić skrzydło. Pani Malfoy zawiadomi mnie, a ja was, gdy tylko obudzi się. - skierował swe słowa to reszty towarzystwa.

Severus Snape bez słowa położył na szafce eliksir pieprzowy, przeciwbólowy i działający przeciwgorączkowo. Następnie zamiatając swymi szatami wyszedł z tamtąd.

-Syriuszu, Remusie, wy też lepiej już pójdzcie. Jestem pewien, że pan Wesley i panna Granger chcą się dowiedzieć co z ich przyjacielem. Oczywiście, nie muszę przypominać, że macie za dwie godziny lekcje, prawda? - spytał patrząc na nich przenikliwie.

-Oczywiście, profesorze Dumbledore. - powiedział blondyn. -Ale zapomniał pan, że używamy innych imion.

-Nie zapomniałem, mój chłopcze, ale skoro tak, idziemy Orionie, Johnie. Zostawmy pacjenta w spokoju, żeby pani Malfoy mogła się porządnie rozpakować w gabinecie.

I wyszli.

***

-Moja głowa! -wyjęczał czarnowłosy. - Słodki Merlinie, czuję się jak po wyjątkowo udanej imprezie. -wymamrotał.

-Cóż... - odezwał się lodowate głos. - Niesety nie był pan na imprezę, a prawie pan umarł, więc proszę się nie ruszać i zaczekać grzecznie na Albusa. - stwierdziła Narcyza Malfoy, podeszła następnie do kominka i wrzuciła w płomienie kremową kartkę papieru.

Młodzieniec oburzony zerwał się na nogi, ale zaraz się zatoczył i upadł na podłogę.

-Locomotor Harry Potter. - powiedziała blondynka wskazując na łóżko, a zaklęcie przeniosło chłopaka. -Pan, panie Potter jest naprawdę bardzo okropnym pacjentem. Nie dość, że trafia pan do skrzydła juz przed pierwszym dniem lekcji, nie słucha się mnie pan... - mówiła piorunując go wzrokiem.

-Harry! Chłopcze! Nic ci nie jest? - to pytanie zadał Albus, wychodząc z kominka.

-Nie. Tylko trochę mnie boli głowa. Profesorze, co się wydażyło?

-Uratowałeś mi życie. Gdyby nie ty byłbym martwy. - następnie skierował się do pielęgniarki. -Jestem pewny, że Lucasz czeka w waszych komnatach.

-Naturalnie, dyrektorze. Już zostawiam was samych. - kobieta od razy wyczuła drugie dno wypowiedzi.

Gdy wyszła, były profesor transmutacji ponownie zabrał głos.

-Na pierścieniu było bardzo potężne i czarnomagicznie zaklęcie, które miało sprawić, że każdy, kto go dotknie umrze. I ze mną stałoby się to samo, gdybyś mnie nie uratował. Choć nie wiem, jak ty to przeżyłeś. Na szczęście.

Wybraniec spojrzał w jego błekitne oczy i zobaczył w nich wdzięczność.

-Widziałem śmierć. -mruknął.

Dumbledore zamarł.

Dices ad tempus jus /Harry Potter/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz