Przebudzałam się zaledwie na chwile. Gdy tylko otwierałam oczy, znów traciłam przytomność i tak w kółko. Miałam wrażenie, że ten koszmar trwa wieczność. W rzeczywistości nawet nie wiedziałam, ile czasu minęło, odkąd wpadłam w ręce doktora.
Moją klatkę piersiową zdobiła nieprzyjemna, długa rana, a wokół niej malowały się fioletowe siniaki. Były to ślady po roztrzaskaniu mojego mostku, w celu dostania się do serca. Oczywiście, że Kanou mógł zrobić to w delikatniejszy sposób, ale oczywistym było, że chciał dać mi nauczkę. Kilka lat temu uciekłam z jego laboratorium i na pewno miał mi to za złe.
Gdy dał sobie spokój z pompującym krew mięśniem, zaczął nacinać mnie w różnych innych miejscach, badając to cząsteczki RC, to same Kagune. Kazał Shachiemu bić mnie aż do poważniejszego rozlewu krwi tylko po to, by sprawdzić jak szybko reaguje moje ciało. Przez cały ten czas patrzył na mnie jedynie jak na obiekt badań.
A ja? Przez cały ten czas nie mogłam nic zrobić.
Trzymali mnie przywiązaną to do krzesła, to do stołu i nie ważyli się ściągnąć mi z twarzy kagańca. Wiedzieli, że wtedy znalazłabym sposobność do ataku. W związku z tym nic nie jadłam, ani nie piłam. Kanou podawał mi potrzebne do przeżycia składniki odżywcze poprzez kroplówkę. Natomiast sprawy fizjologiczne zawsze załatwiałam w towarzystwie zabandażowanej dziewczyny, którą doktorek nazywał Eto. Mimo iż mumia zawsze mówiła coś od czapy, wiedziałam, że była czujna, więc nawet nie próbowałam uciekać. Z dawnej bazy Kanou ciężko było uciec. Tym razem zapewne bardziej się ubezpieczył. Jedynym wyjściem, które mi pozostało, to czekać na pomoc, a przynajmniej łudzić się, że nadejdzie. Jednak mimo iż nadzieja umiera ostatnia, nie widziałam już dla siebie przyszłości. Przynajmniej nie takiej jaką bym sobie wymarzyła. Najbardziej prawdopodobnym był fakt, że zostanę najlepszą bronią Kanou. Jego kluczem do wydostania się z klatki, zwanej naszym światem. Mówił o tym już od wielu lat i wiedziałam, że właśnie do tego dążył. Do rewolucji. Chciał stworzyć nową rzeczywistość i pragnął stanąć na jej czele.
Gdy doktor skończył swoją robotę i wyszedł z mojej celi z Shachim przy boku, nie wiedziałam, która była godzina. Nie wiedziałam nawet jaki był dzień. Próbowałam liczyć mijające godziny, ale ciągłe utraty przytomności nie ułatwiały mi sprawy. Ostatecznie doszło do tego, że się poddałam. Poza tym przejrzałam na oczy. Czy to ważne jak wiele dni minęło od mojego porwania? Tak czy siak nikt nie chciałby mnie ratować, a nawet jeśli - nie dałby rady. Kanou odpowiednio się zabezpieczył. Na pewno długo wszystko planował, dopinał na ostatni guzik. Stworzył więzienie dla takich ja. Kto wie, czy nawet nie specjalnie dla mnie.
Gdy przez moją głowę przelatywało miliony myśli i zastanawiałam się, jak długo doktor planował moje pojmanie, ktoś wszedł do mojej celi. Nie miałam siły unieść powiek, więc zdałam się na swój słuch. Kroki kilkunastu ludzi w ciężkich butach rozniosły się echem po pokrytym moją krwią pomieszczeniu. Otoczyli mnie i wiedziałam, że celowali w moją stronę z broni. Jeden z nich podszedł bliżej, aż nagle rozniósł się dźwięk krótkofalówki.
- Jesteśmy przy obiekcie 1087 "Kanibal". Czy już możemy zabierać go do Kopuły? - odezwał się mężczyzna przede mną. Po chwili odpowiedział mu chrzęszczący głos z urządzenia:
- Wszystkie drogi są zabezpieczone. Możecie ruszać.
- Przyjąłem.
Radio zaburczało, co oznaczało, że był to koniec rozmowy. Poczułam jak mężczyzna przede mną odpina mnie od porażającego zimnem metalowego krzesła. Zmusiłam się, by otworzyć oczy i ujrzałam jak ochroniarz w czarnym mundurze luzuje wszystkie wiążące mnie łańcuchy. Przez chwilę oślepiła mnie chęć ucieczki, ale na szczęście zdominował ją rozsądek. Rozejrzałam się wokół i rzeczywiście - kilkunastu zbrojnych celowało do mnie z karabinów maszynowych. Wiedziałam, że ich naboje nie były zwyczajne i wpakowanie we mnie całych magazynków, skończyłoby się moją tragiczną śmiercią, więc pozwoliłam się podnieść na nogi i skuć. Dowodzący oddziałem pchnął mnie w stronę drzwi, a ja posłusznie ruszyłam w ich stronę, mimo iż było to dla mnie nie lada wyzwaniem. Kolana uginały się pode mną i ciężko było mi się utrzymać w pozycji wyprostowanej, ale dzielnie stawiałam krok za krokiem. Robiłam to jednak wolno i ostrożnie. Nie spodobało się to ochroniarzowi, gdyż boleśnie ścisnął mnie za ramię i pociągnął za sobą, cmokając pod nosem. Warknęłam słabo, ale wytrzymałam palący ból w ręce.
CZYTASZ
Tokijski Kanibal (Tokyo Ghoul FanFic)
FanfictionPrzez innych nazywana Kanibal. Samozwańcza przywódczyni trzynastej dzielnicy. Ta, która ma zamiłowanie do mięsa sobie podobnych, nagle zostaje poproszona o pomoc przez swojego dobrego przyjaciela, Yoshimurę - właściciela kafejki "Anteiku" w dwudzies...