Rozdział 7: W paszczy lwa.

956 83 10
                                    

-Wybacz Kaneki, ale dzisiaj odpuścimy sobie trening-oznajmiłam poprawiając zieloną kurtkę, którą zarzuciłam na ramiona, gdy w pośpiechu wychodziłam z mojego tymczasowego mieszkania.

-Coś się stało?-spytał zdziwiony chłopak, który właśnie ściągał swój fartuch Anteiku. Właśnie kończyła się jego zmiana i zwykle następnie poszlibyśmy ćwiczyć, ale tym razem miałam coś do załatwienia.

-Muszę gdzieś iść. To nic ważnego, więc nie zawracaj sobie tym głowy.

-Dobrze. Touka mówiła, że Uta prawie skończył nasze maski.

-To super-skomentowałam z lekkim uśmiechem na ustach. Byłam ciekawa, co wymyślił jakże kreatywny mózg wytatuowanego mężczyzny. Jednak Kaneki najwyraźniej nie podzielał mojego entuzjazmu. Jego twarz wykrzywiała się w czymś pomiędzy zamyśleniem a smutkiem.-Nie cieszysz się?

-Co? Ach! Tak. Cieszę się.

-Więc co się dzieje?

-Po prostu...-Kaneki sięgnął ręką do białej opaski na oku, która zakrywała jego niekontrolowane zmiany koloru oka i zaczął się nią bawić. W końcu westchnął.-Przeraża mnie to, jak szybko się dostosowuję.

Przyjrzałam się mu uważniej, lecz ten to zauważył i jego policzki od razu wypełniły się słodziutkim różem. Stłumiłam chichot i posłałam mu współczujące spojrzenie.

-Nie przejmuj się, Kaneki-powiedziałam czule niczym do młodszego braciszka. W sumie to tak właśnie traktowałam czarnowłosego. Przez ten wcale nie tak długi czas, stał się dla mnie kimś w rodzaju brata. Miałam niekontrolowaną chęć ochrony tego zagubionego chłopaka. Być może była to sprawka podobieństw, które dostrzegałam pomiędzy nami lub po prostu rozpaczliwej aury, którą Kaneki wytwarzał wokół siebie. Nie była widoczna dla wszystkich, ale ja mogłam jej wręcz dotknąć.-To normalne. I pamiętaj! Zmiany są dobre. Co prawda nie zawsze, ale to już coś.

-Mało pocieszające-skwitował z delikatnym, nieśmiałym uśmiechem. Zaśmiałam się.

-Nikt nie mówił, że jestem dobra w dodawaniu otuchy.

Spojrzałam na zegarek na ręce i przeraziło mnie to, co zobaczyłam.

-O kurde! Muszę lecieć Kaneki! Trzymaj się!

Wychodząc z kafejki, usłyszałam tylko jeszcze krótkie "pa" i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Musiałam się koniecznie z kimś spotkać. Miałam też cichą nadzieję, że nikt się o tym nie dowie. Nawet Yoshimura.

Musiałam pokonać parę ruchliwych ulic, a to równało się odruchom wymiotnym. Jednak tym razem jako tako się przygotowałam. Zabrałam ze sobą białą maskę higieniczną, którą przedtem intensywnie wypsikałam mocnymi perfumami. Może nie tłumiło to smrodu ludzi całkowicie, ale w znacznym stopniu go neutralizowało, a to pozwoliło mi normalnie funkcjonować.

Minęło trochę czasu, ale w końcu dotarłam do celu mojej krótkiej podróży. Znajdowałam się w pierwszej dzielnicy. Stałam przed drzwiami głównej bazy CCG.

Omiotłam wzrokiem całą okolicę. Wszędzie znajdowało się mnóstwo ludzi w garniturach lub w przypadku kobiet eleganckich spódnicach i marynarkach. Niektórzy trzymali w rękach charakterystyczne dla inspektorów walizki. Quinque.

Tak. Znajdowałam się w paszczy lwa. Mimo to nie czułam lęku, ani nawet najmniejszego dreszczyku emocji. Pewnie przekroczyłam próg budynku i skierowałam się prosto do bramek skanujących pracę komórek w organizmie. Innymi słowy: do wykrywaczy ghouli, które okazałyby się na tyle głupie, by wkraczać na teren inspektorów. Zaraz... nieważne.

Tokijski Kanibal (Tokyo Ghoul FanFic)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz