Rozdział 20: Kundel.

656 54 27
                                    

Po korytarzu znów rozległy się ciężkie kroki kilku strażników. Patrolowali teren okrężnym ruchem całą dobę. Zmieniali warty równo o szóstej, czternastej i dwudziestej drugiej. Zawsze ubrani w granatowe mundury, trzymali broń w gotowości. Gdy przechodzili obok, nawet nie zaszczycili jej spojrzeniem. 

Jednak czy to wszystko miało jakiekolwiek znaczenie?

Kuliła się w rogu swojej celi i zdzierała skórę na nogach, byleby zająć czymś ręce. Krew spływała jej po skórze aż na zimną posadzkę, tworząc wokół niej plamę czerwieni, ale wszystko to nie miało najmniejszego znaczenia. Coś podświadomie kazało jej myśleć, obserwować. Jednak nie widziała sensu w wykorzystaniu zdobytych informacji.

Jej oczy były puste. Straciły swój blask. Zupełnie jak gęste, długie włosy, teraz posklejane słodką posoką. Brudna szmata, którą miała na sobie, ledwie zakrywała jej ciało, które trzęsło się z wychłodzenia, ale nie zwracała na to większej uwagi. Usta drżały jakby chcąc wypowiedzieć ciche słowa, lecz gardło ściśnięte gdzieś bardzo głęboko, blokowało jej struny głosowe. Czasem uczucie to stawało się tak irytujące, że sięgała do niego, by wyjąć coś, co mamiło jej umysł. Jeden raz prawie wyrwała sobie język, więc strażnicy musieli interweniować, choć dwóch przepłaciło za to życiem.

Już nie widziała różnicy między człowiekiem a ghoulem, czy nawet zwierzęciem. Gdy pod nogami przebiegł jej jakiś szczur, bez zastanowienia zatapiała w nim zęby. Głód był potężny i nigdy nie mijał. Gryzła, szarpała, połykała bez końca, a jej ciało wciąż błagało o więcej. Gdy długo nie dostawała jedzenia, zaczynała pożerać siebie. Strażnicy z obrzydzeniem patrzyli jak odgryza sobie palec, który teraz był w trakcie odrastania. Od tamtego czasu zakładali jej kaganiec, choć był to nie lada wyczyn.

Erika Yamato spadła na samo dno. Nie. Ona już nawet nie pamiętała własnego imienia. Nie pamiętała, kim jest, skąd się tu wzięła. Została bezimiennym potworem, który nigdy nie miał zaspokoić swojego głodu. Została przeklęta, a jej klątwa miała trwać wiecznie.

A jednak coś głęboko w niej szeptało jej ciche słówka. Pomagało, dawało rady. Jednak nic sobie z nich nie robiąc, stawały się bezużyteczne. Bezimienna odtrącała je na bok, zupełnie jak kości po posiłku, które piętrzyły się w rogu celi każdego dnia.

Usłyszała kroki inne od tych, które słyszała na co dzień, ale zarówno takie, które były jej dobrze znane. Siwy mężczyzna w białym kitlu stanął przed kratami jej "pokoju" i spojrzał na nią z rozczarowaniem.

- Nadal żadnej poprawy? - spytał mężczyzny stojącego obok i trzymającego w dłoniach stertę papierów. Ten natomiast przejrzał je i pokręcił głową.

- Jest jeszcze gorzej. Je coraz więcej.

- To zmniejszcie jej racje - zarządził siwowłosy, przewracając oczami. Wyglądał na zniecierpliwionego.

- Niestety to niemożliwe - odparł, najwyraźniej jego pachołek. - Gdy długo nie je, pożera siebie.

Mężczyzna wyglądający na jakiegoś doktora, westchnął z frustracji i przetarł dłonią oczy.

- Nie mogę uwierzyć, że eksperyment się nie udał.

- Co mamy z nią zrobić?

Szef zastanowił się przez chwilę, wpatrując się w jej długie, krwistoczerwone włosy i wykrzywioną dziko twarz. W końcu bezlitośnie wydał wyrok.

- Wyeliminować.

Coś, co ciągle odzywało się w jej wnętrzu, nagle poruszyło się niespokojnie. Popchnęło ją całą swoją siłą. Tak, że była zmuszona wstać i podbiec do krat, dzielących ją od doktora. Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem i znów chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Ponownie nabrała ochoty, by rozszarpać sobie gardło, ale to "coś" w środku zablokowało jej zwierzęce pobudki.

- Proszę się odsunąć, panie Kanou - zaczął panikować pachołek i cofnął się jak najdalej od ghoula. - Stoi pan za blisko. Wielu żołnierzy już tak zginęło.

- Zamknij się - warknął mężczyzna, po czym jeszcze bardziej zbliżył się do krat. Przyjrzał się jej uważnie. Kurczowo trzymała się prętów. Sama nie wiedziała, co robi, czego oczekuje, ale czuła, że robi dobrze. Wiedziała, że to jedyny sposób na przetrwanie. Była niczym wilk, który dał się złapać w sidła. Wolała odgryźć sobie łapę, niż zginąć.

Kanou napotkał jej obłąkany wzrok i nagle zrozumiał. Uśmiechnął się ledwie zauważalnie i udając znudzonego, odsunął się od celi.

- Zabić ją natychmiast - powiedział obojętnym głosem. - Nie będzie mi dłużej potrzebna.

Tymi słowami osiągnął to, co chciał i już był pewien, jak poradzić sobie z wadliwym obiektem. Dziewczyna zaczęła szarpać za kraty. Z każdą sekundą wkładała w to więcej siły. Metal wyginał się pod jej uściskiem.

- Panie Kanou...! - urwał przerażony pracownik. Doktor za to uśmiechał się od ucha do ucha.

- Idealnie - szepnął zadowolony, po czym znów podszedł do eksperymentu i odezwał się surowym głosem. - Spokój, to może cię oszczędzę.

Ghoul natychmiast zastygł. Krwistowłosa puściła pręty i odsunęła się od nich na krok.

- Jeżeli będziesz wypełniać moje rozkazy... - powiedział Kanou, patrząc na nią z góry. Zarówno dosłownie jak i w przenośni. - ...pozwolę ci żyć.

Nie otrzymał żadnej jasnej odpowiedzi, ale blask w jej oczach mu wystarczał.

- Siad - rozkazał. Pracownik spojrzał na niego jak na szaleńca, ale bezimienna bez najmniejszego protestu klęknęła na zimnej podłodze. Kanou również klęknął, tyle że po drugiej stronie krat i wyciągnął ku niej dłoń.

- Łapa.

Czerwonowłosa podała mu swoją rękę. Zrobiła to powoli i delikatnie. Nawet nie próbowała pociągnąć go w swoją stronę i zaatakować. Wiedziała, że nie było w tym najmniejszego sensu.

Mężczyzna drugą dłonią pogłaskał ją po głowie i cmoknął niczym do psa.

- Dobra dziewczynka. Tak ma być już zawsze, rozumiesz?

Bezimienna skinęła głową, tym samym podpisując pakt z diabłem.

- Otworzyć celę - rozkazał pękający z dumy Kanou. W końcu osiągnął to, czego pragnął. Być może nie tak, jak to sobie zaplanował, ale nie wszystko było stracone, a to najważniejsze. Liczył się skutek.

- Panie Kanou - zająknął się pracownik, wciąż wyraźnie spanikowany. Nie wierzył własnym oczom. Bestia, której nie mogło poskromić nawet dziesięciu uzbrojonych po zęby, wyszkolonych na machiny do zabijania strażników, została ujarzmiona dzięki prostej manipulacji. "Jeśli nie będziesz posłuszna, zginiesz."- Jak...?

- Ona nie ma już w sobie człowieczeństwa - zaczął siwowłosy, wciąż głaszcząc ghoula po głowie. Ta natomiast patrzyła na niego jak na najwyższe dobro. Jak kundel na swojego właściciela. Tym właśnie była. Kundlem. - Straciła zdolność logicznego myślenia. Jedyne czym się teraz kieruje, to instynkt, a instynkt podpowiada jej jak przetrwać. Dlatego groźba śmierci tak na nią działa. Zrobi wszystko, by jej uniknąć.

Kanou podniósł się z klęczek, gdy strażnik podszedł do celi z kluczem w ręce. Dziewczyna również wstała i gdy tylko drzwi stanęły otworem, niczym błyskawica znalazła się po drugiej stronie krat. Twarze strażnika i pachołka zastygły w niemym krzyku, ale doktor jedynie stał spokojnie z rękoma w kieszeniach kitla i uśmiechał się triumfalnie. Bezimienna stanęła tuż przed nim, chyląc ku niemu głowę na znak pokory.

- By przetrwać, da się nawet oswoić - mruknął z zadowoleniem jej właściciel. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Rozdział jest całkiem szybko, prawda? (Przynajmniej w porównaniu do tego, co było przedtem.)

Źle się dzieje. Erika nie jest dłużej sobą i została kundlem Kanou...

Koniecznie komentujcie i dawajcie znać, czy wam się podoba! 

Do następnego~!

Tokijski Kanibal (Tokyo Ghoul FanFic)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz