5.

1.5K 84 12
                                    

Nadeszła północ. Forbes nastawiła się na to, że wampir, który ma przyjść na spotkanie, spóźni się. Myliła się. Równo z wybiciem północy i pojawieniem się fajerwerków przybył i on z czerwoną różą w dłoni, której łodyżka była owinięta srebrną wstążeczką.

- Caroline?- Spytał stając przed blondynką tym samym wyrywając ją z zamyślenia.


- Tak.- Odpowiedziała od razu.- A ty?

- Marcel.- Uśmiechnął się.

- Miło cię poznać.- Caroline sama nie wiedziała dlaczego tak powiedziała. Przecież nie zna go, więc jak mogła stwierdzić, iż miło go poznać? Tak naprawdę wiedziała tylko jedną rzecz. Marcel oczarował ją swoim uśmiechem, śnieżno-białymi zębami. Zauroczył ją na tyle, by zaczęła uśmiechać się jak głupi do sera. Wyciągnęła do czarnoskórego dłoń w geście powitania. Gdy Marcel delikatnie ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek, po ciele wampirzycy przeszedł przyjemny dreszcz.- Co za maniery.- Powiedziała nie odrywając wzroku od mężczyzny.

Marcel uśmiechnął się pod nosem. Prostując się nie puszczał dłoni Caroline, w której po chwili znalazła się czerwona róża.

- To dla ciebie. Piękna jak ty.

- Yyy...- Care nie wiedziała co powiedzieć. Po raz pierwszy od stu lat poczuła jak rumieni się na komplement od przeciwnej płci.- Dziękuję. Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam?- Spytała wybudzając się z transu.

- Nowy Orlean to moje miasto, a francuska dzielnica jest moim domem. Wiem wszystko o tym mieście, a także co się w nim dzieje.

- Czyli...- Przygryzła dolną wargę.- Jesteś tutaj jakby królem?

Pytanie zadane przez urokliwą blondynkę przypomniało Marcelowi lata spędzone na rządzeniu miastem bez Mikaelsonów. To były piękne lata. Zero kłopotów, zero wrogów. Cisza i spokój. Niestety rządy wielkiego Marcela Gerarda dobiegły końca, a jego ukochane miasto spowiła fala nieszczęść i ciągłych wojen. Pomijając uczucia jakie żywi do Rebeki, to za to najbardziej nienawidzi Klausa; straty w ludziach, mordowanie przyjaciół i utrata tego co dla niego najważniejsze. Domu.

- Marcel?

- Przepraszam. Wybacz mi.- Posłał w stronę Caroline kolejny rozbrajający uśmiech.- Naprawdę przepraszam.

- Nic się nie stało.- Zachichotała.- Więc?- Poruszała zabawnie brwiami, co rozbawiło ich oboje.- Jesteś królem, czy nie?

- Powiedzmy, że tak i nie. To długa historia. Może później ci opowiem.

- Powiedz teraz. Proooszę.

- No dobrze.- Marcel uległ naleganiom blond wampirzycy.- Ale chodźmy stąd. Ściany mają uszy.

- Jasne. Prowadź królu.

Forbes nie za bardzo rozumiała co Marcel ma na myśli mówiąc: ściany mają uszy, ale pozwoliła zaprowadzić się w ustronne miejsce, gdzie nie było nikogo prócz śpiących pijaków pod kamiennymi budynkami. Gdy dotarli na miejsce gwieździste niebo przysłonił ciemno szary dym będący pozostałością wypalonych sztucznych ogni.

- Było to konieczne?

- Tak.- Marcel rozejrzał się do okoła, aby upewnić się, że nikt ich nie śledził.- Tutaj nikt nam nie przeszkodzi.- Spojrzał w niebieskie tęczówki dziewczyny.

|| Last Love ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz