ROZDZIAŁ #1

179 11 10
                                    

- Na pewno chcesz wracać do domu? - Aaliyha spojrzała na mnie bez przekonania, kiedy stanęłyśmy na skrzyżowaniu, na którym musiałyśmy się rozstać, żeby każda z nas doszła do swojego domu.
- Muszę się tam czasem pojawić, nie? - uniosłam kąciki ust niemrawo. - Widzimy się jutro, nie?
- Oczywiście - pokiwała głową i zaczęła się cofać powoli. - Tylko się nie spóźnij - parsknęła, a ja w odpowiedzi tylko pokazałam jej środkowy palec i ruszyłam w stronę swojego domu z ponurą miną.
    Ostatnimi  czasy sprawy ułożyły się tak, że więcej czasu spędzałam u Mendesów, gdzie też czułam się o wiele lepiej, niż u siebie w domu. Otóż moi rodzice od dłuższego czasu piją jeszcze więcej niż pili przedtem.
   Do momentu, w którym miałam trzynaście lat były jeszcze takie chwile, zdarzające się średnio dwa razy w miesiącu, kiedy można było z nimi porozmawiać. Ale od tamtego czasu pili tyle, że kiedy wracałam do domu rzucali się na mnie, grożąc, że wezwą policję i że włamania są nielegalne.
   Za każdym razem muszę im przypominać, że mają córkę i że to ja nią jestem. Kiedy już sobie przypomną, że istnieję zaczynają się pijane pytania typu "A do której klasy chodzisz, kochanie?" - wybełkotane tak, że ledwo ich rozumiałam.
   Wiecie, problem z rodzicami alkoholikami jest taki, że oni najzwyczajniej na świecie nie istnieją. Jezeli ktoś nie jest w stanie być trzeźwy wystarczająco długo, żeby chociaż przeszedł mu kac, to jak ma wychować dziecko, którego swoją drogą miało w ogóle nie być?
   Odpowiedź brzmi: nie może. A najgorsze jest to, że w moim przypadku to nie jeden rodzic miał problem, ale obydwoje. A co za tym idzie, żadne z nich na ogół nie  pamiętało, kim jestem.
   Tak więc odkąd zaczęłam przyjaźnić się z Aaliyhą spędzałam u niej więcej czasu niż w domu. W końcu doszło do tego, że jeśli nie pojawiłam się po południu jej rodzice pytali, czy wszystko w porządku. A jeśli mówiłam, że w weekend nie zostanę na noc pojawiało się pytanie, czy gdzieś wyjeżdżam.
   A najlepszą ucieczką nadal był hokej. Nieważne gdzie, albo z kim bym była, jeśli chciałam uciec oglądałam hokej. Według mnie najlepsza gra, jaka powstała.

- Co ty tu robisz? - usłyszałam bełkot pijanej matki. - Gdzie masz wódkę?
- Pomyliłaś osoby - westchnęłam, wchodząc do salonu, w którym jak zwykle cuchnęło od zapachu alkoholu i wymiocin.
- Kim jesteś?! - matka zerwała się z kanapy, prawie przy tym upadając.
- Jestem twoją córką, kobieto, ile razy mam ci to jeszcze powiedzieć, żebyś zapamiętała? - westchnęłam i podeszłam do okna patrząc pod nogi, żeby nie wdepnąć przypadkiem w coś, w co nie powinnam.
- Przecież moja córka się wyprowadziła - podeszła do mnie i próbowała odepchnąć od okna. Spojrzałam na nią i westchnęłam cicho.
- Daj spokój, mamo - złapałam ją za łokieć i zaprowadziłam z powrotem na kanapę. - Jeszcze tu mieszkam.
- Ile ty masz lat? - wymamrotała, mierząc mnie pustym spojrzeniem, a ja spojrzałam na nią z bólem.
- Szesnaście - powiedziałam cicho i otworzyłam okno na oścież. - Mogłabyś to w końcu zapamiętać.
- Czyli, że jesteś moją córką? - Przekrzywiła głowę i spojrzała na mnie tępo, z rozchylonymi wargami.
- Ta - mruknęłam i przeszłam przez pokój, krzywiąc się przy tym, za każdym razem, kiedy widziałam pustą butelkę, albo peta utopionego w coli. - Niestety.
- I mieszkasz tu? - spytała i przeklęła pod nosem, kiedy zamiast wlać whiskey do szklanki, wylała ją na stolik.
- Tak, cholera, mieszkam tu - warknęłam, kopiąc puszkę po piwie, leżącą na mojej drodze. - Od pieprzonych szesnastu lat - spojrzałam na nią wściekła, ale ona nawet nie odwróciła wzroku od rozlanego napoju. - I mam na imię Zoe - dodałam.
   I w tym momencie do domu wszedł ojciec. Trochę mniej pijany, ale już nie trzeźwy.
- O, jesteś... - urwał zastanawiając się chwilę nad moim imieniem, a ja patrzyłam na niego wyczekująco.
- No? - pogoniłam go po chwili, kiedy wyraźnie zaczął myśleć o czymś innym.
- A tak - spojrzał na mnie trochę tępo. - Mia? - spytał w końcu, a ja westchnęłam głęboko.
- Kurwa, co z was za ludzie? - warknęłam i weszłam po schodach do góry. Idąc słyszałam, jak matka mówi, żeby jej nalał trochę.
   Trzasnęłam drzwiami dużo mocniej, niż powinnam, myśląc, że normalny rodzic by się wkurzył. Moi prawdopodobnie nawet nie zauważyli, że to zrobiłam. Dokładnie tak, jak nie zauważali, że robię cokolwiek. Że w ogóle istnieję.
    Zasnęłam na podłodze, siedząc oparta o łóżko. Obudził mnie wrzask mojej matki z dołu. Krzyczała coś, żeby ktoś przestał w coś walić. Nie słyszałam dokładnie, o co chodziło, ale po kilku minutach jej wrzask przerodził się w dźwięk tłuczonych butelek.
   Westchnęłam i podniosłam się powoli, rozglądając się za telefonem, który w końcu dojrzałam na biurku, oświetlony przez światło latarni, wpadające przez okno. Godzina na wyświetlaczu wskazywała drugą czterdzieści trzy. Pod godziną widniało powiadomienie o trzech nieodebranych połączeniach od Aaliyah. Westchnęłam głęboko i napisałam do niej wiadomość, z pytaniem co się stało. Ku mojemu zdziwieniu dostałam odpowiedź praktycznie od razu. "Niw dpisz jedxzcze" - przeczytałam i od razu wiedziałam, że dziewczyna potrzebuje pomocy. Zadzwoniłam, żeby spytać, gdzie jest. Jej głos był bardziej niewyraźny, niż się spodziewałam i zaczęłam się martwić, ile wypiła. Dziewczyna zawsze była tą, która nigdy się nie upijała, ba, przeważnie nigdy nawet nie piła. A tym bardziej jeśli była środa. Więc kiedy usłyszałam, że siedzi w parku, powiedziałam jej, żeby nigdzie się nie ruszała, bo zaraz po nią przyjdę.
   Dziesięć minut później próbowałam przekonać Aaliyah, że wrócenie do domu to jednak jest całkiem niezły pomysł, bo w innym przypadku obydwie zamarzniemy. Jakby nie patrzeć, była końcówka listopada. W końcu, po dość długiej rozmowie, próbującej być dyskusją, udało mi się namówić dziewczynę, żeby dała się odprowadzić do domu.
    Droga, którą normalnie pokonałabym w pięć minut zajęła mi tym razem ponad dwadzieścia. Pijana Aaliyah jest bardzo, ale to bardzo nadpobudliwa. Zachowywała się jak pięciolatka. Próbowała skakać z krawężników, biegać i tańczyć pod latarniami. Za każdym razem musiałam ją łapać, żeby nie upadła.
    Kiedy w końcu dotarłyśmy pod jej dom przez chwilę wahałam się, czy budzenie jej rodziców o tej porze to dobry pomysł, ale doszłam do wniosku, że przecież jej nie zostawię samej pod drzwiami i zapukałam dość głośno.
   Wyobraźcie sobie moją ulgę, kiedy zamiast któregoś z rodziców dziewczyny w drzwiach stanął jej brat . Zmierzył zaspanym spojrzeniem najpierw mnie, a potem swoją siostrę i chwilę zajęło mu zorientowanie się, w jakim stanie jest, bo najpierw tylko zmarszczył brwi i przetarł twarz dłonią, a ja stałam przed nim, trzymają Aaliyah za ramię, próbując nie trząść się  z zimna i czekając, aż Shawn się odezwie.
- Co ty tu robisz? - wymruczał w końcu, chyba nie do końca ogarniając co się dzieje, a ja nie byłam pewna czy mówi do mnie, czy do Aaliyah.
- Um, Aal do mnie zadzwoniła, słyszałam, że... - zastanowiłam się chwilę. - Nie jest do końca trzeźwa, więc stwierdziłam, że po nią pójdę i odprowadzę. Wybacz, że cię budzę, ale nie mogłam jej tak zostawić.
- W sensie... - ziewnął - Aal jest pijana? - zmarszczył brwi i przyjrzał się siostrze, która prawie zasypiała na stojąco. Biedna, jutro będzie ledwo żywa.
- Nooo, jak widać - poruszyłam ramionami, żeby rozgrzać się trochę. - Nie wiem czemu, ile wypiła, skąd miała, ani czy była wcześniej z kimś - dodałam. - Zadzwoniła po prostu.
- Wejdź - powiedział trochę bardziej przytomny i odsunął się, żeby mnie wpuścić, a ja weszłam, ciągnąc za sobą Aal, która mamrotała coś tam, żebym dała jej spokój.
- Możesz ją po prostu położyć? - ziewnęłam i puściłam dziewczynę. - W sumie powinnam wracać do domu - dodałam, zerkając na zegar, wiszący na ścianie. Wskazywał trzecią trzydzieści osiem.
- Poczekaj, odprowadzę cię - powiedział brunet, obejmując swoją siostrę ramieniem i prowadząc ją ostrożnie w stronę schodów. - I chcę spytać o parę rzeczy - rzucił jeszcze przez ramię. - Daj mi parę minut.
   Chłopak wszedł po schodach szybciej niż można by się spodziewać po kimś, kto idzie z osobą pijaną. Wszedł po nich tak szybko, że nie zdążyłam powiedzieć, że naprawdę muszę już iść i wrócę rano. Więc usiadłam przy wyspie kuchennej i oparłam ręce na blacie, napawając się ciepłem domu i zastanawiając się, jak pozbyć się Mendesa.
- Hej - usłyszałam za sobą głos po kilku minutach. - Wszystko w porządku? - stanął przede mną. - Nie najlepiej wyglądasz.
- Może dlatego że jest w pół do czwartej w nocy, a ja zamiast spać odprowadzam twoją pijaną siostrę do domu? - powiedziałam dość nie przyjemnie i wstałam, czego od razu pożałowałam, bo musiałam podnosić głowę, żeby widzieć twarz chłopaka, co sprawiło, że poczułam się w jakiś dziwny sposób zagrożona. - Ale tak, wszystko w jak najlepszym porządku.
- Okej, okej, tylko pytam - uniósł ręce w geście obronnym i założył kurtkę. - Czyli nie wiesz, co się stało, że Aal... no wiesz - westchnął głęboko.
- Nie mam pojęcia, zadzwoniła, jak już nie było można się z nią dogadać - pokręciłam głową i podeszłam do drzwi. - Słuchaj, nie musisz mnie odprowadzać, mieszkam blisko, poradzę sobie.
- Nie wątpię - pokiwał głową i zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, a moje policzki zapłonęły rumieńcem mimowolnie. - Ale i tak wolę się upewnić, że dotrzesz bezpiecznie - uniósł kącik ust i zgasił światło, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna, bo nie chciałam, żeby zauważył rumieńce. Chociaż pewnie i tak je widział.
- Dzięki za troskę? - powiedziałam trochę pytająco i wyszłam przed dom. Skrzywiłam się, kiedy zawiał zimny wiatr, mierzwiąc mi włosy i wywołując drżenie. Shawn spojrzał na mnie przez ramię, zamykając drzwi na klucz.
- Gdyby coś ci się stało, to byłaby moja wina - powiedział po chwili milczenia i wcisnął klucze do kieszeni. - Nie jest ci zimno? - uniósł brew, przyglądając się mojej skórzanej, za dużej kurtce, którą nosiłam od paru dobrych lat i była jednym odzieniem wierzchnim, które posiadałam.
- Nie - skłamałam gładko i uśmiechnęłam się delikatnie. - Możemy już iść?
- Tak, chodź - kiwnął głową i ruszył chodnikiem powoli. Nadal wyglądał na lekko zaspanego. - Twoi rodzice wiedzą, że cię nie ma?  - spojrzał na mnie pytająco.
- Nie, nie chciałam ich budzić - pokręciłam głową i odwróciłam wzrok, żeby nie musieć patrzeć mu w oczy. Nienawidziłam rozmawiać o rodzicach, zwłaszcza, że jeżeli nie rozmawiałam z Aaliyah albo państwem Mendes nie mogłam mówić prawdy. Ale nawet kiedy nie kłamałam, a może zwłaszcza wtedy, czułam się fatalnie. Nienawidziłam tego, że wszyscy, którzy znają prawdę wyraźnie mi współczują. Chociaż te osoby wiedzą, że tego nie lubię i próbują to ukryć, ale w każdym spojrzeniu po takiej rozmowie, w każdym "zawsze możesz na nas liczyć" czuć wyraźnie jak bardzo mi współczują i jak bardzo jest im mnie szkoda.
   Dlatego też nie miałam zamiaru mówić Shawnowi prawdy. W sumie to nawet nie miałam po co. Prawie go nie znałam, rozmawiałam z nim może czwarty raz w życiu, takim ludziom nie mówi się od tak, co dzieje się w naszym życiu.
- Powinnaś była im powiedzieć - zmarszczył brwi lekko i powiedział to prawie troskliwym tonem. - Powinni wiedzieć, że wychodzisz i gdzie idziesz, tak w razie czego, gdyby coś się stało.
- Ale nic się nie stało, okej? - warknęłam. - Pewnie nadal śpią i nie zorientowali się, że wyszłam i niech tak zostanie, co?
- Hej, spokojnie - powiedział łagodnie, co zirytowało mnie jeszcze bardziej, właściwie sama nie rozumiałam dlaczego. - Tylko mówię. W zasadzie w ogóle nie powinnaś sama wychodzić o tej godzinie. - Wywróciłam oczami tak mocno, że aż mnie zabolało. Wychodzenie o tej porze było u mnie na porządku dziennym. Albo może bardziej nocnym.
- Jasne, zapamiętam, tato. - Kiedy weszliśmy na moją ulicę pierwszy raz w życiu dziękowałam w duchu, że nikomu nie chce się naprawiać prawie wszystkich latarni, stojących na ulicy. Tak było lepiej. Wolałabym, że Shawn nie przyglądał się ulicy, na której mieszkałam, bo ona sama w sobie dużo mówi o osobach, mieszkających na niej.
   Większość domów była opuszczona, ale te, w których już ktoś mieszkał przeważnie nie wyglądały dużo lepiej od tych opuszczonych. Prawie wszystkie miały zapuszczone ogrody, bo albo nie miał kto się nimi zajmować, albo nikomu się nie chciało. Farba odchodziła z tynku na praktycznie każdym budynku, a okna często były stare i drewniane. Właściwie budynki zamieszkane od tych niezamieszkanych można było odróżnić praktycznie tylko tym, że w tych, w których ktoś jeszcze mieszkał wstawione były drzwi i jakiekolwiek okna. No i w wysokiej trawie wydeptane były ścieżki prowadzące od furtki (jeśli takowa jeszcze istniała) do drzwi wejściowych, czasem jeszcze do kuchennych.
- Mieszkasz tu? - spytał Shawn, marszcząc nos, kiedy stanęliśmy w niewielkiej odległości od mojego domu, w którym na całe szczęście było zgaszone światło i nikt się nie darł.
- Jakiś problem? - warknęłam, drżąc z zimna lekko.
- Nie, tylko... - zaczął, ale rzuciłam mu mordercze spojrzenie. - Nie, żaden. Dobranoc, w każdym razie. Przepraszam za Aal.
- W porządku - pokręciłam głową lekko. - Wpadnę do was jutro po lekcjach, dowiedzieć się co z nią.
- Okej - pokiwał głową powoli. - To cześć.
- Cześć - kiwnęłam mu głową na pożegnanie i ruszyłam w stronę domu.
   Czułam jego spojrzenie na swoich plecach do momentu, w którym zatrzasnęłam drzwi.

****************************************************

Dzień dobry wieczór wszystkim! Mam dobry humor, bo pisanie w innym, większym projekcie mi idzie całkiem dobrze, więc łapcie pierwszy rozdział! Mam nadzieję, że Wam się spodoba. 

xx Ela 

PS Pozdrawiam dwie stałe czytelniczki buzi kocham Was (tak, Michalina, tak, Abi o was mówię)

GETAWAY || S. M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz