ROZDZIAŁ #10

83 9 2
                                    

 - Zoe, jesteśmy tu, bo chcemy dla ciebie jak najlepiej. - Powiedziała kobieta z opieki społecznej, która przedstawiła się jako Katherine. Ciężko było mi uwierzyć w jej słowa, zwłaszcza, że mężczyzna, który był z nią, Marcus, wyglądał jakby miał za chwilę zasnąć na stojąco.
Inna sprawa, że powinnam współpracować, może jakoś złagodzić sytuację, żeby tylko przyznali mi kuratora, a nie od razu zabierali, ale nie potrafiłam się zmusić do wypowiedzenia chociażby jednego słowa. Po prostu nie umiałam otworzyć ust. Zamiast tego, skupilam się na sylwetce Shawna, która co chwilę pojawiała się w szybie w drzwiach. Chłopak siedział ze mną tak długo, jak tylko mógł i wyszedł dopiero, kiedy lekarz prawie siłą wyrzucił go za drzwi.
 - Zoe. - Skrzywiłam się lekko, kiedy kobieta znowu się odezwała. - Musisz z nami porozmawiać. - Usiadła na brzegu mojego łóżka i spojrzała na mnie łagodnie, jakby naprawdę jej zależało. Była młoda. Prawdopodobnie jeszcze niedoświadczona. Pewnie nie zdążyła się jeszcze znudzić swoją pracą i nadal uważała, że może ocalić cały świat.
 - Okej. - Powiedziałam w końcu cicho. To było pierwsze słowo, jakie wypowiedziałam, odkąd Shawn wyszedł i mój głos był lekko zachrypnięty od dość długiego szlochu. - W porządku. - Dodałam po chwili, jeszcze ciszej, starając się przekonać samą siebie, że to wszystko dla mojego dobra. Że będzie lepiej, nie będę musiała bać się wrócić do domu.
   Na twarz Katherin wstąpił szeroki uśmiech, kiedy usłyszała mój głos.
   Była zbyt mocno pomalowana. W połączeniu ze swoimi długimi blond włosami, związanymi w warkocz i czarną garsonką wyglądała jak lalka barbie w wydaniu biurowym. Nie zachęcało mnie to do rozmowy z nią ani trochę. Nie miałam ochoty zwierzać się kobiecie, która wyglądała jak lalka i mężczyźnie, który wyglądał, jakby cierpiał na głęboką depresję. Musiał słyszeć już miliony takich historii jak moja.
 - Cudownie. - Blondynka uśmiechnęła się do mnie promiennie i spojrzała na swojego współpracownika, który posłał jej wyraźnie wymuszony uśmiech, dając znak, że dobrze sobie radzi. Świetnie, laska jeszcze się uczyła. - Więc zacznijmy od czegoś prostego. - Spojrzała znowu na mnie łagodnie. Przynajmniej nie widziałam u niej współczucia. Ciekawe, czy zdążyła się już znieczulic. Czy kiedyś płakała słuchając o piekle, jakie niektórzy przechodzą każdego dnia. - Miałaś brata, prawda?
   Spojrzałam na nią ze strachem w oczach. Mogłam się domyślić, że będą pytali o Willa. Ale dlaczego byli tak bardzo pewni, że te sytuacje są powiązane? Minęło już tyle lat,
Will nie żył. Już o nim nie myślałam tak często, jak kiedyś. Już nie bolało tak bardzo, ale mimo to, kiedy usłyszałam pytanie łzy zebrały sie w moich oczach. Zamrugałam szybko i odwrociłam wzrok.
 - Tak. - Powiedziałam cicho, starając się nie myśleć o moim bracie. - Will. - Szepnęłam, uprzedzając kolejne pytanie. Kobieta pokiwała lekko głową i chwilę nic nie mówiła, dając mi minutę na uspokojenie się.
- Jak umarł? - Spojrzałam na nią, czując, że nie dam rady odpowiedzieć. Jak mogła mnie o to pytać? "Zaczniemy od czegoś prostego", oczywiście, to był najłatwiejszy temat jako mogła wybrać.
Chwilę zbierałam się w sobie, żeby odpowiedzieć, ale kiedy już otworzyłam usta, żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Pokręciłam głową i spuściłam wzrok, starając się opanować łzy.
 - Miał wypadek, tak? - Katherin spojrzała na swoje papiery na podkładce w róże, którą trzymała na kolanach. Nie pasowała do jej wyglądu biurowej barbie. Pokiwałam lekko głową, potwierdzając jej słowa. - Jechał samochodem z twoim tatą? - Spytała, chociaż doskonale znała odpowiedź. Nie rozumiałam, dlaczego zadaje mi te pytania, przywracając tylko bolesne wspomnienia. Znowu pokiwałam głową, czując, że narasta we mnie złość. - Ile miałaś wtedy lat?
Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam jej w oczy.
 - Dziesięć. - Powiedziałam chłodnym tonem, a to jedno słowo zabrzmiało jak wyrok śmierci. Kobieta wzdrygnęła się trochę, chyba orientując się, że przeżyłam więcej, niż pokazują jej papiery. Odkąd Willy odszedł moje życie było piekłem.
 - A Will? - Spojrzała na swoje papiery i coś w nich zapisała. Jej dłoń drgała lekko, była wyraźnie zdenerwowana.
 - Pięć. - Powiedziałam dobitnie. Katherine spięła się, pewnie uświadamiając sobie, że ta dziewczyna z papierów, ta z okropną przeszłością naprawdę istnieje. - Tata był wtedy trzeźwy, to w niego wjechał ktoś pijany. Jemu nic się nie stało, ale Willy zmarł na miejscu. Tuż przed domem. Na moich oczach. - Powiedziałam najzimniejszym tonem, na jaki było mnie stać w tamtej chwili. Mój głos trząsł się i był niepewny. Dzień, w którym mój brat umarł był najgorszym w moim życiu.
 - Od tamtego czasu twoi rodzice piją? - Spytała i tym razem to jej słowa brzmiały jak wyrok.          Mogłam już zastanawiać się, co mi się przyda w domu dziecka.
 - Tak.
 -  Jak często są trzeźwi?
 - W ogóle.
 - Skąd masz pieniądze na jedzenie?
 - Zabieram ich karty do bankomatu i wybieram gotówkę.
 - Starcza ci na wszystko, czego potrzebujesz?
 - Nie.
 - Ile masz teraz lat?
 - Szesnaście.
 - Kiedy zaczęłaś sama sobie gotować i robić zakupy?
 - Pięć lat temu.
   Czułam się jak na przesłuchaniu. Nie wiem, jak ta kobieta mogła myśleć, że to dla mnie dobre. Była bardziej niekompetentna niż mi się na początku wydawało.
   Po serii pytań, zadanych przez kobietę w końcu odezwał się niejaki Marcus, który do tej pory po prostu się przyglądał.
 - Starczy, Kate. - Powiedział, podchodząc do łóżka, kiedy w moich oczach pojawiły się łzy, a głos zaczął drżeć niebezpiecznie mocno. - Zoe, jestem Marcus, jak już wiesz. - Mężczyzna zajął miejsce Katherine, która wstała i podeszła do okna, wychodzącego na szpitalny parking. Pokiwałam głową niepewnie i przetarłam oczy dłońmi. - Posłuchaj, rozmawiałem z państwem Mendes. Z Aaliyah i Shawnem też. - Powiedział nadzwyczaj łagodnym i miękkim głosem, patrząc mi w oczy uspokajajaco. Był o wiele lepszym rozmówcą niż Barbie. Mimo to, czułam, że zbladłam, a w moich oczach pojawił się strach. - Wszyscy zgodnie twierdzili, że nie chciałaś, żeby ktoś się dowiedział, bo bałaś się, że przeniosą cię do innej szkoły. - Nie brzmiało to jak pytanie, ale mimo to pokiwałam lekko głową, potwierdzając jego słowa. - Więc teraz chcę cię uspokoić. - Powiedział, uśmiechając się delikatnie. Kiedy się uśmiechał jego twarz wyglądała kompletnie inaczej. - Zostaniesz w swojej obecnej szkole. - Powiedział, a ja poczułam, jakby kamień dosłownie spadał mi z serca. Miałam ochotę zacząć płakać ze szczęścia. - Państwo Mendes zgłosili się jako rodzina zastępcza.
   Zrobiło mi się gorąco. Jak to państwo Mendes zgłosili się jako rodzina zastępcza? Czy to znaczy, że miałam z nimi zamieszkać?
 - Co to dla mnie znaczy? - Spytałam cicho, starając się opanować drżenie dłoni i głosu.
 - Dopóki wszystko nie zostanie zatwierdzone zostaniesz w szpitalu. - Powiedział Marcus, uśmiechając się delikatnie do mnie. Człowiek musiał kochać tą pracę. Powinnam się w końcu nauczyć, żeby nie oceniać ludzi po tym, jak wyglądają. - Zresztą i tak powinnaś. Czaszka musi się zrosnąć, a lekarze boją się też o twoje biodro. - Skrzywiłam się, słysząc jego słowa. Ja też martwiłam się o swoje biodro. - Potem wrócisz prosto do domu Mendesów. Z tego co wiem, jesteś już dość przyzwyczajona, prawda?
   Poczułam, jak łzy szczęścia spływają po moich policzkach i pokiwałam lekko głową, uśmiechając się jak wariatka. To było kompletnie nierealne. Ratowało mi to życie. Dosłownie.
Kiedy chciałam się odezwać drzwi do sali szpitalnej otworzyły gwałtownie i stanął w nich wyraźnie zdenerwowany Shawn, że którym stała zapłakana Aal. Obydwoje patrzyli na mnie z winami winowajców. Wiedzieli, ze nie powinni wchodzić.
 - Co się stało? - Spytał Shawn dość głośno i podszedł do mnie z troską w oczach. - Wszystko w porządku? - Dodał o wiele ciszej, siadając tuż obok mnie na łóżku i ocierając moje policzki po raz kolejny tego dnia. - Rozmawiałem z mamą, powiedziała, że... - Zaczął, wyraźnie zdenerwowany, ale przerwałam mu nagłym wybuchem śmiechu. Wszystko zaczynało się na nowo rozjaśniać. W końcu miałam szansę być szczęśliwa. - Co? - Chłopak zmarszczył brwi, wyraźnie zdezorientowany i spojrzał na mnie.
 - Wasi rodzice będą moją rodziną zastępczą. - Powiedziałam, czując, że łzy szczęścia spływają po moich policzkach strumieniami. - Nie martwcie się. - Zaśmiałam się wesoło.
 - Zoe, to nie wszystko. - Wtrącił Marcus, wstając z mojego łóżka, żeby ustąpić miejsce nadal płaczącej Aal. - Następne wieści mogą spodobać ci się mniej. - Dodał, a ja natychmiast przestałam się uśmiechać i otarłam policzki, przygotowując się na kolejną dawkę złych wieści. Shawn ścisnął moją dłoń, a Aal położyła rękę na mojej łydce. Naprawdę cieszyłam się, że miałam ich obok siebie. - Twoi rodzice zostaną wysłani na trzymiesięczny odwyk. - Powiedział, a ja pokiwałam lekko głową. Na razie nie było źle, sama tego chciałam. - Kiedy wyjdą, opłacimy wam terapię rodzinną. Im załatwimy pracę i przyznamy kuratora. Kiedy stwierdzimy, że są gotowi na twój powrót będziesz musiała wrócić.
   Przeanalizowałam słowa mężczyzny i po chwili stwierdziłam, że nie będę protestować, bo taki układ brzmi całkiem sprawiedliwie. Przecież jeśli kurator uzna, że są gotowi na zostanie rodzicami, to powinni być. Szkoda tylko, że szesnaście lat za późno.
 - Żaden problem. - Powiedziałam po chwili, a uśmiech wrócił na moją twarz.
Do końca dnia Shawn już nie puścił mojej ręki. Ani na chwilę. Nawet wtedy, kiedy lekarz robił jakieś rutynowe badania. Ani na sekundę się ode mnie nie odsunął, co było najbardziej uroczą rzeczą, jaką kiedykolwiek ktokolwiek zrobił w stosunku do mnie.

****************************************************************************

WOWOWO WRÓCIŁAM!
Dzień dobry wieczór! Jak wam mija rok szkolny? Ja już mam dość, a to dopiero trzeci tydzień. 
Mam nadzieję, że rozdział się podobał!

xx Ela

GETAWAY || S. M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz