Frank zachorował. Przez jego wieczorno- nocne wycieczki do Gerarda złapało go ostre przeziębienie. Iero leżał w łóżku, wypluwając sobie płuca, zużywając tony chusteczek, biorąc tony leków oraz rosołków specjalności Lindy. Całe dnie spędzał oglądając denne seriale, czytając swoje ulubione, gejowskie opowiadania oraz snując się po domu bez celu.
Minął tydzień od jego ostatniego spotkania z Gerardem, kiedy to podczas tego feralnego wieczoru dowiedział się całej prawdy o ucieczce szatyna. Od tamtej pory Way ani razu go nie odwiedził ani nawet nie próbował się z nim skontaktować. To samo było w przypadku młodszego z braci.
Kolejny dzień nie zapowiadał się nadzwyczaj ciekawie. Frank opatulił się swoim czarnym kocykiem i razem z nim oraz giga paczką chusteczek stoczył się na dół. Jak zwykle o tej godzinie nikogo już w domu nie było, więc mógł cieszyć się samotnością i wolnym TV. Rozwalił się na kanapie, a na kolanach postawił sobie miskę z orzeszkami ziemnymi. Wygodnie wtulił się w poduszki i włączył telewizor, od razu zmieniając kanał na rockową stację muzyczną.
Już miał oddać się w błogi stan nieważkości, ciesząc się tym, że może wciągać powietrze już przynajmniej jedną dziurką w nosie, kiedy po całym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Wystraszony tym nagłym hałasem Frank upuścił miseczkę, a cała jej zawartość wysypała się na podłogę. Iero wychylił się i spojrzał na porozrzucane po całej podłodze orzeszki, chcąc siłą jego hipnotyzującego spojrzenia sprowadzić je z powrotem do miski. Niestety, tym razem jego gały zawiodły.
Ociężale wstał z kanapy, owinął się kocykiem i starając się ominąć cały ten bałagan, ruszył w stronę drzwi wejściowych. Nie przemyślał tylko tego, że koc ciągnął mu się po ziemi, zbierając śmieci ze sobą tak, że orzechy stanowiły teraz romantyczną ścieżkę prosto pod drzwi prawie jak w tych wszystkich dennych filmach romantycznych, które kiedyś z nudów obejrzał razem z Lindą.
Dowlókł się do drzwi i jednym, zręcznym ruchem przekręcił klucz w zamku. Prawie zabijając się o swój kocowy tren, otworzył drzwi i spojrzał na gościa, który zrobił cały ten bałagan. No bo to on zrobił, prawda ?
- Hej, Frank !
- Jamia ? - wydukał, patrząc oszołomionym wzrokiem na dziewczynę - Co ty tutaj robisz ? I skąd wiesz, gdzie mieszkam ?
- Ciebie też miło widzieć, Frankie - czarnowłosa wyminęła chłopaka i weszła do środka - Co ty robisz z tymi orzechami ? Bawisz się w chodzenie po kamieniach, tylko że w uproszczonej wersji ? - zaśmiała się, ściągając z siebie skórzaną kurtkę.
- Nie patrz na to, zaraz wszystko ogarnę. Chodź do salonu - Iero zaprowadził swojego gościa i posadził na kanapie, robiąc miejsce pośród morza zużytych chusteczek. Wszystkie białe kulki zagarnął pod pachę i pobiegł z nimi do kosza. Następnie szybko pozamiatał romantyczną ścieżkę z orzechów i cały spocony wykonaną pracą, opadł na kanapę obok Jamii.
- No więc dowiem się czym zawdzięczam tą niespodziewaną wizytę ? - spytał, ponownie otulając się kocykiem.
- Pomyślałam, że przyda ci się towarzystwo. W końcu nie masz nikogo innego, a Mikey wyjechał...
- Co ?! - przerwał jej - Jak to wyjechał ?!
- Nic ci nie mówił ? - spytała zaskoczona.
- Tak jakby się na mnie obraził - westchnął - Powiedź mi, że gadałaś z nim przed wyjazdem i wiesz coś więcej
- A co chcesz wiedzieć ?
- Mów co wiesz - powiedział błagalnym głosem.
- No więc mówił, że wyjeżdża do ojca na trochę dłużej. Nie mówił na ile dokładnie, ale pewnie nie będzie go przez dłuższy czas. Nic więcej nie udało mi się z niego wycisnąć. Zresztą, ostatnio był jakiś mega poddenerwowany - Jamia przez chwilę się zamyślała - A, właśnie. Nie wiesz może, co się dzieje z Gerardem ?
CZYTASZ
Bury Me In Black • Frerard
FanfictionRodzice szesnastoletniego Franka Iero kupują dom i wraz z synem przeprowadzają się do Jersey City. Młody chłopak zaczyna naukę w nowej szkole, poznaje nowych znajomych i natrafia na pewnego szatyna, który od razu budzi w nim nieznane dotąd uczucia...