Obudził się jak zawsze zdecydowanie za wcześnie. Nieśpiesznie wygrzebał się spod przykrycia, nadal brodząc między Krainą Morfeusza a rzeczywistością. Leniwie przewrócił się na plecy i wtulił policzek w poduszkę. W końcu powoli otworzył oczy. Jednak zamiast dobrze znanego mu widoku, który witał go od razu po przebudzeniu, czyli panującego w pokoju wiecznego bałaganu, ujrzał coś całkowicie innego, co przeraziło go na tyle, że od razu rozbudził się i zerwał na równe nogi.
- Gerard ?! - krzyknął, a jego głos rozszedł się po wnętrzu rudery, gdzie na pewno nie było szatyna.
Frank szybko zasunął kurtkę pod samą szyję i wyskoczył na zewnątrz, odsuwając uprzednio deski, które jak zawsze zasłaniały prowizoryczne wejście do wnętrza schronu Waya. Na dworze słońce świeciło na niebie i nieco ogrzewało mroźny, listopadowy klimat. Iero rozejrzał się wokół złomowiska, obchodząc ruderę dookoła, jednak również tutaj nie spotkał szatyna. Postanowił sprawdzić jeszcze jedno miejsce, w którym często przesiadywał Gerard. Wyszedł tylną bramą złomowiska i ruszył polną ścieżką ulokowaną między drzewami w dół. W końcu jego oczom ukazało się rozległe jezioro, o którym tyle opowiadał mu Way. Zszedł na dziką plażę i ruszył wzdłuż niej, dochodząc do starego pomostu. Właśnie na jego skraju siedziała ubrana na czarno postać. Frank podszedł do niego i usiadł obok, spuszczając swoje krótkie nóżki w dół, ku zwierciadłu wody, w którym oboje się odbijali.
- Wstałeś już ? - spytał Gerard, nie odrywając wzroku od swojego szkicownika, w którym rysował kolejne dzieło.
- Jak widać - odparł krótko Frank, krzyżując nogi i majtając nimi zaledwie kilka centymetrów od wody.
- Nie musisz się martwić o matkę. Wczoraj, kiedy usnąłeś, napisałem jej SMSa, że śpisz u Mikey'a. Swoją drogą, mógłbyś ustawić sobie jakiś kod. Przecież ktoś mógłby ci się włamać i wykraść wszystkie dane - powiedział głosem jakby w transie, z pasją muskając ołówkiem papier i tworząc zarys postaci o białych włosach, którą Frank widział już na wcześniejszych jego pracach.
- Dzięki - rzucił nadal nie mogąc uwierzyć, że wczoraj odpłynął w ramionach Waya - I tak, masz rację. Muszę pomyśleć nad jakimś kodem
- Może być 0904
- Dlaczego akurat taki ?
- To dzień moich urodzin. Wiesz o tym tylko ty i ja, więc nikt się raczej nie włamie. A dla mnie będzie łatwiej, jeśli kiedyś jeszcze nieoczekiwanie zaśniesz
- Mądre - uśmiechnął się i od razu sięgnął po telefon, żeby ustawić nowy kod.
W tym czasie Gerard zamknął swój szkicownik, a ołówek schował do wewnętrznej kieszeni kurtki.
- Może masz ochotę na jakieś dobre śniadanie ? - spytał czarnowłosy, kiedy Iero schował telefon.
- A co proponujesz ? Konserwa, pasztet czy może Power Pup ? Chociaż tego ostatniego wolałbym nie. Smakuje jak psie żarcie - Iero skrzywił się na samo przypomnienie sobie smaku PP, które kiedyś kupiła jego babcia i przez cały pobyt u niej musiał zjeść cały zapas, który kobieta zgromadziła specjalnie dla niego.
- Uważasz, że nie stać mnie na nic lepszego ? - fuknął Gerard, podnosząc się i pomagając Frankowi podnieść się z pomostu - I tu cię słońce zaskoczę. Podejdę tylko po portfel i możemy lecieć na miasto - uśmiechnął się do niższego, idąc razem z nim w stronę złomowiska. Przez całą drogę Way trzymał w swojej dłoni dłoń niższego, co jakiś czas masując jego bladą skórę kciukiem, natomiast przez całą drogę Iero wstrzymywał oddech, przyjemnie wzdrygając się za każdym razem, kiedy poczuł chłodne muśnięcie na swojej dłoni.
CZYTASZ
Bury Me In Black • Frerard
FanfictionRodzice szesnastoletniego Franka Iero kupują dom i wraz z synem przeprowadzają się do Jersey City. Młody chłopak zaczyna naukę w nowej szkole, poznaje nowych znajomych i natrafia na pewnego szatyna, który od razu budzi w nim nieznane dotąd uczucia...