-Jeszcze półtorej tygodnia.- westchnął i spojrzał na Bruna
-Wiem. Nie musisz mi przypominać.
-Zabierz ją gdzieś.
Odłożył długopis na biurko i przetarł oczy.
-Zabiorę. Nie rozpraszaj mnie, Troy.Teraz opowiem wam, jak przez te pięć słów cały świat Bruna i Elizabeth legł w gruzach. Jak w każdych książkach, trzeba chwycić czytelnika i połechtać jego emocje, więc i w tej będzie coś, za co będziecie mną gardzili. Ja przeżyję. Na prawdę. Możecie mnie wyzywać w komentarzach. Ale proszę o cenzuralne słowa, gdyż moje ciało jest niepełnoletnie a dusza jeszcze nie wyrosła z pieluch.
Życzę miłego czytania.☺
(tylko proszę nie obrażać mojej mamy)Tak. Znowu się całowali.
I co?
A poza tym... To nie była jej wina. Bruno ją zaskoczył i...
Tylko, czy musieli to robić w salonie? Bała się, że ktoś wejdzie... Próbowała go odepchnąć, ale była za słaba a Bruno jak się wlepił palcami w jej ręce to nie sposób było go ruszyć.
Gdy się oderwali od siebie, Bruno miał uśmiech na twarz i tak po prostu wyszedł. Tak... Bez żadnego słowa... Stała przez chwilę sparaliżowana, dopóki nie zobaczyła Troya. W końcu po nią przyszedł. Powinien to zrobić przed przybyciem Bruna, umawiali się na konkretną godzi... Nie mówcie jej, że Bruno go zatrzymał i kazał poczekać a sam przyszedł do niej po tą jedną rzecz.
(no to jej nie mówimy)
-W końcu jesteś.- warknęła do niego
-No sorry. Wyrwałem się najszybciej jak potrafiłem...- zrobił smutną minę
-Następnym razem, gdy nie będziesz pewny, kiedy skończysz, to przyjdź do pokoju, a nie każ mi jak głupiej stać sama w salonie.
-Przepraszam...
-Dobra. Nie ważne. Po co tu jestem?
-Mym dzisiejszym zadaniem, jest przedstawić ci co ważniejsze osobistości stada. Zaczniemy od lekarza.
-Ten, który mnie leczył?
-Tak.
-A on mówi coś oprócz: ,,Boli, jak tu dotykam?"
-Tak. Jest naprawdę gadatliwy... Po kilku głębszych...
-Nie pijam alkoholu, a lekarz nie powinienrobić tego w pracy.
-Nie robi. Spokojnie. Znamy się od dziecka i parę razy wyskoczyliśmy w weekendy do klubu.
-Załóżmy, że ci wierzę...
-To dobrze. Pozwolisz?- wyciągnął do niej łokieć
-Serio? Bruno jest takim zazdrośnikiem, a ty takie coś? Jesteś masochistą?
-Może...- mruknął tajemniczo
-Powodzenia.- odrzekła
-Czemu?
-Nie wiele dziewczyn lubi takie rzeczy.
-Znajdę tą jedyną. Tak zawsze mówiła mi babcia.
-To musi być prawda.- poklepała go po głowie -Powodzenia. Szczere powodzenia.
-Dzięki, ale nie psuj fryzury.
-Możemy już iść?
-Jasne.- odparł poprawiając włosy
-Lekarz, tak?
-Tak.
Troy ruszył pierwszy i zaczął ją prowadzić do wyjścia.
-Jak on się zwie?
-Abraham Vanderburg, ale wszyscy mówią na niego Aby, albo Lincoln.
-Jest Niemcem?
-Nie. Jest stąd. Jego dziadek po wojnie przyjechał tu i poznał dziewczynę. Wyszedł syn, który też pobrał się tutaj i pojawił się Aby.
-Niezłe tłumaczenie. Głupie, ale wszystko zrozumiałam.
-Dzięki...- odpowiedział niepewnie
-Nie ma za co.- odparła przechodząc przez drzwi, gdy Troy otworzył je przed nią
-Pamiętasz drogę?
-Nie. Przykro mi.- wzruszyła ramionami
-Spoko. Będę prowadził.
Ruszył przed siebie a Elizabet się z nim zrównała. Szli chwilę w milczeniu, aż nie skręcili w znajomą ścieżkę. Przeszli parę kroków zanim Troy się odezwał:
-Jak Ci się tu podoba?
-Jest całkiem spoko.- rzekła -Mam więcej luzu. Mogę wychodzić z pokoju bez konieczności dotarcia do jego gabinetu.
Oboje wiedzieli, że żartuje.
-Robimy postępy. Jeszcze tydzień, a będę mogła sama wychodzić na spacery.
-Powiedziałbym, że to świetnie, ale radzę Ci, przed pełnią nie wychódź sama z budynku.- spochmrniał
-Dlaczego?
-Nasze stado miało tyle ,,przyszłych'' Lun, że połowa nie próbuje nawet zapamiętać jej zapachu czy wyglądu, dlatego nie stanowisz dla nich żadnego zagrożenia, a ja mam pilnować twojej cnoty. Po pełni z Brunem się zintegrujecie- pokazał to rękami przez co dostał w głowę od Eli -i każdy będzie wiedział, żeby cię nie tykać. Bolało, wiesz?
-Miało boleć.
-Ja tu ci pokazuje bardzo ważne rzeczy.
-Ale tego nie musiałeś.
-Mam cię przeprosić?
-Tak.
-Przepraszam.
-Może wybaczę.
-Ah...- westchnął -No dobra. Dzisiaj chcę się dowiedzieć o tobie wszystkiego, co się tylko da.
-Bruno sam nie może mnie wypytać?
-Jest zajęty dzisiaj. Musi skontrolować postępy wilkołaków chłodzących jeszcze do szkoły.
-Oh... Ale zobaczę go wieczorem?
-Mmmmyślę, że dopiero w nocy. To nie jest takie proste jak się wydaje. Oni piszą testy, a Bruno i kilka innych z rady je sprawdza. Aktualnie w naszym stadzie jest dwudziestu wilkołaków chłodzących do szkoły i pięciu na studia. Każdy dostaje po około sześciu kartek, a oni muszą sprawdzić to do szóstej wieczorem, potem trzeba wypisać ile się czegoś ktoś nauczył i zrobić tabelkę na procenty i punkty. Potem postępy i porównać to z ostatnim rokiem. A na koniec, by wszystko zwieńczyć, pisze sprawozdanie, raport i podsumowanie razem z wnioskiem.
-On to wszystko sam robi? To zatem czy rada siedzi tylko na dupie i mówi mu co ma robić?
-Radzie nigdy nie podobało się, że Bruno ma być Alfą, ale ten poprzedni się uparł. Kiedyś w ich gronie był jeszcze jedny, młody chłopak. Chciał nim zostać, ale on się nie zgodził, więc na jego oczach wyzwał Bruna. Zrobił niezłe wrażenie, bo pokonał go nawet bez przemiany. Wilka też nie za bardzo wtedy kontrolował. Rada była Zdenerwowana tym faktem i uwzięli się na niego. Zawsze tak było, że oni głosowali, czy ktoś ma kontrolować Alfę, czy on może mieć samowolkę. Głosowania są co pół roku. Bruno nie wydał sam rozkazu od samego początku.
-To jest niedożeczne...- stwierdziła -Przecież Alfa oznacza bezwzględne rządy.
-Nie możemy nic z tym zrobić.
-Możemy podburzyć Bruna. Przecież go nie pokonają. Jest najsilniejszy.
-Bruno kieruje się szacunkiem do poprzedniego Alfy. A on wierzył swojej radzie.
-To niech Bruno stworzy swoją.
Chciał coś odpowiedzieć, ale zamilkł. Potem znowu otworzył usta u je zamknął.
-Wiesz... Wkuwałem zasady stada, zanim zostałem doradcą Bruna, na pamięć i jakoś nie mogę sobie przypomnieć, by był taki paragraf, że Alfa nie może zastąpić byłej rady swoją.- podrapał się po brodzie
-Czyli, takiej zasady nie ma.
Uśmiechnął się do niej.
-Nie jesteś taka głupia.
-A miałam być?
-Dzisiaj, kiedy skończy pracę to mu o tym powiem.
-Okej.- jakoś dziwnie stała się szczęśliwa -A kto będzie jej członkiem. -Każdy, kogo Bruno wybierze. Ale... Będzie problem... Bo jeden paragraf mówi, że jeśli Alfa będzie źle rządzić stadem, poprzednia rada ma prawo znów się odwołać do swojego stanowiska. Rada musiałaby być taka, by nie było konfliktów, a podjęte decyzje muszą być dobre dla stada a nie dla jednej osoby, czy rady.
-Bruno wybierze właściwe osoby. Ja mu wierzę.
Poczochrał jej włosy.
-Jak mu o tym powiem, to na bank się w tobie zakocha.- zapewnił
I czemu zarumieniła się? To kilka niezbyt znaczących słów. Znaczy... Nie powinny nic znaczyć dla niej... Więc czemu serce jej przyśpieszyło? Przygryzła wargę i spóściła wzrok. Jej buty były takie piękne...
-O, no popatrz. W końcu u celu.- odezwał się w pewnej chwili
Podniosła wzrok i faktycznie ujrzała budynek szpitalny. Weszli do środka a Troy poprowadził ją tak jak kiedyś, w prawo do końca korytarza. Wszedł do środka bez pukania.
-Cześć Aby.- odezwał się
Podszedł do lekarza i uścisnął mu po męsku dłoń. Elizabet przewróciła oczami. Za dużo testosteronu.
Mężczyzna spojrzał na nią i skinął głową w geście uległości i przywitania. Odpowiedziała mu ciepłym uśmiechem.
Wyglądał całkiem przyjemnie. Mógłby się czuć niekonfortowo, gdy go tak skanowała wzrokiem przyglądając się mu z większym zainteresowaniem niż ostatnio.
Wskazał jej na krzesło obok biurka a ona tam siadła. Założył stetoskop i zbliżył się do niej.
-Nie. Aby, czekaj.- odezwał się Troy -My przyszliśmy w odwiedziny.
Lekarz spojrzał na niego i się odsunął.
-Przywitajcie się.- poprosił brunet -Aby, to Ela. Ela, to Aby.
-Dzień dobry.- wstała i podała mu rękę
Skinął głową, uścisnął jej dłoń i wrócił na swoje miejsce.-No dobra. Mów, jak dzisiaj było.- Bruno odwrócił się w jej stronę
-Nawet fajnie. Lubię twoje stado, wiesz?
Miał ją już poprawić. Chciał tego. Przecież... Powinna powiedzieć ,,nasze stado'' ale nie chciał jej zrazić.
-Czyli nie mam się o co martwić?
-Nie. Zaaplikuje się tutaj. Poczekaj jeszcze kilka dni.
-Okej. Trzymam cię za słowo.
-Będę najlepszą Luną na świecie.
Nie wątpił w to.
-Wiesz co?- odezwał się nagle -Tak sobie myślałem... Może chcesz gdzieś jutro wyskoczyć?- zapytał niepewnie
-Ym... Jasne. Czemu nie?
-To dobrze.
-Gdybyś tylko tak... Częściej mnie gdzieś zabierał... To chyba bym się nie obraziła.
-Staram się znajdować dla ciebie czas. Uwierz mi. Ale jestem Alfą a stado jest jak wymagająca żona.
-A Luna?
-Najlepsza kochanka.- powiedział bez zastanowienia, po czym przetarł twarz -Przepraszam... Ja... Nie za bardzo wiem co mówię...
-Nic się nie stało.- zapewniła i spojrzała na jego spowitą w czerni twarz -W sumie...- przekręciła się na bok tyłem do niego -To... Nigdy tego nie robiłam, więc nie wiem, czy jestem najlepsza.- powiedziała cicho -Będziesz miał szansę się przekonać.
Skąd u niej taka śmiałość?
Bruno doszedł do wniosku, że jeszcze nie wszystko o niej wie. Nie powiedziała jeszcze do niego nic, co byłoby dwuznaczne... A to nawet nie było takie! Ona mówiła aktualnie o tej jednej rzeczy...
O matko! Wilku! Ogarnij się!
Ona chyba nie wiedziała co robi. Żyła w cholernej nieświadomości.
Cisza zrobiła się dziwna. Coś wisiało w powietrzu. Coś co było naprawdę ciężkie. Może pytanie? Albo jakiś niewykonany czyn...
-Elizabeth.- odezwał się po dłuższej chwili milczenia
-Tak?- podjęła
Nie widział tego, ale jej twarz była czerwona.
-Czy ty na pewno chcesz ze mną być?
-Tak.- zapewniła
-A... Ty chcesz być moją żoną?- w to najbardziej wątpił
Zapadła chwila ciszy.
-Nie wiem...-wyznała -Trochę się boję... Bo wiesz... Nie jestem nawet pełnoletnia...
-Jestem dla ciebie za stary.- skwitował
-Nie. Nie... Nie przeszkadza mi to.
-Przeszkadza. Siedem lat.
-To nie tak dużo.
-To jest dużo. Nie okłamuj się.
-Daj spokój, Bruno. Masz jakąś zaniżoną samoocenę? Może potrzebujesz jakiejś terapii? A może jesteś chory? Poczekaj. Zobaczę.- przyłożyła mu ciepłą dłoń do czoła -Uhu...- zabrała kończynę -Jesteś tak głupi, że ręka mnie boli.
-Wiesz co? Jesteś taka nie miła. Ja mówię na poważnie.
-Ja też. Czy nie uważasz, że gdybyś był dla mnie za stary i mi to by przeszkadzało, to nie zadzwoniłabym na policję i nie oskarżyła cię o wykorzystywanie nieletniej? Bo jestem do tego zdolna, jeśli chcesz już wszystko wiedzieć. Możesz już wyzbyć się tego debilizmu z mózgu i możemy wrócić do spokojnej rozmowy o jakiś głupotach?
-Elizabeth. Nie rozumiesz, bo ja...
-Zaraz ci przyłożę. Nie chce mi się słuchać tych głupot.
-Eh... No dobrze.
-Bardzo dobrze. Mam nadzieję, że się nie przepracowywałeś.- rzekła z przymrużonymi oczami
-Starałem się nie przepracowywać.- obiecał
-Ale nie jesteś zmęczony?
-Jestem. Teraz aktualnie odpoczywam.
Pogłaskała go po policzku i uśmiechnęła się do niego.
-Planujesz coś? Jesteś dla mnie dzisiaj bardzo miła...
-Wiem. Mam po prostu dobry humor.
-Ale nie przez to, że spędziłaś dzień z Troyem?- mruknął podejrzliwie
-Eh... Nie przypominaj mi o tym. Nie wiem z kim ty się zadajesz. On mnie wkurza i irytuje do potęgi. Mam szczęście, że przynajmniej ciebie spotykam pod koniec dnia. Bez tego nie wiem, czy przeżyłabym.
Uśmiechnął się do niej lekko i pocałował ją w czoło.
-Cieszę się.- szepnął i ją przytulił
-Ja też. Jesteś sto razy lepszym facetem, niż ci się zdaje.
Gdy ją tak tulił do siebie, słyszała jego bicie serca. Jego ruchy były nierównomierne. Raz przyśpieszało, po czym znów zwalniało, jakby nie mogło się zdecydować.
-Da się pomnożyć przez sto jedno wielkie zero?
-Tak. Jeśli przed nim stawisz dziewiątkę.
-Nie wiem, jak ty się w szkole uczyłaś matmy, ale u mnie było to inaczej.
-Przed zerem zawsze stawiałam jakąś liczbę, żeby nie było samotne.
Zaśmiał się.
-Jesteś taka dobra i czysta.
-Polemizowałabym.
-Doprawdy?
-Tak. Gdybyś poznał moją prawdziwą naturę, to moja czarna dusza pochłonęłaby cię.
Pogłaskał ją po włosach z uśmiechem.
A ona mówiła prawdę.
CZYTASZ
Pokochać? Jak?
Werewolf-Co ty robisz?- zapytała gdy zapał ją za nadgarstek Podniósł jej dłoń na wysokość swoich oczu. -Masz być posłuszna, rozumiesz? Zamiast tego robisz co ci się żywnie podoba.- zcisnął jej dłoń Oczywiście, bolało. Ale po co okazywać mu słabość. Zamiast...