18.

443 23 1
                                    

Każdy kolejny metr po prostu go bolał. Nie był pewien, co się właściwie dzieje, ale w jego głowie nadal odbijał głos lekarza: ,,Jej stan jest narazie stabilny.'' Co to mogło oznaczać? Czemu miałby być niestabilny? Musiał ją zobaczyć.
Za to Troy nie był pewny... Richard otwarcie mu groził. To znaczy, że nie byli zbyt mile widziani u niego.
Przynajmniej tak sądził. I ten jego ton... Coś na pewno było nie tak. Lecz Bruno powinien się najpierw dowiedzieć, co się tak właściwie z nią stało a potem panikować. Tak właściwie, to nie wiedzieli co się z nią dzieje. Po prostu... Wiedzieli, że na pewno nie jest dobrze. Ale czy to jest powód, żeby rzucać się w paszczę lwa? Ludzie! To jest Richard Derty! Ten sam, który był przyjacielem poprzedniego Alfy. Ten sam, który już ze dwa razy uratował stado pokonując w walce najsilniejszego przeciwnika. A dziewczyna, która prawdopodobnie jest teraz nieprzytomna jest jego siostrzenicą.
Hm... A może Bruno ma już dość i chce zostać zabity w jakiś zjawiskowy sposób. Być pokonanym przez Richarda Derty, to błogosławieństwo. Teraz rozumiał, czemu tam jechali. Tylko pozostało jedno pytanie: ,,Co się stało z Elizabeth?'' No dobra. Dwa: ,, Czemu Richard mówił, tak, jakby Bruno jej coś zrobił?''
Rzucił przyjacielowi niespokojne spojrzenie. Bruno miał nieobecne oczy. Ze zdenerwowaniem uderzał palcami o udo. Cały czas wyglądał za okno. Oddech miał niespokojny.
Ten to dopiero miał stresa.
Po jakiś... Niekończących się dwudziestu minutach dojechali po ten blok. Bruno od razu wysiadł, gdy samochód nie do końca się zatrzymał. Troy musiał go dogonić i lekko zwolnić jego kroku. Bruno rwało do nich. Chciał być chyba mocno skrzywdzony przez Richarda.
Chwila? Gej i masochista? W sensie Bruno?
Nie...
Spojrzał na niego.
A może...
Dotarli do bloku. Elektryczny zamek. Troy dokładnie obejrzał guziki.
-Hm... Pod jakim numerem mieszka Elizabeth?
-Co?- Bruno spojrzał na niego zniecierpliwiony -Ah... Pod dwunastym.
No to Troy zadzwonił pod trzynasty. Odezwał się gruby głos mężczyzny.
-Kto?
Troy się uśmiechnął. Myślał, że będzie musiał kłamać, że Elizabeth jest chora i przyszli ją odwiedzić a z głosu faceta wnioskował, że niezbyt by mu uwierzył, dlatego powiedział tylko:
-Ja.
Usłyszeli cichy pisk i drzwi się otworzyły. Bruno wystrzelił jak strzała, a Troy za nim. Wziął go pod rękę, by znów go spowolnić. Alfa warknął cicho ale nie protestował. Doszli na trzecie piętro i odnaleźli odpowiedni numer.
-No, Bruno. To jedyna chwila w życiu, gdy muszę cię ochronić. Schowaj się za mną.
Alfa nic nie odpowiedział, tylko zadzwonił do drzwi. Troy uśmiechnął się z wściekłością.
Arogancki dupek- jedyna myśl jaka wpadła mu do głowy
Otworzył nie kto inny jak Richard. Ta wściekłość na jego twarz, gdy spojrzał na Bruna... Będzie się mu śniła po nocach.
Tak się składa, że piwnooki jest niebywale szybki, więc szybko podtrzymał szarookiego zanim uderzył zielonookiego.
(i teraz główkujcie o kogo gdzie chodzi :-?)
[najpierw był Troy, potem wujek Richard a na końcu Bruno]
I tak trzymał tą rękę człowieka, którego powinien się najbardziej bać. Spojrzał w jego oczy. Ociekały jadem.
-Uspokójmy się wszyscy.- odezwał się i przełknął ślinę -Najpierw wejdźmy do środka.- poprosił
Najstarszy zmierzył ich wzrokiem.
-Nie wpuszczę jego.- stwierdził ciskając piorunami w stronę szatyna
Wtedy cała trójka usłyszała cichy pisk. Wszyscy wiedzieli do kogo należał. Derty ruszył w tamtą stronę, uprzednio zatrzaskując drzwi.
I Bruno powinien dziękować Bogu, za to, że istnieje taki ktoś jak Troy, który poświęcił swojego paluszka i wsadził go między drzwi a framugę. Był zmiażdzony. Jego paluszek i dumna. Zacisnął zęby, żeby nie pisnąć, po czym szybko go zabrał i zaczął masować.
Bruno w tym czasie wszedł do środka. Kierował się jej zapachem i wszedł do jej pokoju. Troy podążył za nim.
Lekarza?
Bruno czuł, jak umiera od środka. Tak bardzo chciał ją zobaczyć... Ale w tym stanie? To było straszne.
Ale... Była przytomna. Choć... Nie wiedział, czy to dobrze. Widać było, że ją boli.
Urywany oddech. Ciche jęki.
Nie... Tych jęków nie do końca było słychać. Zaciskała w zębach kawałek jakiejś tkaniny, gdy Abraham wyciągał z jej brzucha... Jej poranionego, krwawiącego brzucha kawałki srebra. Zaciskała rękę na dłoniach swojego wujka, który kazał jej patrzeć w swoje oczy. Patrzył na jej posiniaczoną twarz. Zakrwione oczy, prawdopodobnie od płaczu. Miała popękane usta do tego stopnia, że jej krwawiły. Wyglądała strasznie.
Abraham podniósł wzrok i spojrzał w oczy Bruna. W trzy sekundy zrozumiał, że obwiniają go o jej stan. Myśleli, że on mógłby ją tak skrzywdzić...
Coś go chwyciło za przełyk. Czuł, jakby nie mógł oddychać.
-Eliza...beth?- odezwał się Troy
Bruno nie mógł wykrztusić słowa.
Dziewczyna poruszyła się, jakby wytrącona z amoku i spojrzała w ich stronę. Przez chwilę w jej oczach widać było ulgę... Potem poczucie winy, a ona odwróciła wzrok. Wypluła szmatę z ust. Wtedy jej wujek wstał i spojrzał na dwóch przyjaciół.
-Przyszedłeś się tu chełpić tym, co zrobiłeś?- warknął i ruszył w ich stronę
-Panie Derty. To musi być jakieś nieporozumienie.- Troy stanął przed Brunem
-Nieporozumienie!? Jak ja mam to tłumaczyć!? Wysłałem ją do ciebie, bo ci ufałem! Tymczasem ona przyszła tu dzisiaj w takim stanie!- rzucił wskazując na swoją siostrzenicę -Na pewno nie miał z tym nic wspólnego!- rzucił sarkastycznie
-Wujku.- odezwała się
Jej głos był cichy i ochrypnięty.
-To nie oni.- powiedziała patrząc na niego, jakby nie dowierziała w to, iż podejrzewał o to ich
-Skarbie...- ruszył w jej stronę i pogłaskał ją po policzku
-To nie oni.- powtórzyła wpatrując się w jego oczy -Przepraszam. To moja wina.
Richard przytulił ją. Jej słabe ciało protestowało, bolało. Ale nic nie powiedziała. Zacisnęła zęby i pozwoliła mu na to.
Gdy po dłuższej chwili odsunął głowę, by na nią spojrzeć. W jego oczach widziała gniew. Wielki gniew.
-W takim razie kto?
Otworzyła usta by odpowiedzieć, ale od razu je zamknęła. Odwróciła wzrok i wlepiła oczy w okno.
-Elizabeth... Czuć od ciebie wilkołakiem...- rzekł cicho miękkim głosem
Przełknęła ślinę i powoli wróciła wzrokiem do swojego wujka.
-Nie chcę, żebyś tam szedł.- powiedziała cicho, jakby się bojąc, że będzie przez to zły.
-Oczywiście, że tam pójdę i zabiję tego suki...- złość ścisnęła go za gardło tak mocno, że nie mógł dokończyć
-Nie możesz... To zbyt niebezpieczne... Nie pozwalam.- zaczęła płakać
Bruno podszedł do nich i przykucną obok łóżka, przez co Richard odrzucił go niemiłym spojrzeniem.
-Elizabeth... Wszyscy chcemy, byś była bezpieczna. Zaufaj nam. Zrobimy dla ciebie wszystko, ale chcemy, żebyś była bezpieczna. Znów może cię zaatakować... Porwać... Zrobić to znowu.- ujął ją za dłoń -Proszę.
-Tak jest!- Troy zrobił minę zadowolonego, seryjnego mordercy -Złapiemy go i wyrwiemy mu flaki. Rzucimy go na pożarcie piraniom. Oddamy go w ręce wampirów... Muhahaha.- zaśmiał się złowieszczo
Bruno i Richard spojrzeli niego groźnie a Elizabeth... Uśmiechnęła się.
-Dzięki.- zwróciła się do niego
-Nie ma za co. Urodziłem się po to, by karać debili. Dlatego mam zawsze Bruna pod ręką.- puścił jej oczko
-Tęskniłam za tobą, Troy.- powiedziała cicho
-No już. Zero smutków, zero złości i tak dalej. Mów kogo mam szukać...- spojrzał na nią
Uśmiechnęła się krzywo i opuściła wzrok.
-Mojego ojca. A kogóż by innego?
-Nie mów, że...- Richard nie dokończył zdania
-Przepraszam wujku. Przepraszam Bruno. Przepraszam Troy. To przeze mnie.- schowała twarz w dłonie -Znalazł mnie. Stał po drugiej stronie ulicy i patrzył się w okno kawiarenki prosto na mnie. Wiedziałam, że będzie chciał was skrzywdzić i pobiegłam za nim. Przepraszam...
-Myślisz, że byle wilkołak nas pokona? Proszę cię.- odezwał się Troy i zrobił dumną minę
-Pokonał i wchłoną cztery inne stada. Ma sojusze z pięcioma klanami wampirów, gotowymi przyjść mu na pomoc. Ma mojego brata.
-No to... To trochę utrudnia sprawę.- przyznał
-Skąd to wiesz?- zapytał jej wujek
-Chwalił się. Codziennie. Dzień w dzień. Przychodził. Bił. A potem zapewniał, że nikt mi nie pomoże. Bałam się. Ktoś mi chyba pomógł. Drzwi były otwarte. I moi strażnicy. Oni... Byli uśpieni. Z resztą jak chyba wszyscy w stadzie. Udało mi się uciec. A potem biegłam i biegłam... Aż w końcu dotarłam tu.
-Skarbie...- Richard schował jej włosy za ucho -Przepraszam... Że cię nie ochroniłem. Powinienem bardziej się postarać, by cię przed nim ukryć.
-Nie wujku. Zrobiłeś dla mnie dużo. Zmieniłeś mi nazwisko. Przefarbowałeś włosy. Cholera. Nawet ten kolor oczu nie jest mój. Jeśli to jest za mało, to więcej nie potrzebuję.
Abraham odchrząknął.
-Wybaczcie, że wam przerywam, ale rany krwawią coraz bardziej. Muszę w tej chwili usunąć srebro.
-Ah... Tak. Jasne. Przepraszam.- Richard odsunął się od niej i położył ją delikatnie na łóżku -Gdybyś mnie potrzebowała, skarbie, będę za drzwiami.- pocałował jej dłonie
Elizabeth przytaknęła a jej wujek wyszedł. Troy poszedł w ślady za nim. Bruno został. Patrzył w oczy Elizabeth z mieszaniną bólu, tęsknoty, żalu i radości.
-Wszystko w porządku?- odezwała się, gdy milczał przez dłuższą chwilę
Nie odpowiedział. Jedynie położył głowę na łóżku obok niej. Ela przez chwilę się w niego wpatrywała, po czym wplątała mu poranione palce we włosy. Wtedy Abraham wyciągnął kolejny odłamek srebra z jej ciała. Napięła się i możliwe, że pociągnęła Bruna za włosy, ale nie mogła tego stwierdzić, ponieważ on nawet się nie ruszył. Po kilku razach, gdy zaczęła wydawać głośniejsze odgłosy, szmatka wróciła do jej ust.
Nie wiedziała czemu lekarz kazał jej nie zasypiać, ale nie chciała zadawać zbędnych pytań, więc mimo ogromnego zmęczenia nie zamykała oczu i liczyła każdy raz, gdy srebro wychodziło z jej ciała. A Bruno przy niej był. Po kilku razach, gdy powyrywała mu trochę włosów, ujął jej dłoń i przycisnął do swoich warg. Minęła im tak kolejna godzina, a gdy wszystko zostało usunięte, czyli wszystkie sto sześćdziesiąt pięć kawałków, została owinięta bandażem i mogła w końcu pójść spać. Bruno wdrapał się na jej łóżko i zasnęli razem. Oboje byli bardzo zmęczeni. Ela przez ból, Bruno przez to, że żadko spał. Dziwne, że tak się rozumieli...
Ale Richarda skręcała zazdrość od środka, gdy wszedł do jej pokoju. A Bruno chyba nie będzie ulubionym członkiem rodziny.
Jeśli będzie.

Pokochać? Jak?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz