5

1K 36 0
                                    

Obudziła się sama. Nikogo nie było w łóżku. Przytulała się do kołdry. Przeciagnęła się ziewając. Wstała, poszła do łazienki i wzięła kojący prysznic. Zwarzając, że pogoda była, dziś średnia, ubrała czarne spodnie szarą bluzkę z wielką uśmiechniętą buzią i czarną, grubą, niezapinaną bluzę. Doprowadziła się do porządku i wróciła do pokoju, gdzie zobaczyła Troya.
Stanęła w progu jak wryta. Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu innych niespodziewanych gości.
-Co ty tu robisz?- zapytała
-Czekam na ciebie.-
Wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu.
-Czego?-
-Bruno mi kazał cię gdzieś zabrać.-
Zamrugała kilka razy.
-Mnie? Gdzie?-
-Kazał nie mówić.-
-Aha... i znając go, nie mogę odmówić?-
-Możesz, tylko wtedy ja dostane po łbie.-
Pokręciła głową i wróciła do garderoby. Weszła do pokoju z kurtką w ręce i z butami na nogach.
-No to choć.- westchnęła
Wolnym krokiem ruszyli na korytarz i wyszli z domu. Na parkingu stał samochód o czarnym kolorze. Nie znała się na samochodach tak dobrze jakby chciała, ale ten robił na niej piorunujące wrażenie. Aż chciała do niego wsiąść. Gdy Troy nią szturchnął otrząsnęła się z oszołomienia. Ruszyła wraz z nim w stronę czarnego cudeńka. Otworzył jej drzwi a ona z chęcią usiadła na czarnej skórze.
-Fajne autko.- skomentowała, gdy Troy zajął miejsce kierowcy
-Dzięki, moje.-
-Serio!?- spojrzała na niego po czym przejechała palcem po czarnej tapicerce -Skąd ty tyle kasy masz! To znaczy wiem, że ze stada i w ogóle, ale tyle na pewno tutaj nie zarabiasz.-
-Skąt taki pomysł.-
-Bo z tego co wiem, Bruno pozwala swoim ludziom zakładać różne firmy pod warunkiem, że odpalą mu procent zysków, czy jakoś tak, ale zważając na waszą liczebność, różne konflikty z innymi stadami i wydatki na sam dom, pożywienie, to jest nie możliwe, żebyś taką fure kupił za swoją pensje ze stada.-
Milczał.
-Skąt ty tyle wiesz?-
Ze zgrozą stwierdziła, że praktycznie się wygadała. Na szczęście nie patrzyła na niego więc nie mógł zobaczyć wyrazu przerażenia na jej twarzy. W mgnieniu oka się opanowała i wzruszyła ze znudzeniem ramionami.
-Możemy już ruszać?- zapytała po długiej chwili ciszy
-Tak.- odpowiedział rzeczowo
Wsadził kluczyk do stacyjki, a ona napawała się dźwiękiem silnika.
-Zapnij pasy.- poprosił
Wykonała polecenie i spojrzała przez okno kiedy ruszali. Patrzyła na mijające ich drzewa.
-Czuje się, jakbym stąd uciekała.- powiedziała po 10 minutach jazdy
Wyrwało to Troya z kłębowiska swych myśli.
-No to sobie to wyobraź. Ja i ty uciekamy spod władzy niebiezpiecznego i równie brutalnego tyrana.-
-Ph...- parsknęła -Myślisz, że by nas nie znalazł i nie zabił?-
-No... weź myśl pozytywnie.- jęknął
-Przykro mi. Nie potrafię.- odpowiedziała znudzona
-Jesteś pesymistką.-
-Realistką.-
-To to samo.- machnął ręką
-Nie.- spojrzała na niego -To są dwie różne rzeczy.-
Spojrzał na nią i parsknął śmiechem.
-Co?- zapytała zdezorientowana
-Nic, nic. Po prostu... kogoś mi przypominasz.-
-Kogo?- uśmiechnęła się
-Nie... nie ważne. Jak ci powiem, to się wkurzysz.- przeczesał włosy i zmienił biegi
-Nie. Powiedz.-
-Ale obiecaj, że mnie nie pobijesz.- spojrzał na nią
-Obiecuje.-
-Bruna.-
Jej uśmiech znikł z twarzy i oparła się o zagłówek.
-Mogłam nie pytać.-
Troy znów się zaśmiał.
-Tacy podobni...- westchnął
-Przestaje cię lubić.- podrapała się po skroni
-No nie bądź taka.- wyciągnął rękę by potargać jej czuprynę
-Nie. Dotykaj. Włosów.- wycedziła
Troy się ździwił. Elizabeth siedziała do niego tyłem wpatrując się w okno, a i tak zorientowała się, że chce jej położyć rękę na głowie.
-Widze cię w bocznym lusterku, matole.- wytłumaczyła -Czego się tak szczerzysz?-
-Jesteś do niego podobna. I to bardzo.-
-Jak już to on do mnie.- poprawiła
-Czemu?-
-Bo kopiując debila nie da się zrobić zajebistego czowieka. Ale ktoś może z siebie zrobić debila, kopiując kogoś zajebistego.-
-I tym ,,debilem" jest Bruno?- upewnił się
-Owszem.-
Niech Elizabeth zaprzecza, ile tylko chce, ale to go tylko utwierdzało w przekonaniu, że ona i Alfa idealnie do siebie pasują.
W końcu wyjechali z lasu i teraz jechali dróżką przez jakąś wieś.
-Gdzie on mnie wywiózł.- zapytała oszołomiona
-Na drugi koniec miasta. Mało jest tu osób. Nikt nie grzebie w nieswoich sprawach. To idealne miejsce na zbudowanie społeczności wilkołaków.-
Pokręciła z niedowierzaniem głową. Oparła się o fotel i przymknęła oczy.
-Jesteś śpiąca?- zapytał
-Trochę.-
-Mogłaś dłużej pospać. Poczekałbym.-
-Miałam koszmar. Nie zasnęłabym.-
-Jaki?-
Nie doczekał się odpowiedzi.
Spojrzał na nią.
Nie istotne jak bardzo wypierałby z głowy myśl, że Elizabeth jest pod pewnym względem przerażająca, ona powracała. Walczył z nią z całych sił.
Elizabeth to Luna. Powinna być ostoją spokoju, dobroci i bezpieczeństwa.
Alfa miał być przerażający, ale też miał być ochroną dla swoich.
Czasem Elizabeth w jakiś niepojęty sposób wydawała mu się mroczna.
-Boisz się mnie?- zapytała z kpiną w głosie
-Nie. Skąt taki pomysł.-
-Umiem wyczuwać strach.-
Spojrzał na nią ukradkiem. Przyjrzał się jej spokojnej twarzy, którą po chwili ozdobił szeroki uśmiech.
-Zacząłeś płyciej oddychać, instynktownie przysunąłeś się bliżej drzwi i się spiołeś. Nie trudno było się domyśleć, że poczułeś się zagrożony.-
-Nie prawda.- mruknął pod nosem
-Narazie cię lubie, więc nie zginiesz.-
Nie wyczuł żartu w jej głosie. Wręcz przeciwnie, potraktował to nadwyraz poważnie.
-Jejku... Przestań się śpinać.- jęknęła z dezaprobatą -Czuje się dziwnie kiedy większy ode mnie facet się mnie boi.-
-Nie boje się.- powtórzył bez przekonania
-Jasne, jasne.- ziewnęła -Daleko jeszcze?- zapytała
-Jeszcze kilka kilometrów.-
Jęknęła.
-Szkoda, że nie mam swojego telefonu.-
-Czemu nie poprosisz o to Bruna?-
-Bo pewnie wyśle tam któregoś ze swoich ludzi. Mimo iż tam nie mieszkam, nadal lubię ten pokój. A gwarancji nie mam, że nie rozwalą czegoś.-
-To sama pojedź.- zaproponował
-Nie puści mnie.-
-Ze mną cie puści.-
Rozwarzyła jego słowa.
-Jesteś mądrzejszy niż się spodziewałam.-
-To miał być komplement?-
-A poczułeś się urażony?-
-Chyba nie...-
-Jestem głodna, zajedźmy gdzieś.-
-Spoko.-
-Tyko nie do jakiegoś fastfooda, ok? Nie chcę się faszerować tłuszczem z samego rana.-
-Jasne. Wstąpimy do kawiarenki.-
-Okej.-
Już po pięciu minutach zajechali na parking przed jakimś małym budynkiem. Wysiadając, przyjrzała się świecącemu szyldowi z napisem ,,Nice cafe".
Musiała przyznać, że nazwa była bardzo kreatywna. Ktoś chyba naprawdę nie miał pomysłu na nazwe.
-Mam nadzieje, że jedzenie jest lepsze od nazwy.- mrukneła pod nosem
-Uwierz. Jest.- odpowiedział
Spojrzała na niego i pozwoliła się poprowadzić do wnętrza budynku. Gdy Troy otwierał drzwi, nad nimi zabrzmiał mały dzwoneczek. Przepuścił ją w drzwiach, a ona przestąpiła próg. Czuła każdą parę oczu na sobie. Wszyscy spojrzeli w jej stronę z zaciekawieniem. Czuła się głupio, gdy tak wszyscy się na nią patrzyli. Dalej poszła sama. Znalazła jakiś stolik, najbardziej oddalony od drzwi, w samym końcie, lecz blisko okna i drzwi dla personelu. Usiadła i czekała na Troya, który zapewne zamawiał coś dla niej. Po chwili szedł w jej stronę. Staną przy niej.
-Wolałbym siedzieć tutaj.-
Wstała i się przeciągnęła.
-Jesteś jak wujek. Zawsze musi obserwować drzwi.- skomentowała, zajmując drugie miejsce
-Czemu?-
-Wujek jest takim... gliną do zadań specjalnych. Ma takie schizy. Zawsze znajduje mu miejsce z widokiem na drzwi- wskazała za siebie - widokiem przed budynek -wskazała na okno -i ewentualną drogą ucieczki. -wskazała na drzwi dla personelu -Jestem do tego przyzwyczajona i robie to bez zastanowienia.-
Nie patrzyła na niego, gdy to mówiła. Drewno, z którego wykonany był stół wydał się ogromnie interesujący. Postanowiła zgłębić jego najskrytsze tajemnice.
-Imponujesz mi.- odezwał się w pewnej chwili
Wzruszyła ramionami milcząc. Nie odezwali się do siebie ani słowem, do czasu, gdy ich zamówione jedzenie pojawiło się na stole. Rzucili wtedy krótkie smacznego i na tym poprzestało. Zjedli. Troy zapłacił i znów ruszyli w dalszą podróż.
-Opowiedz coś o sobie.- rzucił nagle
-Na przykład...- westchnęła
-Ile masz lat?-
-Prawie 18.- rzuciła
-Co lubisz robić?-
-Dużo rzeczy. Czasem chodze z wujkiem na strzelnice, lub na siłownie. Lubie jeździć na rolkach, desce i motorze. Nie gardze łyżwami. Lubie biegać i grać w siate oraz noge. Czasami boksuje. Może to jest dziecinne, ale lubie też się bawić w śniegu. No wiesz bitwy na śnieżki, lepienie bałwana. Czasami też zimnymi wieczorami lubie posiedzieć sobie, owinięta kocem i z gorącą czekoladą, przed kominkiem czytając książkę.-
-Niedługo zima, więc się wybawisz.- powiedział
Istotnie. Zima przychodziła wielkimi krokami. Wszędzie można było zobaczyć piękne, kolorowe korony drzew. Zwierzęta, które pośpiesznie robią sobie zapasy na zimę.
-Słyszałem, że gdzieś pracowałaś.-
-Tak. W ,,Rexie". To taki bar, może knajpka. Jak kto woli.-
-Jako kto?-
-Barmanka.-
-Aha.-
-Jaki zawód.- zakpiła
-Nie, nie. Po prostu się dziwie, że nawet nie masz osiemnastki, a posługujesz się alkocholami.-
Wzruszyła ramionami.
-No dobra... a masz jakieś rodzeństwo.-
Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego się spieła i nie odpowiedziała.
-Okej... przyjaciół?-
-Daleko jeszcze.- syknęła z poirytowaniem
-Nie. Nie daleko.-
Już się nie odzywali. Powietrze między nimi było tak gęste, że można było je ciąć plastikową łyżką. Troy czuł się skołowany. Wszystko było cacy i okej, a tu nagle wielka lipa. Czuł jej wściekłość i poirytowanie tak bardzo, że aż kości go bolały. Postanowił, że przyśpieszy. Nie chciał, by ta cisza dłużej trwała. Wiedział, że Elizabeth długo tak nie wytrzyma.
Tymczasem Ela siedziała na fotelu, uparcie wpatrując się w mijające domy. Tak bardzo miała ochote być jak najdalej stąd, że praktycznie czuła, że wylatuje przez okno auta.
Była zła, nie, wściekła. Troy właśnie trafił w jej słabe punkty. Niech jeszcze wspomni o jej rodzicach, a dostanie po mordzie, tak mocno, że zęby cofną mu się w pięty. Wiedziała, że on nie mógł zdawać sobie sprawy z jej sytuacji, ale i tak była wściekła.
Nim się obejrzała, właśnie zajeżdżali na jakiś parking.
-Serio? Centrum handlowe?- spojrzała na niego z powątpieniem
-No... tak. A co?-
-Tak się składa, że nienawidzę zakupów.- odparła z rezygnacją
-Przecież jesteś dziewczyną.-
-Ale odkrycie. Nobla za to powinieneś dostać.-
Wyrzucił bezradnie ręce w góre. Przeczesała włosy i spojrzała przez okno.
-Zmusisz mnie, żebym tam poszła, czy zawieziesz gdzieś indziej?- zapytała
-Nie wiem... gdzie chcesz jechać.-
-Na łyżwy.- odpowiedziała bez zastanowienia
-Nie umiem jeździć.- westchnął
-Najwyższa pora się nauczyć.-
Znów ciężko westchnął i wycofał. Znów jechali ulicą, tylko tym razem zajeło im 20 minut dojechanie do celu. Wysiedli i skierowali się do dużego budynku. Po rutynowych czynnościach weszli na lód.
-Jesteś samoukiem?- zapytała
-Co?- zapytał z przerażeniem
-Nauczysz się sam, czy ci pomóc.- zapytała
-Sam.-
-Dobra, tylko nie zabij się, ani kogoś.-
Troy bez entuzjazmu wstąpił na lód. Nie mineło 5 seknd, a on już leżał na glebie. Wywołało to śmiech Elizabeth.
-Spokojnie. Pierwsze 10 upadków jest najgorsze. Potem się przyzwyczaisz.-
-Co?- spojrzał na nią drapiąc się po głowie
-Wstawaj i ruszaj.-
Nie za daleko pojechał, gdyż znów przywitał się z zimną podłogą.
Przynajmniej przestał torować wejście.
Pomyślała Elizabeth.
-Dobra. Koniec żartów.- zarządziła, pomagając mu wstać -Jeżeli chcesz mieć wszystkie zęby to patrz na moje ruchy.- przejechała dwa metry i wróciła -Widzisz? Twoje nogi muszą tak pracować.- powtórzyła -Nie bądź sztywny, jakby ci ktoś wsadził kija od szczotki do dupy. Spróbuj.-
Nie zbyt to mu wyszło, gdyż znów zaliczył glebe.
-Przynajmniej teraz dłużej jeździłeś. Spróbuj trzymając się krawędzi.-
I tak po godzinie nauki Troy w końcu jeździł... no przynajmniej się nie wywracał.
-Musisz więcej ćwiczyć.- pokręciła głową
-Ej... staram się.-
-Wiem.- podrapała się po karku i podjechała do niego -Czy tylko ja czuje się obserwowana?- mruknęła cicho
-Myślałem, że mam jakieś schizy.- odpowiedział
-Dobra została nam godzina. Może wychaczymy gościa.-
-Czyli mam jeszcze jeździć?- jęknął
-Tak. Masz jeszcze jeździć. Więc spinaj poślady i ruszaj się.-
Troy zrobił grymas na twarzy i ruszył przed siebie. Musiał przyznać, iż Elizabeth wywarła na nim ogromne wrażenie swoim zorganizowaniem i zdolnością do uczenia. Była bardzo rzeczowa. Pozwalała uczyć się mu na własnych błędach. Ale... to się robiło już głupie. Głównie dla tego, że nie potrafił tak dobrze jeździć jak ona.
Zrobili wolną rundkę wokół lodowiska, potem kolejną, a Troy coraz pewniej czuł się na lodzie.
-Dobra, w sumie to się nudne robi.- powiedziała
-Czyli wracamy?-
-No...-
Przeciągnęła się, po czym wyszli z lodowiska. Znaleźli się w samochodzie.
-Zajedź jeszcze do apteki. Czuje, że głowa zacznie mnie zaraz łupać.-
-Jasne.-

Pokochać? Jak?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz