13.

519 32 0
                                    

-Oszalałeś chyba!- oburzyła się
-Nie.- odpowiedział niemal spokojnie -Rozbierz się.
-Nie ma mowy, zboczeńcu!
-Więc nie dostaniesz tego.
-Nie rób mi tego.- powiedziała niemal płaczliwie
-Ale czego?
-Nie każ mi tego robić.- poprosiła
-Nie rozumiem cię. To tylko zdjęcie ubrań.
-To jest nie moralne i nie w porządku.
-Nie rozumiem. Jestem przecież twoim chłopakiem.
-To nie ma nic do rzeczy. Chłopak nie powinien zmuszać do tego dziewczyny.
-Do czego?
-Do rozbierania się.
-Przecież ja cię nie zmuszam.- wzruszył ramionami
-Eh...?- spojrzała w jego oczy zdziwiona
-Jeśli nie chcesz, to nie musisz, ale wtedy nie dostaniesz tego kamyczka. Masz przecież wybór.
-Ale nic mi się nie opłaca.
-A mi wręcz przeciwnie.
Zacisnęła dłonie i wstała, po czym przeczesała włosy przystępując w miejscu.
-Jak ja mogłam pomyśleć, że jesteś inny, niż ci wszyscy napaleńcy? Jesteś taki sam, tylkoże byłeś bardziej cierpliwy od nich i czekałeś dłużej. Tak naprawdę nie jesteś wart nawet złamanego grosza.
Mogłaby powiedzieć mu to bardziej opryskliwie i wulgarnie, ale w tej chwili czuła jakby coś traciła. Jakąś ważną część życia.
Wyszła z pokoju trzaskając drzwiami.
A Bruno siedział oszołomiony. Chociaż... Może nie powinnam mówić ,,Bruno'', ale wyjaśnię to kiedy indziej. Nie wiedział, że tak zareaguje. Kobiety to jednak wielka zagadka.
Czemu miała ochotę płakać? Nie rozumiała. Szła szybkim krokiem a oczy miała szkliste. Po chwili wypłynęły z nich pojedyńcze łzy, które szybko otarła. Nie umknęły jednak one uwadze jednego zdrajcy, który szedł do swojego przyjaciela, by złożyć raport z różnych rzeczy.
-Co ci zrobił?- zapytał stając w miejscu
Jak to możliwe, że go nie usłyszała? Wprawiła w ruch wszystkie mięśnie, by choć na chwilę powstrzymać przemianę, która rodziła się w jej skórze.
-Nic.- powiedziała patrząc na niego podejrzliwie
-No... I to doskonale widać w twoich szklistych oczach i zaczerwienionych policzkach.
Podszedł do niej powoli i pogłaskał ją po włosach.
-Co tam robiliście?
-Nic.- powiedziała i wyminęła go
-Wiesz... Jak chcesz, to mogę Ci pokazać mój dom...- powiedział jakby od niechcenia
-Nie dzięki. Bruno będzie...
-Nie mów, że się nim przejmujesz.- przerwał jej
Zastanowiła się przez chwilę po czym spojrzała na niego.
-Masz rację. Nie przejmuję.- odpowiedziała
Ta obojętność w jej oczach przerażała.
Troy spojrzał na nią dość niezdecydowanie.
-Poczekaj tu na mnie. Ja załatwię formalności z Brunem.
Przytaknęła bez słowa i spojrzała w stronę schodów, gdy Troy ruszył ponownie do drzwi gabinetu Alfy. Westchnęła znużona i uniosła głowę do góry.
Właściwie... Co ona wyprawiała? Jej poczynania nie miały najmniejszego sensu. Spojrzała na drzwi gabinetu i skrzywiła się. Może jednak powinna wrócić do pokoju i nie odstawiać scen? Przecież nic takiego się nie stało.
A poza tym... Mogła przy Troyu stracić kontrolę i wszystko by się wydało... Tak. To odpowiedni argument, do tego, by wracać.
Także... Rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę pomieszczenia, które opuściła i ruszyła we wcześniej zamierzonym kierunku. Jednak jej plan nie wypalił, ponieważ, gdy była w połowie  schodów, Troy znów ją dopadł.
-Miałaś na mnie zaczekać.- powiedział uśmiechając się do niej
-Zmieniłam zdanie.- odrzekła całkiem spokojnie
-Jak to?
-Po prostu. Ten pomysł jest po prostu niemądry.
-Ej... Wcale nie. Należy Ci się chwila odpoczynku od tego miejsca. Nie czujesz się jak więzień?
-To nie ma z tym nic wspólnego.
-Nie ma, ma... To bez znaczenia. Czas się trochę rozerwać.
-Jestem zmęczona...
-Te wymówki na mnie nie działają. Chodź.- złapał ją za nadgarstek
-Powiedziałeś przynajmniej Brunowi?- zapytała podążając za nim
-Nie. Po co?
-Oboje będziemy mieli kłopoty...
-Jakoś nas z nich wyciągnę. Teraz najważniejsza jesteś ty.
-Próbujesz mnie poderwać, czy co?
-A jak powiem, że tak?
-To cię kopnę w kroczę jedenaście razy.
-Ała... Nie robisz tego.
-Założysz się?
-Nie...
-Więc widzisz.
Dotarli do drzwi. Troy otworzył je przed nią i gdy ona wyszła, wyprzedził ją po czym pierwszy zszedł po schodach, a gdy stanął na samym dole podał jej dłoń. Przyjęła ją ze zdziwieniem i z jego pomocą stanęła na glebie. Od teraz Troy szedł trzy centymetry przed nią, co oznaczało, że on prowadzi.
-Właściwie...- odezwała się znienacka, Czemu to robisz?
-Co? Zabieram cię do domu? Ah... Tak jakoś... W ramach przeprosin.
-Wiesz, że jeśli dotkniesz mnie nie tak jak trzeba, to pożałujesz? Może i nie jestem tak silna jak ty, ale dość mądra, by cię przechytrzyć.
-Rozumiem. Będę grzeczny.- obiecał
Zanurzyli się wśród listowia drzew i skryli w cieniu. Czuła lekki, świeży wietrzyk na policzkach, a wraz z wiatrem, niósł się jakiś dziwny zapach... Taki zapach jaki miał Bruno. Przyzwyczajona do niego, ledwo go zauwarzyła.
-Co wydziela taki dziwny zapach?- zapytała zaintrygowana
-To zapach naszego stada. Nie jest dziwny.- powiedział jakby urażony -To po prostu mieszanka.
-Okej... Możesz trochę jaśniej?
-Jasne. Oczywiście. Wiesz, że każde stado ma inny zapach, ale nie wiesz zapewne,  że każdy z tych zapachów jest inny, bo pochodzi z obszaru na którym mieszkają, a dokładnie przejmują zapach od rośliny, która jest najczęściej spotykana na ich terenie. U nas nie ma takich roślin. W tym lesie mamy wszystkiego po trochu, więc tak też pachniemy.- na końcu się uśmiechnął dumny
-Mniej więcej rozumiem.- oświadczyła i spojrzała na niego
-A jak się tu znalazłeś?
-Jako szczęściarz jestem pełnokrwisty od urodzenia.- powiedział cicho
-Szczęściarz?
-Cóż... Lepiej się przyzwyczajać do siebie od początku, niżeli zostać przemienionym i porzucić swoje dawne życie, prawda?
-Ym... Chyba tak...
-Oczywiście,  przemieniamy tylko za zgodą Alfy i tej drugiej osoby, ale wiesz... Czasem zważają się wypadki: wiesz, gdy stracą kontrolę, albo... Podczas pełni, ale odkąd Bruno jest Alfą jest ich znacznie mniej.
-To dobrze, czy źle?
-I to i to. Przynajmniej nie mamy przypadków ataków, tych, którzy tego nie chcieli, ani samobójstw, ale... Przez to mamy mniejszą liczebność, ale za to wszyscy są lojalni względem nas i nie ma przypadków zdrad. Choć nie wiem, jak można zdradzić swoją rodzinę.
-Ja też nie.- przynała cicho -A ty... No wiesz... Już kogoś przemieniłeś?
-Z tego co pamiętam, to nie.- uniósł kącik ust do góry -No ale wszystko jest jeszcze możliwe. Żaden wilkołak, czy inny ,,-łak" nie ma prawa sobie ufać.
Tu musiała przyznać mu rację. Pragnęła dodać, że raczej nikt nie powinien sobie ufać, ale przemilczała to.
-To dobrze, że tak myślisz. No cóż... Nie każdy, kogo znam, jest tak tego świadomy.
-Chcesz mi w delikatny sposób powiedzieć, że nie jestem skończonym debilem.
-Nie... Nie chcę Ci mówić, że nie jesteś...
-Ej! To nie jest śmieszne!
-Ja się nie śmieję przecież.- stwierdziła -To poważna sprawa.
-Zacznę cię nie lubić...- ostrzegł cicho
-Niby czemu? Przecież nic nie mówię ani nie sugeruję niczego złego.
-Sugerujesz. Czuć to w powietrzu.- na dowód tego powąchał powietrze -Czuję tu sarkazm.
-Nie wierzę, by twój nos był tak wrażliwy.
-To uwierz.
Minęli grupkę zdziwionych wilkołaków. Na oko jej rówieśników. Tak jakby instynktownie przysunęła się do Troya. Czuła taką... Dziwną niezręczność. Minęli ich, a gdy nastolatkowie się za nią obejrzeli z dziwnymi uśmieszkami, Troy spojrzał na nich z miną wyrażającą bezwzględną chęć mordu. Elizabeth nie zdołała tego zobaczyć, tak samo jak się nie obejrzała za odchodzącymi w popłochu nastolatkami.
-Czemu się tak denerwujesz?- zapytał ze śmiechem -To twoje stado i oni ci podlegają.
-Ty mnie już tu przyjąłeś, ale inni...
-Polubią cię.- przerwał jej -Nie da się nie polubić twojego wrednego charakteru.
-I to jest sarkazm. To, co wcześniej mówiłam, to nie był sarkazm.
-Nie mówiłem sarkastycznie.- zaprotestował, ale jego oburzenie wyglądało prawdziwie
-Jasne.- potwierdziła -Oczywiście. Ty i sarkazm? Weź przestań.
-Teraz mamy jakąś bitwę na sarkazmy?- zapytał
-Nie no. Coś ty. Nie.- oburzyła się
-Czyli tak?
Zaśmiała się pod nosem.
-I tak wygram, więc nawet nie zaczynaj.
-Posiadanie sarkastycznych przyjaciół rozwija moją kreatywność.
-A ty masz jakiś przyjaciół?
-Jasne, że tak.- odrzekł -Bruno, ty i sto innych osób.
-Jak aż tyle ich jest, to możesz ich nazwać przyjaciółmi?
Zmieszał się.
-No... Nie... Bardziej ty i Bruno...- odrzekł cicho
Zaśmiała się.
-Ty tak wszystko bierzesz na poważnie?- zapytała ocierając łzę
-Nie...- odpowiedział, tak jakby oburzony
-No tak. Przepraszam.
-Znowu sarkazm.- zauwarzył pochmurny
-Sarkazm? No co ty. Przecież ja...
-Dobra już, dobra. Zaraz będziemy u mnie.
Prychnęła i spojrzała na niego. Teraz już o niczym nie pamiętała.
Jaki kamień? Jaka kłótnia? Jaki zdrajca?
To wszystko poszło w przeszłość.
Faktycznie. Po kilku krokach przed nią nagle wyrósł średniej wielkości dom. Miał max dwa piętra. Z zewnętrz miał lekko żółtawy kolor. Miał uroczą werandę. Gdy na  nią weszła, żadna z desek nawet nie odważyła się zaskrzypieć.
-Ha! Przeszłaś test.- powiedział radośnie wchodząc na nią i otwierając przed nią drzwi
-Jaki test.- zapytała ostrożnie na niego patrząc
-Pod Brunem zawsze skrzypią. Dom cię lubi.- oświadczył
-Jesteś zbyt dziecinny...- rzekła i weszła do środka
-Po prostu mam wyobraźnie. To źle?
-Nie. Nawet ci zazdroszczę.- zdięła buty
-W takim razie jestem z siebie dumny.- napuszył się jak paw
-Tylko nie rób się gnuśny i egoistyczny.- poprosiła, gdy prowadził ją do salonu
-Co to znaczy gnuśny?
-Bezowocny.- wyjaśniła szybko
Nie miała zamiaru wytykać mu, że tego nie wie. Przecież nie uczymy się słownika na pamięć, prawda?
-Nie. Bruno mi nie pozwoli... Gdy spóźnię się o minutę, idzie po mnie i najpierw rozprawia się o odpowiedzialności trochę podniesionym głosem, a potem sprawdza, czy jestem wytrzymały na ból.
-Nie możliwe. Nie jest taki agresywny.
-Jest. Uwież. Ale nie zostawiaj go.
-Niby czemu?
-Bo wilkołak jest agresywny, kiedy nie jest wyżyty.
Zamrugała kilka razy i cofnęła się o jeden krok z oburzeniem. Zaczęła się rumienić.
-Skąd taki pomysł, że ja mogłabym z nim...- zacięła się
-Jesteś jego Luną, a poza tym jesteście parą, nie?
-Skąd... Skąd o tym wiesz?
-Bruno mówi mi o wszystkim.- ostatnie słowo podkreślił
-Co za... Suka.- wywarczała
-Ohoho...- zaśmiał się -Wiesz... Ja też mówię mu o wszystkim.
-Nawet się nie waż. Wbiję ci srebrny nóż w plecy.- zagroziła z prawdziwie groźną miną
-Eh? Co? Nie zrobisz tego.- tym razem on się cofnął
-Zrobię.
-Nie możesz. W końcu w przyszłości będę chrzesnym twoich dzieci.- uniósł dłonie w obronnym geście
-Skąd taki pomysł, że będę miała dzieci?
-Wszyscy zmiennokształtni są wyjątkowo płodni.- wzruszył ramionami
-Eh!?- poczerwieniała tak mocno, że zaświeciły jej się oczy od łez
-Przecież to normalne!- oburzył się
-Nie możesz rozmawiać z kobietą o takich rzeczach!- odrzekła równie głośno jak on
-Niby czemu!?
-Bo jesteś mężczyzną!
-No i co!?
-Nie mamy tych samych rzeczy! Jak myślisz, dlaczego nauczycielem od WDŻ-tu jest zazwyczaj kobieta?
-Bo kobiety są bardziej zboczone?- wzruszył ramionami
-Bo facetów to tak bardzo nie krępuje, gdy kobieta mówi o ich genitaliach, a nas tak!
-To się oducz skrępowania, bo dopóki nie znajdziesz sobie przyjaciółki u nas, to ja będę cię wszystkiego uczyć.
-Nie!
-Tak. Jestem najbliższym przyjacielem twojego chło-pa-ka.- uśmiechnął się -Jakoże Bruno mi ufa, to ja muszę Cię o wszystkim uświadomić, bo inni mogą cię poderwać.
-A jak, naprzykład, byśmy zostali kochankami?- uspokoiła się trochę
-Nie róbmy tak. Bruno miałby prawo mnie zabić, a ciebie wziąć siłą.
-Co!?- odruchowo się cofnęła
-Nasze prawa różnią się od ludzkich. Bruno może zabić kogo chce. Kiedy stracił kontrolę, to nie można mu nic zrobić, ale podczas, gdy wie, co robi, musi mieć powód. Druga osoba może go prowokować, albo nie okazywać mu szacunku. A gdy prześpi się z jego Luną, to to jest jak... Zdrada kraju, czy coś.
-To jest... Chore.
-Przykro mi.- poklepał ją po głowie, uprzednio do niej podchodząc, bo się trochę od siebie oddalili
-A jak ja będę chciała odejść?
-Nie. To nie wchodzi w grę. Jesteś jego własnością. Nawet, gdy pozwoli Ci sobie pójść i tak będzie miał prawo zabić każdego, kto do ciebie podejdzie. Nawet kobietę.
-O matko...- przetarła twarz
-A jak sobie znajdzie inną.
-Tu jest sprawiedliwość. Jeśli uznasz, że kogoś podrywa, albo ten ktoś jego podrywa, albo cię z kimś zdradzi, lub pocałuje... No cóż. Nawet nie będzie miał prawa się tłumaczyć. Możesz z nim, lub z jego partnerem bądź partnerką zrobić co tylko chcesz. Nawet gdy się rozstaniecie. Ty sobie kogoś znajdziesz, on też. Możecie powykańczać siebie nawzajem. Ale on nie może Ci zrobić krzywdy.
-To jest... Dziwne... Każdy ma prawo być szczęśliwym. A przecież Bruno zostaje zmuszony do małżeństwa.
-Wiem. To jest droga eliminacji, Elizabeth. Usiądźmy. Trochę to zajmie...- westchnął
-To zrób mi herbaty.- ruszyła do kanapy
-To chodź do kuchni.- powiedział ruszając pierwszy
Podążyła za nim i znalazła się w średniej wielkości pomieszczeniu. Usiadła przy stole i zatarła ręce.
-Jaką?- zapytał
-Czerwoną.
-Jasne.- wyciągnął odpowiedni pojemnik -Nie jesteś głodna?- zapytał oglądając się na nią
-Trochę... A co masz do zaoferowania?
-Jak narazie jedzenie. Ale może chcesz jedzenie? To dłużej potrwa, więc się decyduj teraz.
-Ym... To ja chcę jedzenie z jedzeniem. Da się zrobić?
-Raczej tak.- przyznał
Uśmiechnął się pod nosem i do niej odwrócił.
-A tak na serio?- spojrzał jej w oczy
-No... Zależy co tam masz.
-Napewno nie mam pustej lodówki.
-Eh... No to poproszę kanapkę.
-Dobrze, że doszliśmy do porozumienia. Z czym?
-Co tam masz. Mnie to obojętnie.
Przewrócił oczami.
-Dobra. Coś wykombinuję.
Odwrócił się i podszedł do lodówki.
Gdy on przyżądzał jej pożywienie, zaczęła się nad tym wszystkim zastanawiać. Nad swoją rolą tutaj, nad zachowaniem Bruna i nad tymi wszystkimi zasadami. Doszła do wniosku, że to nie ma większego sensu. Nie rozumiała nic.
-Właściwie... Nie rozumiem, co ja tutaj robię.- przyznała cicho
Na chwilę przestał robić, to co robił i spojrzał na nią, po czym wrócił do pracy.
-No... Miałaś być Luną.
-To już wiem. Jeśli przetrwam, to nią zostanę.- stwierdziła szukając palcem o blat
-Teraz nią jesteś. Jesteś Luną, od kiedy tu przyjechałaś.
Podniosła na niego wzrok, po czym znów go opuściła.
-Czemu i tym nic nie wiem?
-Bruno nie chce, żebyś narazie zaprzątała sobie tym głowy.- podszedł do niej i postawił przed nią tależ z jedzeniem -To od ciebie zależy, czy będziesz dobrą, czy złą matką.
Spojrzała w jego oczy.
-Nie rozumiem. To chyba nie ma sensu, nie? Przecież kiedy zginę...
-Jeśli będziesz miała do tego taki stosunek, na pewno tak się stanie. Gdybyś była mądra, myślałabyś nad tym, co zrobić by jego wilk cię nie zaatakował.
Zamrugała kilka razy i spojrzała przed siebie. Nie myślała o tym wcześniej. Chyba jej podświadomość już się z tym pogodziła.
Woda się zagotowała a Troy zalał nią herbatę, która znalazła się przed nią. Widząc wyraz konsternacji na jej twarzy tylko się uśmiechnął.
-Ja widzę tylko dwa wyjścia.- stwierdził z powagą
-Ja też.- przyznała
-Jeśli myślimy o tym samym...
-Powiedz to na głos, bo ja nadal nie wierzę, że mój mózg wyprodukował takie myśli.
-Są dwa wyjścia. Pierwsze: możesz pokazać jego wilkowi, że jesteś potrzebna dla stada i zacząć się wszystkimi opiekować, i im pomagać; drugie: możesz mu też pokazać, że jesteś potrzebna Brunowi i go w sobie rozkochać.- uśmiechnął się -Oczywiście większą szansę na przetrwanie będziesz miała wtedy, gdy...
-Połączę te dwie rzeczy.

Pokochać? Jak?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz