13. Chłopiec ze snów

456 29 1
                                    


Co za idiota! Kurwa, co to za idiota! Przecież Syriusz nigdy by mnie nie zdradził! Nigdy! On mnie kocha! Chyba... Nie! On mnie na pewno kocha, a Snape wygaduje bzdury! Ze niby widział go z Lirys? To niedorzeczne! Oni się przyjaźnili w szkole, a Lirys była dla mnie taka miła, jak do nas wpadła. Co prawda przyszła bez zapowiedzi i była zdziwiona, że Syriusz kogoś ma, ale... no w końcu nie widzieli się kilkanaście lat! Poza tym była dla mnie taka miła, mówiła, że ma nadzieję, że zaprosimy ją w przyszłości na nasz ślub i że tak mi zazdrości, że sobie znalazłam takiego fajnego faceta. Ale po tym pierwszym razie już nie przyszła więcej do nas... Nie no, przecież Syri mówił, że jest zapracowana...

Emily już sama nie wiedziała co o tym myśleć. Z jednej strony nie mogła sobie wyobrazić tego, żeby Syriusz mógł ją zdradzać, ale z drugiej czemu Profesor Snape miałby ją okłamywać i te jego słowa na koniec: "Ufasz mi, Weasley?". Nie odpowiedziała. Wtedy podszedł do nich przyjaciel Draco, a potem po prostu poszła sobie bez słowa. Czy mu ufała? Oczywiście, że mu ufała! Tak jak jemu ufała tylko Syriuszowi. I to był cały problem.

Przez resztę podróży starała się jak najbardziej unikać mistrza eliksirów. Zamiast w przedziale przeznaczonym dla nauczycieli albo dla większości aurorów przemienionych za pomocą Eliksiru Wielosokowego w dzieci, usiadła w jakimś innym, całkiem pustym, na końcu wagonu. Myślała o tym wszystkim przez całą podróż, ale nic to nie dało. Dalej nie wiedziała, komu ma wierzyć. Najchętniej nie wychodziłaby z tego przedziału. Wyjście z niego oznaczało przecież spotkanie z Severusem, a w późniejszym czasie i z Syriuszem. Jednak pociąg już się zatrzymał i musiała, chcąc, nie chcąc stamtąd wyjść.

Wyszła z pociągu i rozejrzała się na około. Wszędzie roiło się od dzieci. Wzięła głęboki oddech i spojrzała nieco wyżej. Tam dostrzegła to, czego jej tak bardzo brakowało. Potężny, majestatyczny zamek częściowo ukryty pod pierzyną mgły. Westchnęła głęboko, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.

Tego właśnie chciałaś. Jesteś tu z powrotem. Tylko to się liczy - pomyślała i podbiegła szybko do powozu ciągniętego przez testrale, w którym dostrzegła Horacego Slughorna.

Wskoczyła na niego, chwytając wyciągniętą rękę czarodzieja. Dopiero gdy wsiadła, zauważyła tu jeszcze profesora Snape'a i profesor Trelawney. Mina jej nieco zrzedła.

- Dzień dobry - powiedziała grzecznie.

- A dzień dobry, dzień dobry - odparł z ciepłym uśmiechem Slughorn. - A gdzież to się podziewałaś, moja droga? Wszyscy cię szukaliśmy.

- Ja... Musiałam przemyśleć parę spraw – odparła, spuszczając wzrok i przenosząc go pospiesznie na Slughorna tak, żeby nie patrzeć w oczy Snape'owi, który siedział naprzeciwko niej.

- Tak... Rozumiem - odparł mężczyzna, patrząc na zmianę na Emily i Severusa.

Dziewczyna ponownie spuściła wzrok. Zapadła krępująca cisza.

- Horacy - odezwała się nagle Trelawney w typowy dla niej sposób, który sugerował, że jest chora psychicznie. Kobieta wskazała palcem na zarośla nieopodal.

- Widziałaś coś, Sybillo? - zainteresował się Horacy. Widać było, że udawał. Nikt nie interesował się tym, co widzi, a czego nie widzi ta stuknięta wróżbitka.

- Coś się tam poruszyło... - dodała nawiedzonym tonem głosu, wciąż wskazując to samo miejsce.

- To mogą być Śmierciożercy. Lepiej to sprawdźmy, Sybillo - powiedział Horacy z przejęciem. - Wy, dzieci, już jedźcie, my sobie damy radę.

Wyskoczyli z powozu zanim Emily, czy Severus zdążyli się odezwać słowem, a powóz ruszył jak na komendę.

Snape westchnął głęboko.

- Nie będzie żadnych Śmierciożerców koło Hogwartu. Przynajmniej nie teraz - odezwał się nagle mężczyzna.

- Ale przecież miał być atak...

- Ale nie będzie - odparł stanowczo.

Znów zapadła cisza, w której słychać było śmiechy i rozmowy przejeżdżających obok nich uczniów.

- Panie profesorze... - odezwała się nagle Emma ledwo słyszalnie. Podniosła spojrzenie i utkwiła je w czarnych oczach mężczyzny. - Ja... Ja panu ufam - zaczęła.

Wydawało jej się, że w jego oczach dostrzegła jakby małą iskierkę nadziei.

- Ale ja kocham Syriusza, a on kocha mnie i nigdy by mnie nie zdradził - dodała, a Mistrz Eliksirów z zniesmaczonym grymasem urwał kontakt wzrokowy, przenosząc spojrzenie na las, przez który jechali.

- Profesorze Snape... - westchnęła dziewczyna. - Ja nie uważam, że mnie pan okłamał. Może faktycznie widział pan i słyszał to co mówił, ale może to nie był Syriusz, może się pan po prostu pomylił...

Severus zacisnął tylko mocniej szczęki słysząc jej słowa. Severus Snape nigdy się nie mylił.




*****

Draco, Crabbe, Goyle, Millicenta, Pansy i Blaise wysiedli jako jedni z ostatnich z pociągu. Pansy właśnie tłumaczyła Milli, jak odpowiedni stój na daną okazję jest ważny, a Draco starał się nie słuchać tych bredni, jakie plotła. Owszem, strój jest ważny, ale nie z takich powodów o jakich mówiła jego przyjaciółka. Już się przyzwyczaił, że nie jest zbyt inteligentna, ale ostatnimi czasy na nowo zaczynało mu to przeszkadzać. Może dlatego, że jego zadanie go wykańczało. Jedno bardziej od drugiego. Nie miał już siły na to wszystko.

Wtedy nagle Blaise uderzył go w ramię. Malfoy aż się wzdrygnął brutalnie wyrwany ze świata własnych rozmyślań.

- Co jest? - spytał.

Zabini położył palec na ustach i dyskretnie wskazał mu ruchem głowy coś obok pociągu. Draco spojrzał w tamtą stronę. Od razu rozpoznał burzę kasztanowych włosów. Nic się nie zmieniła przez te wakacje. Jej włosy wciąż były napuszone i w żaden sposób się nie układały, a jej strój pozostawiał wiele do życzenia. Hermiona mocowała się właśnie z ogromną walizką. Draco zgadywał, że była pełna książek. Dziewczyna starała się ją podnieść, potem ciągnąć za sobą, potem pchać, lecz za każdą próbą wielki kufer poruszał się zaledwie o kilka milimetrów. Na twarzy Ślizgona pojawił się delikatny uśmiech. Ciekawie było widzieć przemądrzałą Wiem-Wszystko-Lepiej-Niż-Ty-Granger taką nieporadną.

- Draco, myślę, że pora przejść do drugiej fazy planu... - powiedział cicho Zabini.

- Ummmm... Tak. Masz rację - odparł Malfoy bez przekonania.

- Powiem Pansy i reszcie, że wróciłeś się po coś do pociągu - rzucił Blaise, po czym dogonił ich przyjaciół. Powiedział im coś, kilkoro z nich obejrzało się na blondyna, po czym wsiedli do ostatniego powozu i udali się w stronę Hogwartu.

Draco został sam. Sam ze swoim planem. Właściwie to raczej pseudo-planem, gdyż kiedy to obmyślał zakładał, że na tym etapie improwizacja będzie najlepsza. Zawsze tak robił. Jednak tym razem sprawa była zbyt ważna, a zagrywki, które miał stosować zbyt nieczyste. Zaczęły go zwyczajnie ruszać wyrzuty sumienia, a jego plan na improwizację wydał mu się głupi i szczeniacki. Panikował? Może odrobinkę.

- Co ja widzę... Czyżby Hermiona Granger nie mogła sobie z czymś dać rady? - odezwał się. Był z siebie dumny, a jego głos zabrzmiał chłodno, z lekką pogardą. Na obojętny wówczas wyraz twarzy wpełzł lekki, ironiczny uśmieszek. Idealnie.

Dziewczyna podniosła na niego spojrzenie migdałowych oczu. Jej policzki były lekko zaróżowione od wysiłku, a brwi ściągnięte w geście niezadowolenia.

- Gdzie podziałeś kolegów, Malfoy? Czyżby zobaczyli, jakim jesteś gadem i zostawili cię samego? - spytała z jadem w głosie.

- Jak oryginalnie. Będąc Ślizgonem, jeszcze nikt mnie nie porównał do gada... - Draco wywrócił oczami. - A co do moich znajomych... Poprosiłem ich, żeby pojechali sami, bo chciałem się przejść.

- Świetnie... - odparła tylko Gryfonka, zabierając się do ponownej próby ruszenia walizki.

- Nie rozumiem, czemu nie zostawiłaś jej, żeby przetransportowano ją do Hogwartu... - zaczął Draco, któremu cała ta sytuacja wydała się mocno podejrzana.

Gdy Hermiona podniosła na niego wzrok, w jej oczach pojawił się strach, jaki można widzieć w oczach kłamcy przyłapanemu na kłamstwie. Jednak najmłodszy z Malfoyów nie był głupi. Wiedział, że czego by nie robił, Granger nie powie mu, co tam jest. Więc postanowił nawet nie pytać.

- Ale przecież zamiast się z nią siłować możesz... - Draco wyjął różdżkę i rzucił na kufer zaklęcie lewitujące, jednak on ani drgnął. Zaczęło się robić dziwnie... Malfoya naprawdę zaczęło zastanawiać, co może być w kufrze, dlaczego nie działa na niego zaklęcie lewitujące i dlaczego Granger taszczy go sama, no i gdzie właściwie są te pół-mózgi - Potter i Weasley...

Hermiona teraz już wyglądała nie na zaniepokojoną, lecz przerażoną odkryciami Draco. Widać czekała na pytania: Co to? Dokąd to niesiesz? Czemu zaklęcia nie działają? Dlatego właśnie Ślizgon postanowił ją zaskoczyć. Zwalczył w sobie ogromną ciekawość i powiedział całkowicie zwyczajnym tonem głosu:

- Chyba wolę nie wiedzieć.

To natomiast zaszokowało dziewczynę, a to co potem zrobił Draco, wcale nie było bardziej normalne. Malfoy bowiem zdjął swój czarny płaszcz i przetransmutował go w sporej wielkości wózek.

- No rusz się. Sam nie wrzucę tego cholernego kufra na to.

Hermiona będąca wciąż w lekkim szoku, podeszła do młodego dziedzica i wspólnymi siłami, jakoś udało im się wrzucić kufer na wózek. Draco bez słowa chwycił za rączkę i udał się w stronę zamku. Gryfonka przez chwilę pozostała z tyłu, patrząc się tylko na niego i nie do końca rozumiejąc, co tu się wydarzyło. Jednak po chwili dogoniła go.

- Ty... Ty mi pomogłeś? - spytała dziewczyna, zrównawszy z nim kroku.

- Bycie Ślizgonem nie oznacza braku manier - odparł obojętnym tonem, idąc powolnym, spokojnym krokiem wzdłuż ścieżki.

- Wcześniej nie przeszkadzał ci twój brak manier w stosunku do mnie, więc czemu teraz mi pomogłeś? - naciskała.

- Mógłbym cię zapytać o to samo. Dlaczego siedziałaś przy mnie, kiedy leżałem w Norze? Owszem byliśmy mili dla siebie w towarzystwie Emily, ale wydawało mi się, że to nic nie zmienia.

- Bo nie zmienia - powiedziała hardo dziewczyna, jednak Draco zauważył, jak jej policzki różowieją. - A poza tym, skąd możesz wiedzieć, kto koło ciebie siedział?

- Słyszałem wszystko bardzo wyraźnie - odparł, co wywołało jeszcze większy rumieniec na twarzy dziewczyny.

- To była Emily. Mogłeś mnie z nią pomylić... - tłumaczyła się Gryfonka.

- Znam Emily od lat. Umiem rozpoznać jej głos.

- To może Pani Pomfrey. Wpadła raz do Nory sprawdzić czy można cię już przetransportować do twoich rodziców.

Pobłażliwy uśmieszek pojawił się na twarzy blondyna. Zatrzymał się na chwilę. Ku zdziwieniu Gryfonki, złapał ją za ramiona, stojąc bliżej niej niż kiedykolwiek i powiedział wyjątkowo łagodnie:

- Hermiono, przecież wiem, że to byłaś ty. Chciałem tylko wiedzieć, dlaczego, ale jeśli aż tak bardzo nie chcesz mówić, to dobrze... nie mów.

Draco pierwszy raz zwrócił się do Granger po imieniu i pierwszy raz mimo braku towarzystwa jego matki chrzestnej był dla niej miły. Hermiona była niemal pewna, że za chwilę się obudzi. Nie mogła uwierzyć w to, że to nie sen i w to, że zachowuje się zupełnie jak nie ona. Prawie mdlała, czując dłonie Draco na swoich ramionach. To było niedorzeczne! Zachowywała się jak Astoria. Gorzej. Jak Pansy! Wiedziała to, a jednak jej organizm sam z siebie chciał, żeby on był blisko, jeszcze bliżej...

NIE!

Gryfonka odsunęła się od Malfoya natychmiast. Odsunęła się na tyle, żeby jej nie dotykał, a ona sama nie mogła poczuć jego zapachu. Hermiona czuła obrzydzenie do siebie samej. Jak mogła w ogóle myśleć o nim w ten sposób... Jak mogła chcieć... Jak może pragnąć jego towarzystwa tak bardzo? Przecież to na pewno jakiś podstęp. Czemu regularnie wyzywający ją Malfoy, nagle miałby się bez powodu zrobić miły?

Ruszyła dalej przed siebie. Po chwili Ślizgon ruszył za nią. Do końca drogi nie odezwali się do siebie ani słowem.
 



*****

Było już po oficjalnym przywianiu uczniów, przedstawieniu zmian w gronie pedagogicznym i powitalnej uczcie. Uczniowie całkiem ciepło przyjęli Emily i Horacego. Nawet to, że teraz Snape będzie ich uczył OPCM przyjęli dzielnie, tak samo jak obowiązkowość Klubu Pojedynków, który stał się normalnym, przedmiotem o nazwie Obrona Przed Czarną Magią W Praktyce. Nazwa zdecydowanie przerażała swoją długością. Nawet skrót był długi. OPCMWP? Koszmar. Emily jednak miała nadzieję, że nie przestraszy to za bardzo uczniów. Jednak teraz była zbyt wykończona, żeby o tym chociaż myśleć. To był dzień pełen wrażeń. Tyle nowych twarzy... Musiała porozmawiać z każdym nauczycielem, opowiedzieć mu co robiła przez ten cały czas. Lubiła rozmowy z ludźmi, jednak dziś nie była w nastroju. Poza tym pozostawała jeszcze kwestia Snape'a, który nie odezwał się do niej ani słowem przez całą ucztę. On nawet na nią nie spojrzał! Emily nie mogła znieść tego napięcia między nimi. Mógł być na nią zły, mógł na nią krzyczeć, ale nie być taki zimny i obojętny. To ją wykańczało.

Ledwo ruda weszła do swoich komnat, padła na łóżko. Jej zwiewna, typowo letnia karminowa sukienka rozlała się po śnieżnobiałym prześcieradle podobnie jak jej ogniste loki. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Miała zamiar przeleżeć tak, aż do zebrania Zakonu Feniksa.

Jednak nagle usłyszała trzask w kominku. Odruchowo chwyciła za różdżkę. Nie otwierając oczu, zacisnęła palce na drewnie, słysząc czyjeś kroki. Przybysz zbliżał się do niej. Emily była przerażona, ale paradoksalnie właśnie strach dodawał jej odwagi, więc gdy obcy nie odezwawszy się, dotknął jej ramienia świeżo upieczona pani profesor chwyciła go za przód koszulki i szybkim ruchem rzuciła na łóżko przytwierdzając mu boleśnie różdżkę do szyi.

- Też się cieszę, że cię widzę... - powiedział z rozbawieniem Black.

- Syriusz... - odetchnęła z ulgą siedząca okrakiem na mężczyźnie Weasley. - Przestraszyłeś mnie – dodała, schodząc z mężczyzny.

Jednak Syriusz zatrzymał ją, chwytając dłońmi w talii.

- Zaczekaj... – wymruczał, składając na jej ustach namiętny pocałunek.

Jednak Emma ku zdziwieniu Łapy odsunęła się od niego.

- Nie mam nastroju...

- Co się stało? - spytał wyraźnie zmartwiony.

Odpowiedziało mu jednak milczenie.

- Emily... Skarbie... Przecież wiesz, że mi możesz powiedzieć - nalegał mężczyzna.

- Czy ty i Lirys... Czy wy... - zaczęła Emily ze łzami w oczach, jednak nie była w stanie skończyć, nie potrafiła wymówić tego słowa w kontekście Syriusza i jakiejś innej kobiety.

Syriusz milczał przez chwilę.

- Snape nagadał ci takich głupot? - spytał, jednak bardziej zabrzmiało to jak stwierdzenie, a niżeli pytanie. Jego głos zmienił się diametralnie, był zimny i pełen usilnie tłumionej złości. Syriusz podniósł się do pozycji siedzącej. Teraz więc Emily siedziała na jego kolanach. Mężczyzna ujął jej twarz w dłonie i westchnął głęboko starając się uspokoić.

- Skarbie... Nie mogło między nami nic być, a wiesz, dlaczego? Bo cię kocham. Od kiedy cię poznałem, zależało mi na tobie, podobałaś mi się, pociągałaś mnie, ale nic więcej, a teraz, późno, bo późno, ale zrozumiałem, że cię kocham... - wyznał.

Emma patrzyła na niego w milczeniu przez dłuższy czas. Syriusz często mówił jej wiele cudownych rzeczy, wszystko umiał ubrać w odpowiednie słowa, często powtarzał jej jak piękna i niesamowita jest, jednak nigdy przenigdy nie powiedział jej, że ją kocha. On nie rzucał takich słów na wiatr. Sama nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Nagle wszystkie jej wątpliwości dotyczące jego wierności prysły jak bańka mydlana.

- I właśnie po to tu przyszedłem... - kontynuował Syriusz. Zabrał dłoń z jednego policzka dziewczyny i zaczął czegoś gorączkowo szukać w kieszeni. Nagle, gdy to znalazł, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wtedy wyjął z kieszeni pierścionek z dużym, onyksowym oczkiem, na którym odcinała się w pięknym kontraście wykonana z białego złota ozdobna litera "B". Pierścień rodowy Blacków.

- Może nie jest tu zbyt romantyczne, ale chciałem zapytać... Czy mimo to wyjdziesz za mnie?

Po policzkach Rudej płynęły łzy, jednak tym razem były to łzy szczęścia.

- Tak... - wyszeptała. Po czym złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. - Tak, tak, tak... - szeptała między kolejnymi pocałunkami, czując, jak dłonie Syriusza błądzą po jej plecach pod cienkim materiałem sukienki i w końcu zaciskają się stanowczo na jej pośladkach.

Przeszłość ma wielkie bursztynowe oczy - Tajemnice Severusa Snape'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz